Nie będę stroił się w pióra przyjaciela Ukrainy. Nie jestem nim. Między naszymi narodami rozciąga się morze krwi. Polskiej krwi. To rana, która mimo upływu lat nie może się zabliźnić, o co konsekwentnie troszczą się sami Ukraińcy. Każdym pomnikiem Bandery, każdym stadionem im. Szuchewycza, kolejnymi ulicami pod patronatem innych, mniej znaczących morderców.
Na przekór temu nie życzę Ukrainie źle. Bynajmniej nie z powodów altruistycznych. Ukraina sąsiaduje bowiem z moją Ojczyzną, Polską i jako państwo upadłe będzie stwarzać dla niej nieustanne zagrożenie. Dlatego wcale nie cieszy mnie sposób na rozwiązanie obecnego kryzysu, który przyjęła Moskwa. Co nie znaczy, że specjalnie mnie on zaskakuje. Tym bardziej, że jest to scenariusz przećwiczony już wcześniej w Abchazji i Osetii Północnej.
Tak naprawdę Ukraina przegrała już w czasie pomarańczowej rewolucji, a swoją klęskę przypieczętowała euromajdanem. Całkowicie ignorując czynniki geopolityczne zdecydowała się na gruntowny zwrot w kierunku zachodu. Westernizacja, która rozłożona na lata mogłaby znaleźć akceptację większości społeczeństwa i trafić na właściwy moment dziejowy, została przeprowadzona na siłę. I choć stały za nią obce wywiady, trzeba przyznać, że wsparła ją entuzjastycznie duża część Ukraińców, szczególnie tych z zachodu. Niestety w tym samym czasie niemal równie duża ich część, lecz ze wschodu, poczuła się zdradzona i oszukana.
Ostatecznie napięcie doprowadziło do kryzysu, który wbrew wszelkiemu rozumowi podsycany miast gaszony, przerodził się w pękniecie. Czynny udział w nim miały służby potężnego wschodniego sąsiada, co jednak było dziecinnie proste do przewidzenia. Nikt nie powinien zakładać, że Rosja będzie się biernie przyglądać jak jej geopolityczna strefa wpływów rozsypuje się niczym domek z kart. Dalej było już tylko coraz gorzej i głupiej. De facto przegrana wojna z republikami Ługańską i Doniecką, próba wyjścia z konfliktu w postaci porozumień Mińskich, których Ukraina nigdy nie wdrożyła i tak dalej, i tak dalej… Aż po faktyczną utratę separatystycznych republik, która właśnie dokonała się na naszych oczach.
W ciągu kilkunastu ostatnich lat nie było błędu politycznego, którego ukraińskie elity państwowe nie zdecydowały się popełnić. To też nie zaskakuje. Jeśli jest bowiem w jakimś państwie elita polityczna bardziej niż w Polsce skorumpowana, zdemoralizowana, pozbawiona elementarnych kompetencji i przesiąknięta obcymi agenturami, to owym państwem z pewnością jest Ukraina. Do czego doprowadziły ich rządy? Przez ostatnie dwie dekady Ukraina skurczyła się demograficznie i terytorialnie. Młodzi ludzie opuszczają ją w sposób masowy i nie wiążą z nią swojej przyszłości. PKB w roku 2020 był niższy niż w roku 2008. Ukraina jest także skłócona niemal z wszystkimi sąsiadami. Tylko mesjanistycznym aberracjom polskiej polityki zawdzięcza, że nie dokładnie z wszystkimi. I tak dalej, i tak dalej.
Rzecz jasna będzie jeszcze gorzej. Najbardziej prawdopodobny scenariusz jest jednocześnie jednym z najgorszych. To koncept trwania Ukrainy na obecnym, jednocześnie chwiejnym i eskalacyjnym, kursie. W tej sytuacji Ukraina z państwa dysfunkcyjnego, lecz sterownego, zmieni się wkrótce w chorego człowieka Europy. W kraj w stanie nieustannego militarnego wzmożenia, niestabilny politycznie, całkowicie skazany na widzimisię obcych służb. Państwo, które stanie się koszmarem dla swoich obywateli, którzy i tak już teraz masowo wybierają niepewny los emigranta. I nadzieję, na normalność. Wreszcie państwo, które stanie się łatwym łupem dla obcych. Na każdej możliwej płaszczyźnie.
Taki scenariusz nie oznacza także niczego dobrego dla Polski. Sąsiadowanie z obszarem niestabilnym, stanowiącym potencjalną wylęgarnię bandytyzmu i terroryzmu, zwiększy i tak wysokie koszty utrzymania przez nas bezpieczeństwa. Kolejne fale emigrantów zarobkowych z tego kierunku, nie tylko nie wniosą już wartości dodanej dla naszej gospodarki, ale zaczną stanowić zagrożenie demograficzne. Na deser dostaniemy tuż za miedzą skansen zbrodniczej, neonazistowskiej ideologii.
Czy ten scenariusz jest przesądzony? – na szczęście nie. Sytuację mogą dziś odwrócić ukraińskie elity państwowe, w dwojaki sposób. Pierwszy – pozytywny, siadając do realnych rozmów z Moskwą i odzyskując kosztem bolesnych ustępstw politycznych integralność terytorialną. W kontekście uznania przez Rosję i kilka innych państw niepodległości Doniecka i Ługańska będzie to obecnie zapewne znacznie trudniejsze niż jeszcze przed miesiącem.
Ukraińcy mogą także przyjąć aktywność o charakterze negatywnym, rozpętując zbrojny konflikt. Doprowadzając tym samym swój kraj do ostatecznego upadku. Przy okazji jednak podpalając Europę a może i świat. Tak czy inaczej w tym meczu piłka jest obecnie po stronie Kijowa.
My natomiast winniśmy wyciągnąć z obecnej sytuacji cenną lekcję. Mianowicie, jeśli Polska ma być bezpieczna to musi sobie to bezpieczeństwo zagwarantować sama. Albo to zrozumiemy, albo prędzej czy później podzielimy los Ukrainy.
Przemysław Piasta
Przemysław Piasta
Historyk i przedsiębiorca. Prezes Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego. Autor wielu publikacji popularnych i naukowych.