OpinieRomantycy łakną krwi, realiści analizują

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Komentarze polskich publicystów i ekspertów na temat obecnych wydarzeń w Kazachstanie po raz kolejny wskazują, że miejsce racjonalnej, chłodnej analizy procesów politycznych, społecznych i sytuacji geopolitycznej, zajmuje emocjonalny, rozhisteryzowany romantyzm i neoprometeizm. Wyjątki są nieliczne, a najbardziej kuriozalny jest fakt, że ośrodki okołorządowe, powołane do świadczenia usług analitycznych i opłacane z kieszeni podatników znów uprawiają nie najwyższych lotów publicystykę.

Ośrodek studiów czy publicystyki?

Prym wśród oficjalnych, rządowych prometeistów wiedzie, rzecz jasna, Ośrodek Studiów Wschodnich. „Polecam filmiki z wydarzeń w Kazachstanie – płoną radiowozy, tłum rozbraja żołnierzy. Przykład, jak krucha jest stabilność autorytarnych reżimów postsowieckich. Putinowska Rosja nie musi być wyjątkiem”pisze jego dyrektor Adam Eberhardt. Ta ostatnia aluzja to w istocie chyba życzenia OSW pod adresem Federacji Rosyjskiej. Eberhardt nie kryje satysfakcji z brutalności przebiegu rebelii w Kazachstanie. Ciekawe, czy równie entuzjastycznie wypowiadałby się, gdyby radiowozy płonęły i mundurowi rozbrajani byli w Polsce, nie mniej przecież obecnie autorytarnej od środkowoazjatyckiej republiki. „Postsowiecka doktryna Breżniewa – siły rosyjskie i innych państw OUBZ wysłane do Kazachstanu. Dla Putina utrzymanie stabilnej władzy Tokajewa i ograniczenie ryzyka efektu domina ważniejsze niż potencjalne korzyści z długotrwałego chaosu i regionalnych tarć u południowego sąsiada”komentuje interwencję Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ) Eberhardt. Zupełnie zapomina o tym, że takie porównania trafiają kulą w płot w kontekście stwierdzenia władz kazachstańskich, że za zbrojnymi wystąpieniami części demonstrantów stoją ośrodki zewnętrzne. Jeśli tak faktycznie jest, OUBZ pokazuje jedynie, że jest organizacją istniejącą realnie, nie tylko na papierze. I już sam ten fakt wywołuje u szefa OSW skojarzenia z Leonidem Breżniewem i jego epoką. Ilustracja żenującego poziomu polskich rządowych „analityków”.

Nieco trzeźwiej sytuację ocenia kierownik Zespołu Turcji, Kaukazu i Azji Centralnej OSW Krzysztof Strachota. Twierdzi on, że zbytnia destabilizacja Kazachstanu może okazać się niekorzystna również dla Rosji. Z perspektywy UE/NATO zarówno wariant postępującej destabilizacji Kazachstanu, jak i ewentualny scenariusz brutalnej pacyfikacji protestów do minimum ograniczałyby możliwość dialogu z najważniejszym państwem regionu. Groziłyby również potencjalnymi problemami z dziedziny miękkiego bezpieczeństwa (pochodzącymi nie tylko z samego Kazachstanu, lecz także z jego południowego sąsiedztwa)” – konkluduje. I tutaj można polemizować. O ile Strachota ma rację, że chaotyzacja w największym kraju Azji Środkowej nie jest korzystna dla Unii Europejskiej, choćby z punktu widzenia jej pragmatycznych interesów ekonomicznych, o tyle dla bloku anglosaskiego kontrolującego NATO wszelka destabilizacja podbrzusza Eurazji (bałkanizacja Eurazji, którą w istocie zalecał Zbigniew Brzeziński) może być to rozwiązanie uznawane za korzystne, bo tworzące dodatkowe zagrożenia i generujące straty dla Rosji i Chin.

Podniecony ambasador in spe i inne histeryczki

Wiceszef Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia (nazwa jest myląca, bo chodzi tu o jednostkę podległą rządowi, robiącą bardzo wiele, by dialog z Rosją ograniczać do demonstrowania plucia na jej władze przez przedstawicieli tamtejszej opozycji antysystemowej i lokalnych, polskich rusofobów) Łukasz Adamski również próbuje włączyć się w wir debaty. Jego wkład jest jednak dość skromny: tweet, na którym pokazuje zdjęcie byłych prezydentów Ukrainy Wiktora Janukowycza i Kazachstanu Nursułtana Nazarbajewa, sugerując podobieństwo ich losów. Szkoda, że nie pokazał tu jeszcze „sympatyczniejszych” analogii do innych przywódców; choćby Muammara Kaddafiego czy naszego rodzimego Gabriela Narutowicza. Adamski wybiera się podobno do Kijowa w roli ambasadora. Jak na przyszłego dyplomatę, jego twitterowe polucje wyglądają bardzo słabo. Może w MSZ powinni się jeszcze raz nad tą nominacją poważnie zastanowić.

Reakcje propagandowego kanału Biełsat i jego rozkrzyczanej szefowej Agnieszki Romaszewskiej-Guzy na wydarzenia w Kazachstanie są łatwe do przewidzenia. Szkoda też komentować działania tego finansowanego m.in. z budżetu państwa medium; dość powiedzieć, że „dziennikarze” Biełsatu chwalą się, że mają na miejscu, w największym kraju Azji Środkowej swoich „korespondentów” (w istocie uczestników „pokojowych” demonstracji).

Jurasz uderza w „romantyków”

Na ogólnym, rozhisteryzowanym tle dość pozytywnie wyróżnia się po raz kolejny były dyplomata, prezes Ośrodka Analiz Strategicznych, publikujący na portalu Onet.pl Witold Jurasz. Wprawdzie również on twierdzi, że w związku z interwencją wojsk OUBZ Kazachstan ostatecznie wpadł w strefę wpływów rosyjskich, nie zauważając, że w tej sferze raczej niewiele się zmieni, ale jednocześnie podejmuje racjonalną krytykę zachowania władz polskich, a przede wszystkim ośrodków mających aspiracje do statusu analitycznych.

Co istotne, pokazuje destrukcyjną rolę twórców kanału telegramowego Nexta, mającego niewątpliwie dużą rolę w koordynacji protestów na Białorusi w 2020 roku, a obecnie wyraźnie zaangażowanego także w Kazachstanie. „Nawet pobieżna analiza treści przekazywanych w ciągu ostatnich kilku dni przez Nextę wskazuje na to, że kanał ten w odniesieniu do wydarzeń w Kazachstanie nie zachował żadnej neutralności czy też dziennikarskiego obiektywizmu. Redaktorzy kanału otwarcie wzywali Kazachów do wyjścia na ulicę. To powoduje, że Rosjanie mogą skutecznie oskarżać Polskę o to, że stała za protestami” – pisze Jurasz. I tak faktycznie jest. Czy jednak bezpodstawnie?

Polskie władze odżegnywały się od oficjalnych związków z ludźmi redagującymi Nextę. Dlatego stwierdzenie Witolda Jurasza, że w istocie kłamały, a przynajmniej taka jest opinia nie tylko na Wschodzie, jest pewnym novum w polskiej debacie publicznej głównego nurtu. „W powszechnym przekonaniu nie tylko na Wschodzie, ale i na Zachodzie, w tym również w unijnym i NATO-wskim korpusie dyplomatycznym akredytowanym w Warszawie, Nexta jest wspierana finansowano przez państwo polskie, choć niekoniecznie akurat przez polskie służby specjalne. Nie zmienia to faktu, że wszystko to, co robi Nexta odbierane jest – chcemy tego czy nie – jako działanie autoryzowane lub wprost zlecone przez Polskę” – pisze były dyplomata. Swoją drogą, warto, by jego stwierdzenia pobudziły wreszcie kogoś w polskim Sejmie do poważnego zajęcia się tą sprawą, choćby w postaci interpelacji. Nie byłoby też źle, gdyby tematem zajęli się dziennikarze śledczy czołowych redakcji, choć pewnie nikomu nie wystarczy odwagi.

„Pozwalając operującemu z naszego terytorium i powszechnie kojarzonemu z władzami RP białoruskiemu kanałowi informacyjnemu w otwarty sposób namawiać Kazachów do wyjścia na ulicę narażamy się na to, co Rosja skądinąd już robi, czyli na wskazywanie na Polskę jako państwo, które destabilizuje sytuację w regionie i usiłuje obalać kolejne reżimy” – konkluduje Jurasz. Ostatnie zdanie byłego dyplomaty sformułowane jest w dość łagodnym tonie; powiedzmy wprost: Warszawa faktycznie próbuje, choć w nieudolny i partacki sposób, wpływać na wydarzenia, szczególnie te burzliwe, na postradzieckim Wschodzie.

W poszukiwaniu przyczyn

Dziennikarz „Dziennika. Gazety Prawnej” Michał Potocki formułuje, popularną w niektórych kręgach tezę, że w istocie cały konflikt w Kazachstanie może sprowadzać się do próby ostatecznego wypchnięcia z polityki krajowej byłego prezydenta Nursułtana Nazarbajewa, za którą mógłby stać jego następca Kasym-Żomart Tokajew. „Trudne zadanie stoi za to przed Polską, która od 1 stycznia sprawuje przewodnictwo w Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. OBWE to naturalna platforma dla ewentualnej mediacji, a Polska, będąca częścią świata zachodniego, miała dobre relacje z władzami w Nur-Sułtanie. Kolejne otwarte pytanie dotyczy tego, czy nasza dyplomacja będzie zdolna do zaproponowania jakiegokolwiek rozwiązania kryzysu” – pisze Potocki i tu trudno odmówić mu racji.

Gorzej z komentarzami innego z czołowych dzienników, „Rzeczpospolitej”. Tam sprawami postradzieckiego Wschodu zajmuje się członek nacjonalistycznego Białoruskiego Frontu Narodowego, wykształcony w ramach finansującego za polskie pieniądze opozycyjnych aktywistów programu stypendialnego im. Kalinowskiego, Rusłan Szoszyn. „6 stycznia 2022 r. rozpoczęła się nowa karta w historii najważniejszego państwa Azji Środkowej. Szkoda tylko, że Kazachstan wpadł w sidła Putina” ubolewa zaangażowany politycznie publicysta. Z drugiej strony trzeźwo jednak zauważa, że inwestycje zachodnich korporacji w sektorze energetycznym Kazachstanu sprawią, że być może cała sytuacja znajdzie odzwierciedlenie w zaplanowanych niebawem amerykańsko-rosyjskich negocjacjach w Genewie.

Na portalu „Krytyki Politycznej” Ludwika Włodek z Wydziału Orientalistyki Uniwersytetu Warszawskiego zastanawia się nad źródłami rebelii w Kazachstanie. Racjonalnie wskazuje na zapalnik protestów – podwyżki cen gazu skroplonego (LPG), ustawa o upadłości konsumenckiej / bankructwie osób fizycznych korzystna dla banków i inne kwestie społeczne. Określając wydarzenia mianem „ludowego buntu”, nie zwraca jednak uwagi, że przerodził się on w chaotyzację i ewidentną destabilizację dla samej destabilizacji. „Obecny reżim jest prorosyjski, ale ścisły sojusz z Rosją nie opłaca się tak bardzo Kazachstanowi, co jego elitom. Więc gdyby ta władza została obalona, to będzie to dla Rosji wyzwaniem. Na pewno Kremlowi nie są na rękę żadne niepokoje przy południowych granicach Rosji. A do tego sytuację obserwują też zwykli Rosjanie, wyciągają z niej swoje wnioski” – powtarza „antyautorytarną” mantrę – przestrogę pod adresem Moskwy.

Zwróćmy też uwagę na język polskich mediów: demonstranci mają z definicji słuszność, nawet jeśli uzbrojeni są w kałasznikowy. Nad wszystkim unosi się złowrogi cień Moskwy, która wkroczyła do Kazachstanu, niemal niczym Związek Radziecki do Budapesztu w 1956 roku. Nikt nie zauważa czynników zewnętrznych: Wielkiej Brytanii, Turcji, no i pseudorewolucjonistów z warszawskiej Nexty, których Polska powinna, zamiast dokarmiać i sponsorować, wysłać niezwłocznie do Mińska.

Mateusz Piskorski

Redakcja