PublicystykaJaki ma być ruch narodowy? – Jachacy kontra Piasta

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Od redakcji: Poniżej zamieszczamy dwa teksty poświęcone dyskusji nad tym jaki ma być ruch narodowy – Krystian Jachacy reprezentuje opcję lewicową, a jego polemista Przemysław Piasta (na zdjęciu) – pisze z pozycji wolnorynkowych. W historii obozu narodowego te dwa nurty stykały się ze sobą, do lat 30. XX wieku przewagę miała opcja rynkowa (Roman Rybarski, Edward Taylor, Adam Heydel), potem etatystyczna (RNR – Falanga) i antyetatystyczna i antykapitalistyczna (Adam Doboszyński).

 

Narodowcy na ideowym rozdrożu

Kiedy pochylamy się nad współczesnym środowiskiem narodowym, musimy mieć świadomość, że mamy do czynienia z żywiołowym bytem politycznym i organizacyjnym. Nie sposób jest uchwycić całego tego fenomenu za jednym zamachem. Rozumienie idei narodowej na przestrzeni ponad wieku, odkąd zakorzeniła się na dobre w umysłach naszego narodu, jest bardzo różnorodne, wielonurtowe i uzależnione od panujących warunków, w jakich przychodzi nam realizować jej podstawowe założenie – stawianie interesu narodowego ponad inne w państwie.

Ten zasadniczy, wręcz bazowy postulat każdego nacjonalisty jest tyleż jasny i zrozumiały, co ogólny i pojemny. Jak po 2010 roku polscy nacjonaliści wypełniali go treścią i jak wychodziło im wdrażanie w życie swoich ideałów? A czy w ogóle posiadają oni aktualne i osiągalne ideały? Tak jak wspomnieliśmy na początku, naszym punktem wyjścia do rozważań jest sam fundament nacjonalizmu na polu społeczno-politycznym, którym jest kierowanie się prymatem interesu narodowego.

Każdy, komu bliski jest ten postulat, może być z miejsca uznany za nacjonalistę. Z reguły tak właśnie działa mechanizm postrzegania przez media i społeczeństwo człowieka jako przedstawiciela środowiska narodowego. Jeśli głosisz „interesy narodowe”, to znaczy, że masz związek z nacjonalizmem jako takim. Jednakże już w tym bazowym elemencie nacjonalizmu występują potężne turbulencje wśród polskich narodowców. Wystarczy zapytać: kim i czym właściwie jest najważniejszy podmiot tej ideologii, czyli naród? Jak go zdefiniujemy? Tutaj możemy się spotkać z całym wachlarzem wzajemnie wykluczających się definicji i regułek, które w większości nie dadzą nam jasnej odpowiedzi lub są kalką schematów z okresu międzywojennego, kiedy warunki były diametralnie inne.

Szczególnie wśród najliczniejszych tzw. katolickich narodowców problematyka definicji narodu, ze względu na wpływy bądź co bądź religii globalnej, staje się trudna do zdefiniowania i płynna względem rozwoju sytuacji politycznej. Przez kilka „tłustych” lat dla polskich ruchów narodowych, które wystąpiły na bazie fenomenu Marszu Niepodległości, nie przeprowadzono tak zasadniczej dyskusji środowiskowej. Podobnie sprawa wygląda z samym określeniem interesu, szczególnie w rozumieniu ekonomicznym, jakim należy się kierować dla dobra narodu. O ile trzeba mieć na względzie, że kwestie gospodarcze są dość zmienne i wypada być w nich w pewien sposób elastycznym, to jednak wśród polskich narodowców tematyka ekonomiczna jest pewną egzotyką, po którą sięgają wyłącznie w reakcji na zaskakujący ich bieg zdarzeń, ale w żadnym wypadku nie wykazują na tym polu żadnej inicjatywy.

Na dodatek, zamiast podjąć próbę wypracowania własnych pomysłów na rozwój gospodarczy Polski, wolą sięgać po przestarzałą, utopijną myśl z okresu II RP jak rozważania Adama Doboszyńskiego lub zwyczajnie przyjmować aksjomaty liberalne za pośrednictwem Janusza Korwin-Mikkego i jego pretorian. Tak jak ustaliliśmy, polscy narodowcy pomimo swoich szczerych uczuć i chęci, gubią się w polityce. Nie wypracowali oni własnego aparatu pojęciowego, zbioru definicji lub chociaż pomysłów na państwo, które by ich wyróżniały i nadawały ideową samodzielność. Trzeba także jasno podkreślić, że tłumaczenie tych niedomagań poprzez represje okresu PRL lub marginalizację w III RP należy odrzucić z miejsca.

W okresie Polski Ludowej funkcjonowało sporo środowisk o proweniencji narodowej, które często potrafiły mieć przełożenie na ówczesną rzeczywistość. Również w III RP mieliśmy i mamy do czynienia z ludźmi określającymi się jako narodowcy, którzy nawet brali udział w rządach. Inna sprawa czy rzeczywiście te postaci, które po 1989 roku określały się tym mianem, były faktycznie realizatorami interesu narodowego. Niemniej to pokazuje, że na hasłach narodowych, nawet bardzo zniekształconych i płytkich, można odnieść sukces i nie należy zrzucać winy za swoje ułomności na przeszłość lub sprawność przeciwnika. Jednakże wszelkie próby samodzielnego funkcjonowania narodowców w III RP dość szybko kończą się niepowodzeniem, zdradami liderów lub zlewaniem się w jeden byt z „konserwatywnymi liberałami”. Dlaczego tak się regularnie kończy? Trudno jest przetrwać w polityce bez jasnych celów i założeń. O ile wspomniane rozbieżności w podstawowych definicjach próbuje się nadrabiać aktywnością, to trudno, aby było ona skuteczna bez zbudowania realnie działającego zaplecza złożonego z organizacji pozarządowych i określonych specjalistów w swojej dziedzinie. Szczególnie widać te zaniedbania na polu pracowniczym, na którym narodowcy zupełnie nie istnieją i nie są żadnym partnerem dla grup zawodowych w ich sprawach oraz bolączkach.

Ten lekceważący stosunek do pracowników, którzy zupełnie nie odnajdują się w organizacjach narodowych z powodu pielęgnowanej tam wzmożonej troski o interesy biznesu w imię źle rozumianego „solidaryzmu” oraz sojuszy z neoliberałami, jest w mojej ocenie gwoździem do trumny dla ruchów narodowych w Polsce. Ich brak wyczucia i rozeznania w skali wyzysku, ustalenia faktycznego sprawstwa w ściąganiu milionów imigrantów i zwyczajnie odmiennych poglądów światopoglądowo-ekonomicznych u rodzimych przedsiębiorców, czyni narodowców nieskutecznymi i łatwo sterowalnymi jako narzędzie w rękach lobby biznesowego lub rozgrywającego ich od lat dla swoich potrzeb PiS.

Co można w takim razie zrobić, żeby obecne środowisko narodowe zaczęło być pożyteczne dla realizacji interesów narodowych? Przede wszystkim muszą oni zrozumieć, że najskuteczniejsze do zdefiniowania i postulowania jest uznanie interesu narodowego jako dobrobytu pracującej większości. Nie ma innej definicji, która w praktyce obejmowałaby tak szerokie masy narodu jedną klamrą, a jednocześnie odpowiadała na szereg problemów w zakresie ekonomii, ustroju, geopolityki i polityki społecznej jednocześnie. Wszelkie głosy, które wzywają do objęcia solidaryzmem narodowym każdego, w szczególności biznesu, który od 30 lat dewastuje Polskę dla swoich prywatnych zysków, należy uznać za naiwne mrzonki. Państwo, aby być sprawne, nie może realizować interesów wszystkich na raz.

Kolejną sprawą, która dotyka mocniej strony organizacyjnej, jest przestawienie wysiłków organizacji narodowych na tory konkretnej i pogłębionej pracy nad specjalizowaniem się w danej dziedzinie życia publicznego. Bez stworzenia realnie funkcjonujących stowarzyszeń, projektów i fundacji, które nie będą jedynie udawały reprezentowania idei narodowej na obszarze swoich zainteresowań, nie uda się nigdy stworzyć poważnego i wpływowego środowiska narodowego w Polsce. Nikt konkretny, a co za tym idzie wartościowy i perspektywiczny, nie zasili kręgu ludzi pozbawionych szerszej wiedzy w jego dziedzinie, ponieważ nie będzie w nich widział godnych reprezentantów swoich interesów. To właśnie reprezentowanie tych interesów, szczególnie na polu społeczno-politycznym, powinno być głównym celem polskich nacjonalistów. Nie powinni się oni ograniczać do bycia „moralnymi zwycięzcami” sporu politycznego, którzy nie mają ambicji wyjścia z pozycji przegrywającej, ale ideowej mniejszości.

Do tego oczywiście potrzeba niezależności ideologicznej i organizacyjnej, która nie od razu przyniesie efekty. Bez wątpienia potrzeba wiele lat, aby przekonać miliony pracujących Polek i Polaków do przyjęcia za ich naturalnych reprezentantów właśnie nacjonalistów. Niemniej ten proces można zdecydowanie przyśpieszyć i spotęgować np. rozwijającym się kryzysem gospodarczym, który zawsze zmusza społeczeństwo do poszukiwania alternatyw. Jednakże to od refleksji samego środowiska narodowego zależy czy chce ono ewoluować i nadążać za biegiem dziejów, czy zwyczajnie zakończyć swoją historię jak wiele wzniosłych idei na przestrzeni dziejów.

Krystian Jachacy

Myśl Polska, nr 49-50 (6-13.12.2020)

 

Warto przystanąć na rozdrożu

Konstruktywna krytyka jest znacznie bardziej wartościowa niż bezrefleksyjne bałwochwalstwo. Dlatego z zainteresowaniem lecz i z intelektualną rezerwą zapoznałem się z tekstem „Narodowcy na ideowym rozdrożu” opublikowanym w ostatnim numerze „Myśli Polskiej”.

Autor, Krystian Jachacy, związany z ruchem „Praca Polska”, obserwuje polski ruch narodowy spoza jego głównego nurtu ideowego. Z jednej strony daje mu to pewną świeżość spojrzenia, z drugiej zaś utrudnia orientację w złożoności relacji pomiędzy ważniejszymi środowiskami post i neo-endeckimi. Ten ostatni czynnik skutkuje postrzeganiem całego ruchu narodowego przez pryzmat partii politycznej o tej nazwie, będącej zaledwie jednym z nurtów szerokiego obozu ideowego. Choć obecnie jest to nurt mocno eksponowany, głównie przez obecność kilku przedstawicieli w parlamentarnym kole Konfederacji, w gruncie rzeczy  ideowo i programowo jest dość ekscentryczny, co w znacznej mierze powodowane jest jego utylitarnym kształtem.

Głównym zarzutem autora wobec współczesnych narodowców jest ich zbyt pro-kapitalistyczne nastawienie oraz pewna anachroniczność. Jest w tym pewien paradoks, gdyż Jachacy który pisze o narodowcach „…wolą sięgać po przestarzałą, utopijną myśl z okresu II RP…” sam odwołuje się wprost do jeszcze starszej i dawno zdewaluowanej idei walki klas. W swoim felietonie ostro stawia antagonizm pracownik – biznesmen, utrwalając w ten sposób karykaturalny, fałszywy obraz relacji społecznych. W istocie rzeczy globalna gospodarka XXI wieku jest całkowicie odmienna od wczesnego kapitalizmu z wieku XIX. Dziś pracownik oraz mały i średni przedsiębiorca są na równi zagrożeni i w równi wykorzystywani przez międzynarodowe korporacje i globalny kapitał spekulacyjny. Ich jedyną tarczą w owej nierównej walce jest silne państwo narodowe. To lekcja, którą przepracowaliśmy już intelektualnie w zeszłej dekadzie.

Zresztą deprecjacja najbardziej rzutkich i energicznych jednostek a apoteoza mitycznych „robotników i chłopów” doprowadza mnie nieodmiennie do niekontrolowanych spazmów radości. Po pierwsze jeśli pracownicy mają mieć pracę, muszą być pracodawcy. Tu mamy dwa wyjścia albo pozwalamy najbardziej rzutkim i ambitnym jednostkom bogacić się, a przy okazji dawać zarobek innym, albo budujemy gospodarkę sterowaną centralnie. Młodszym czytelnikom przypominam, że nasz ostatni eksperyment z gospodarką upaństwowioną upadł jakieś 30 lat temu pod ciężarem własnej niemocy. 40-milionowe państwo regularnie nie radziło sobie z wyzwaniami tak potężnymi jak produkcja papieru toaletowego czy mięsa na potrzeby obywateli. Kto nie pamięta niech spyta rodziców i dziadków. Model gospodarki rynkowej jest zatem najwydolniejszy i jako taki najbardziej wartościowy dla narodu. Bowiem gospodarka służy bogaceniu się. Bieda zaś nie jest cnotą, jest dysfunkcją.

Po drugie wykwalifikowany pracownik i rolnik pracujący na własnym gospodarstwie rodzinnym, najczęściej osiągają dochody wyższe niż mikro-przedsiębiorca. Nie dość, że nie potrzebują oni ochrony przed krwawym kapitalistą to wcale takowej nie chcą. Po trzecie, poza górnictwem i kilkoma niszowymi branżami, robotników prawie już nie ma. Załatwiły to wieloletnie rządy spadkobierców Solidarności, które skutecznie roztrwoniły polski potencjał przemysłowy. Tak oto robotnicy jako licząca się grupa społeczna zostali wykończeni przez własnych reprezentantów. Z tych właśnie przyczyn miejsce idei „walki klas” jest w muzeum lub w podręczniku historii. I to bynajmniej nie w roli dobrego przykładu. Rzecz jasna nie oznacza to, że należy wygrzebać z muzeów utopijne idee kapitalistyczne, równie anachroniczne i kuriozalne co idee antykapitalistyczne. Zwyczajnie zostawmy problemy społeczne przełomu XIX i XX wieku zainteresowanym tym tematem historykom. Współczesność stawia przed nami wystarczająco dużo wyzwań.

Pomimo owego nieszczęsnego historycznego wtrętu artykuł „Narodowcy na ideowym rozdrożu” zawiera wiele ciekawych tez. Doceniam na przykład przypomnienie przez autora funkcjonowania w okresie PRL krajowych środowisk narodowych. Zakłamywanie przez koncesjonowanych przy PiS-ie narodowców historii naszego ruchu stwarza zagrożenie zerwania ideowej łączności pomiędzy klasyczną endecją i jej późniejszymi emanacjami. Ruch narodowy po roku 89 nie odrodził się bowiem ex nihilo z grobów „żołnierzy wyklętych”. Zbudowali go ludzie pracujący dla Polski zarówno w kraju jak i na emigracji, wywodzący się z londyńskiego Stronnictwa Narodowego, ale także z krajowego PAX-u i PZKS-u. Nie wolno nam się tego wstydzić. Krystian Jachacy zatytułował swój tekst „Narodowcy na ideowym rozdrożu”. W istocie w tym miejscu się znajdujemy. Czasami jednak, zamiast wariacko gnać przed siebie, warto przystanąć na rozdrożu. Rozejrzeć się, przemyśleć sytuację. I wybrać tą drogę, która poprowadzi nas do celu.

Przemysław Piasta

Myśl Polska, nr 51-52 (20-27.12.2020)

Redakcja