FelietonySukcesy w trzeciej lidze

Redakcja1 miesiąc temu
Wspomoz Fundacje

Każdy lubi się cieszyć. To jasne. Zwłaszcza kibice piłkarscy. A zwłaszcza w Polsce, gdzie trudno doszukiwać się sukcesów dorosłej piłki od lat, czy to reprezentacyjnej czy klubowej.

W 2016 roku, gdy awansowaliśmy do ćwierćfinału Mistrzostw Europy we Francji, dało się odczuć ten wieloletni głód. Ale też i obniżoną poprzeczkę naszych oczekiwań. W roku 2024 widać to jeszcze bardziej.

Naprawdę trudno jest wyjaśnić ton zachwytu nad występami Legii Warszawa i Jagiellonii Białystok w Lidze Konferencji. To tytułowa „trzecia liga” europejskich rozgrywek, gdzie naprawdę upchano już tyle zespołów z tylu krajów, ile zdrowy rozsądek UEFA był w stanie pomieścić. Bo i centrala piłkarska nie ukrywała, że celem reformy – o której jeszcze trochę zaraz – jest dotarcie do widza w najbardziej piłkarsko niedostępnych zakątkach Europy. Niech Malta, Kosowo i Armenia też kogoś sobie mają to będzie to więcej ludzi oglądać. I cokolwiek byśmy o tym nie myśleli, to ma sens, tylko rozwiązanie nie jest (nie powinno?) być dedykowane prawie 40-milionowemu krajowi, w którym pozycja młodego chłopca na podwórku uzależniona jest od zdolności piłkarskich.

Tymczasem u nas już niemal atmosfera rodem z mundialu’ 74, bo polskie drużyny pokonały rywali, których nazwy mają prawo znać tylko co wytrwalsi amatorzy Football Managera. I to nie tak, że jakoś nimi próbuję gardzić, czy zaszczepić to u Państwa, nie – jeżeli piłka nożna jest z jakichś powodów pięknym sportem i innym niż pozostałe, to właśnie dlatego że starcia tego typu mają (jeszcze?) miejsce. Że nikt z tego nie robi zamkniętych ekskluzywnych rozgrywek jak w koszykówce czy futbolu amerykańskim. Tylko, że dla państwa tej wielkości, jakim jest Polska i biorąc pod uwagę obecność piłki kopanej w hierarchii ważności spraw nieważnych: Liga Konferencji powinna być najwyżej karą nagrodą pocieszenia.

Jak w ogóle to się stało, że tam właśnie obserwujemy polskie drużyny? Legia Warszawa musiała pokonać po drodze kilku ogórkowych przeciwników, a Jagiellonia Białystok „spaść” najpierw z Ligi Mistrzów, a potem jeszcze z Ligi Europy. Tymczasem w tej Lidze Mistrzów znalazł się choćby Slovan Bratysława. Na gruncie słowackim, czy nawet środkowoeuropejskim drużyna najwyżej „solidna”, ale w każdym razie nie potentat. Bez specjalnych zarobków, a i w kraju, gdzie za groźną konkurencję o kibiców robi hokej na lodzie. Naprawdę nie trzeba kilometrowych analiz i porównań, by odczuć dysonans. I możemy sobie tłumaczyć – do pewnego stopnia zgodnie z prawdą – że polska liga jest po prostu bardziej wyrównania i nie ma tych kilku wiodących zespołów rotujących się w europejskich pucharach, ale nadal nie ma się czym chwalić.

Słowo jeszcze o tych rozgrywkach. Bo one zostały po raz kolejny powiększone. W fazie grupowej przed reformą, we wszystkich trzech „ligach” brało udział 96 drużyn. Obecnie jest to już 108 klubów. A my cieszymy się, że nasze dwa są obecne w tych ostatnich 36-ciu i to i tak dzięki specjalnej konstrukcji, według której mistrz kraju musiałby już autosabotażu na boisku dokonać, by się do Ligi Konferencji nie zakwalifikować.

UEFA zdecydowała się na tę reformę by uchronić się przed powołaniem Superligi, ale też nie ukrywa że system przydzielana rywali wg jakiejś pokracznej drabinki ma po pierwsze zwiększyć liczbę spotkań, a po drugie ograniczyć pojedynki wielkich z tymi, którzy się „przypałętali”, natomiast nasze drużyny nie są w stanie wejść nawet na ten poziom. Notabene, wspomniany Slovan Bratysława, mimo zwiększenia liczby meczów w tej fazie o 25% dotychczasowej ich liczby, u siebie z uznanych firm podejmuje tylko Manchester City i AC Milan, więc już to pokazuje jak cierpi na tym wspomniany wyżej „ludowy” aspekt piłki nożnej. To jednak nas nie dotyczy. My czekamy na starcia Legii i Jagiellonii z: NK Cejle i Mlada Boleslav. Puchar Biedronki tuż tuż!

Tomasz Jankowski

fot. wikipedia

Myśl Polska, nr 45-46 (3-10.2024)

Redakcja