FelietonyGospodarkaUkraiński tranzyt, krajobraz przed kryzysem

Redakcja1 miesiąc temu
Wspomoz Fundacje

Przesył rosyjskiego gazu przez Ukrainę zakończy się 31 grudnia. Negocjacje gdzieś tam trwają, ale dyskretnie, za to oświadczenia rozbrzmiewają na cały regulator. Ci, którzy na tym zarobią i ostatecznie zadecydują o dalszych losach tranzytu, na razie nie zabierają głosu.

Sylwester tego roku powinien być dla Europy końcem „totalitarnego gazu” z Rosji przez Ukrainę. Kiedyś, dawno temu, była to jedyna droga eksportu na zachód, później doszła polska nitka Jamału, potem turecka, bałtycka, i znowu turecka… Teraz polska zamknięta, bałtycka wysadzona, ukraińska ledwie dyszy, i właśnie przyszła pora ją zamykać. Przyjrzyjmy się zatem krajobrazowi przed tym przełomowym momentem. Kto tu gra i jakie ma interesy i siłę wpływu.

Kluczowy aktor tej rozgrywki, Kijów, zapewnia słowami samego prezydenta Zełenskiego, że tranzyt nie będzie przedłużany. Jednak pieniądze są potrzebne, głównie na wojnę z Rosją, a ta dzisiaj płaci za tranzyt miliard dolarów rocznie. Kijów nie brzydzi się inkasować od agresora, chce dalej tranzytu, ale dla koszerności nie może to być rosyjski gaz, najlepiej jakiś inny, azerski choćby. No i żeby Europa odbierała na granicy. Mały szkopuł polega na tym, że Rosja musi na to się zgodzić. Większy szkopuł, że tam trwa wojna… a graniczna stacja pomp jest obecnie w samym oku cyklonu. Więc jaki koncern europejski zechce sobie brać na głowę takie ryzyko? Ukraina chce też przycisnąć Słowację, Węgry i Austrię, które nie pałają entuzjazmem do pomagania jej w tej wojnie. A to one będą głównymi poszkodowanymi zniknięcia 15 miliardów m3 gazu rocznie (trochę mniej niż zużycie w Polsce).

W Brukseli właśnie na takich małych, co dużo stracą, najgłośniej krzyczy Estonka Kadri Simson, kończąca swoją katastrofalną kadencję komisarza ds. energii. Choć udało się utopić europejski przemysł ciężki, to nie potrafiła narzucić embarga na rosyjski gaz. Więc wciąż słychać, jak straszy europejskie państwa i firmy, które chcą kontynuować dostawy przez Ukrainę. Zapewnia że „nie ma wytłumaczeń, EU może żyć bez rosyjskiego gazu. Koszt interesów z Rosją nie liczy się ceną gazu, ale ilością ofiar”. Takie tanie pacyfistyczne moralizatorstwo brzmi zabawnie, gdyby bowiem stosować je jako regułę, Europa powinna dawno przestać handlować z USA, biorąc pod uwagę ilość wojen, które wywołały one ostatnio (Afganistan, Irak, Syria, Libia…).

Rosja podchodzi pragmatycznie – im więcej sprzedaży na najbardziej dochodowym dla dostawców rynku – tym lepiej. Prezydent Putin niejednokrotnie przypominał też, że jedna nitka Nord Stream przetrwała zamach i „wystarczy przycisk nacisnąć i poszło…”. Odpowiedzią oczywiście jest cisza. Gazprom poważnie ucierpiał na unijnym bojkocie, drastycznie zmniejszony eksport, inwestycje w europejską infrastrukturę gazową trzeba było spisać na straty, teraz też traci przy przerwaniu tranzytu. W 2024 roku prześle około 15 miliardów m3 gazu (eksport do Europy rośnie), oznacza to zarobek około 6 miliardów dolarów, licząc średnie ceny tego roku na 400 USD/1000m3.

Jednak oświadczenia ukraińskich polityków czy ostrzeżenia unijnych komisarzy, ani też chęci Rosji, nie mają zbytniego znaczenia. Głos decydujący będzie miał oczywiście Biały Dom, tak jak pięć lat temu, przy zawieraniu kończącego się kontraktu. Narzucając wtedy Rosji niekorzystne dla niej zobowiązania, Europa użyła argumentów z gatunku „nie do odrzucenia”, kanclerz Merkel zapewniała, że „EU ma wystarczającą ilość instrumentów, których można użyć”. Ale w istocie były to gwarancje dla Ukrainy, jako warunek wynegocjowanej przez Niemcy amerykańskiej zgody na Nord Stream, gdzie zobowiązały się do utrzymania tranzytu gazu. Później precyzyjne zabezpieczenia zostały zapisane w porozumieniach między Waszyngtonem a Berlinem.

Są w tle także ci, którzy na tym interesie na pewno zarobią. Spekulanci już szykują grunt pod wysokie ceny, podobnie jak w drugiej połowie 2021 roku grzali ceny gazu przed wybuchem wojny. Pod śmiesznym pretekstem, że w magazynach jest mało gazu. Teraz są one pełne, pod korek, popyt spada, a ceny europejskiego gazu przez pół roku wzrosły z 28 do 43 €/MWh. Koniec tranzytu będzie dla nich ucztą, opiją się krwi jak nigdy.

No i są jeszcze inni gracze, tzw. nieznani sprawcy. Problem tranzytu może być rozwiązany i to ostatecznie. Punkt odbioru gazu między Rosją a Ukrainą, jedyny, który się ostał i działa, to Sudża, miasto, które znajduje się w ogniu walk po zajęciu niewielkiego skrawka obłasti kurskiej przez ukraińską armię. Jeden duży pocisk i po sprawie. Jeśli nieznani sprawcy potrafili wysadzić Nord Stream, to takiej stacji pomp nie potrafią?

Tak więc deklaracje leżą na stole, czekamy na rozwój wydarzeń. Nie oświadczenia będą o nich decydowały.

Andrzej Szczęśniak

Myśl Polska, nr 45-46 (3-10.11.2024)

 

Redakcja