PublicystykaDanek: Uroki prawosławia

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Nowy rok 2023 zastał świat w stanie pogłębiającego się duchowego zamętu. Rok ubiegły znacznie wzmógł to pomieszanie. Coraz liczniejszych wśród nas osacza poczucie dezorientacji, zagubienia, niepewności, które pomiędzy innymi dotyka także katolików.

Ludzie, przynajmniej ci bardziej wartościowi, poszukują dróg wyjścia z tego stanu. Ale nadzieja, jaką wydaje się dawać niejedna z tych dróg, jest pozorna. Należy do nich prawosławie, na które pośród ogólnej konfuzji zerka przynajmniej część katolików, a także osób niewierzących.

Wyznanie prawosławne przyciąga uwagę zwłaszcza obserwatorów nastawionych konserwatywnie, zarówno należących do Kościoła, jak i stojących poza nim. To logiczne, bo to właśnie ich przede wszystkim zniechęcają i bolą liczne przejawy ulegania przez Kościół katolicki mylnie zidentyfikowanym znakom czasu takim jak demoliberalizm, progresizm czy poprawność polityczna. I tylko z ich niewiedzy wynika przekonanie, że w prawosławiu ten problem nie występuje. W porównaniu z dostojną, tradycyjną liturgią prawosławną obrzędowość katolicka, zwłaszcza po ostatniej reformie liturgicznej, niejednemu jawi się jako uboga i zbyt nowoczesna.

Owszem, prawosławna liturgia może być piękna i bardziej tradycyjna od katolickiej, ale co poza tym? Mówiąc w uproszczeniu (z pełną świadomością, że jest to hiperbola): prawosławie ma piękną liturgię – i nic więcej. Piękno form liturgicznych to słaby argument na rzecz wyższości prawosławia nad katolicyzmem, jeśli okazują się one tylko formą bez treści.

Można napotkać pogląd, iż prawosławie jest lepsze od katolicyzmu, bo nie przeszło przez scholastykę, tomizm, potrydencką kontrreformację, dzięki czemu dziś ma nadal charakter bardziej ludowy niż intelektualny; mniej zracjonalizowany, a bardziej mistyczny. Pomińmy na razie okoliczność, że wschodnie obrządki Kościoła katolickiego również przez to wszystko nie przeszły, a przytoczony opis stosuje się tylko do historii Kościoła zachodniego. Zwolennicy wspomnianego poglądu przeważnie nie odnoszą się natomiast do faktu, iż wskutek odmiennego rozwoju historycznego prawosławie podziela typowe przypadłości religii, które pod względem organizacyjnym dzielą się na autonomiczne wspólnoty wyznawców: podobnie (choć w mniejszym stopniu) jak w przypadku protestantyzmu, judaizmu czy islamu, każdy partykularny ośrodek może wysuwać własną opinię, a w rezultacie pojawia się wielość opinii wzajemnie sprzecznych.

Czyli, mówiąc inaczej, doktrynalne chaos i anarchia. Widać to już w – tak zwykle ważnej dla konserwatystów – sferze kultu: w prawosławiu kanonizacje nie mają wymiaru powszechnego (ekumenicznego), więc każda autokefalia czci świętych, których pozostałe nie uznają. Mogę sobie wprawdzie wyobrazić, iż konserwatysta czy tradycjonalista o specyficznym nastawieniu odrzeknie: to właśnie dobrze, że każda lokalna wspólnota modli się do własnych świątków, a nie jak w katolicyzmie, gdzie watykańska biurokracja bez przerwy się wtrąca i chce regulować wszystko swoimi przepisami. Postawa taka świadczy jednak o niezrozumieniu istoty sprawy, bo chrześcijańscy święci to nie jakieś lary i penaty z domowego ołtarzyka Rzymianina czy Etruska (czyli w najlepszym wypadku symbole, albo element obyczajowości), lecz realnie istniejące osoby. I czy to nie ironia losu, kiedy ci, dla których wrogiem jest każdy inny liberalizm, chwalą prawosławie za jego „liberalizm dogmatyczny”, jak określił go Jerzy Braun [1]?

Doktrynalna anarchia owocuje słabością nauczania moralnego. Pewien rozmówca próbował mnie kiedyś przekonywać, że prawosławie jest lepsze od katolicyzmu, bo nie wypowiada się na temat nienaturalnych praktyk „antykoncepcji”, pozostawiając rozstrzygnięcie tej kwestii „sumieniu” wiernych. Czyli, mówiąc normalnym językiem, traktuje je jako dopuszczalne. A podejście do rozwodów? Tego typu argumenty raczej nie ukazują prawosławia jako odtrutki na współczesny kryzys, objawiający się właśnie wszędobylstwem relatywizmu. A to przecież rzecz mniejszego znaczenia w porównaniu z zagadką stosunku prawosławia do ochrony życia. Kraje prawosławne są obszarem istnej aborcyjnej katastrofy, która osiąga w nich rozmiary wyraźnie większe, niż w krajach historycznie katolickich lub protestanckich, nawet tych mocno dzisiaj zateizowanych. Jedynym sposobem, by uzasadnić przyzwolenie na aborcję – choćby tylko bierne i czysto praktyczne – wydaje się relatywizacja samego pojęcia grzechu, jak w liberalnych kierunkach protestantyzmu. A tego przecież prawosławie nie czyni, utrzymując potępienie aborcji jako zbrodni. Niełatwo zatem zrozumieć, dlaczego prawosławne wspólnoty kościelne walkę z tą plagą podejmują zauważalnie niemrawo.

Odstają pod tym względem nie tylko od Kościoła katolickiego, ale również od zdrowszych duchowo odłamów protestantyzmu, a zbliżają się w praktyce do religii zajmujących we wspomnianej kwestii bardziej niejednoznaczne i wykrętne stanowisko, jak judaizm czy islam. Moralna strona wyznania religijnego może nie być tą najważniejszą. Do istotnych błędów w sprawach religii należy redukowanie jej do moralności (spotykane nawet wśród katolików), której jednak z drugiej strony nie wolno lekceważyć. Tradycjonalista integralny Huston Smith (1919-2016) trafnie napisał: „Religia jest zawsze czymś więcej niż moralność, ale ta ostatnia jest jednym z jej niezbędnych filarów.” [2].

Między innymi z powyższych powodów lepsza od prawosławnej jest posoborowa droga Kościoła katolickiego, który na płaszczyźnie filozofii i filozoficznych podstaw teologii odrzucił balast scholastyki i tomistyczne skostnienie, a zarazem zachował element hierarchiczny, jedność struktury i wykładni wiary. W katolicyzmie współistnieją obok siebie różne tradycje, duchowości i szkoły teologiczne: augustyńska, franciszkańska, dominikańska, monastyczna (benedyktyńska), jezuicka i wiele, wiele innych. (Problem w Kościele polegał przez kilka wieków na zapoznaniu, że tomizm jest tylko jedną z nich.). Każdy katolik, który chce głębiej wejść w rzeczywistość nadprzyrodzoną, może spośród wielu dostępnych ścieżek duchowych wybrać najlepiej odpowiadającą jego usposobieniu i osobowości. Owa wielość ścieżek nie świadczy jednak o doktrynalnym chaosie, lecz pozostaje wewnątrzkościelnym pluralizmem w ramach jedności struktury i nauczania. Prawosławie nie stoi też wyżej od Kościoła katolickiego – jak można gdzieniegdzie usłyszeć – bo opiera się na przedscholastycznej teologii wywodzonej od wschodnich Ojców Kościoła. Cała bowiem tradycja teologiczna do XI wieku włącznie pochodzi sprzed schizmy wschodniej, zatem stanowi również duchowy skarb katolicyzmu.

Oczywiście w prawosławiu znajdujemy głęboką i piękną duchowość. Wymieńmy tu choćby szkołę hezychazmu, tradycję „modlitwy Jezusowej” i jej pomnik – zbiór „Filokalia” (1782), pisma (3) biskupa i ascety Teofana Rekluza (1815-1894), listy, jakie starzec Jan (Aleksiejew, 1873-1958) pisał z wyspiarskiego klasztoru Wałaam na jeziorze Ładoga, a po wojnie radziecko-fińskiej i exodusie mnichów do Finlandii z klasztoru Nowy Wałaam (Uusi-Valamo) w fińskiej wiosce [4]. Istotną rolę odegrało anonimowe dzieło „Opowieści pielgrzyma” wydane po raz pierwszy w 1870 r. w Kazaniu – rosyjscy emigranci przywieźli je do Francji, gdzie po przekładzie na języki zachodnie pozwoliło chrześcijanom Zachodu zapoznać się z praktyką „modlitwy Jezusowej” [5]. Głęboką i piękną duchowość spotyka się jednak również w protestantyzmie, ba, w judaizmie, islamie, buddyzmie czy hinduizmie. I katolik może sięgać po osiągnięcia tej duchowości – prawosławnej, czy nawet żydowskiej, islamskiej, hinduskiej, buddyjskiej – jeśli trzeba, dostosowując je do zasad swojej wiary. Ale zmieniać w tym celu wyznania ani nie musi, ani nie powinien.

Zetknąłem się z twierdzeniami, że prawosławie ma charakter bardziej narodowy i lepiej łączy się z tożsamością wyznających je ludów. W rzeczywistości to w obrębie Kościoła katolickiego wykształcają się narodowe style religijności i pobożności, na co w jednej ze swych prac [6] zwraca uwagę Innocenty Bocheński OP (1902-1995). Różnią się one nawet w przypadku krajów ze sobą sąsiadujących czy posiadających historyczne więzi. Zdecydowanie inny jest katolicyzm francuski, inny niemiecki, a jeszcze inny polski; inny hiszpański, a inny latynoamerykański. Każdy z nich jest inny, a zarazem wszystkie są tym samym. Powątpiewam w opinie, jakoby katolicyzm, choćby i ten „zwykły”, był mniej tradycyjny od prawosławia, skoro nawet uważany za zwolennika starej liturgii biskup Bernard Tissier de Mallerais z Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X oskarżył twórców ostatniej reformy liturgicznej o „rekonstrukcję starożytnych formuł, które wyszły z użycia” (tak, to miał być zarzut).

Katolicy powinni odnosić się do prawosławnych z życzliwością i po bratersku. Tak samo zresztą – a dlaczegóżby nie? – do protestantów, żydów, muzułmanów, hinduistów czy buddystów. Działalność ekumeniczna Kościoła katolickiego ma sens i uzasadnienie, podobnie jak jego zaangażowanie w dialog międzyreligijny. Prawosławny stoi bliżej Prawdy od bezbożnika, a także od wyznawców religii nie-abrahamicznych czy innych religii monoteistycznych, bliżej nawet od wyznań chrześcijańskich, które nie przechowały sukcesji apostolskiej i ważnych sakramentów. Ale nie bliżej od katolika. Lepiej nawrócić się z ateizmu czy pogaństwa na prawosławie, niż w nich trwać. Ale przechodzenie na prawosławie przez katolika, a choćby i osobę niewierzącą wychowaną w tradycji katolickiej, jest wyborem mniejszego dobra zamiast większego dobra. Czyli krokiem na własną niekorzyść. Konserwatyści zezujący ku prawosławiu patrzą na brody i piękne szaty liturgiczne prawosławnych duchownych, ale zapominają, że poza nimi nie mają oni nic lepszego od naszych księży, zakonników i mnichów.

W ostatnim dniu roku 2022 zmarł papież Benedykt XVI. Jak znam Polaków, w Polsce zostanie bardzo starannie przemilczane, że zmarły Ojciec Święty za swego pontyfikatu był życzliwie nastawiony do prawosławia i do Rosji (skądinąd tak samo, jak po jego abdykacji papież Franciszek). Ale to on był wówczas widzialną głową chrześcijaństwa, nikt inny.

Dlatego zamiast defetystycznie narzekać, że prawosławie jest bardziej tradycyjne od Kościoła katolickiego, lepiej popracuj nad pogłębieniem swojego katolicyzmu, który otwiera pod tym względem nieograniczone możliwości.

Adam Danek    

[1] Jerzy Braun, „Ekumenizm w uchwałach Soboru i w okresie posoborowym”, Warszawa 2001, s. 28. (Praca wydana pierwotnie w 1968 r.)

[2] Huston Smith, „Religie świata”, przeł. Ewa Jagielska-Pszczel, Adam Jagielski, Warszawa 1994, s. 40.

[3] Zob. współczesne polskie wydania: Teofan Rekluz, „Droga do zbawienia”, przeł. ks. Piotr Nikolski, Kraków 2011; tenże, „Słowa o modlitwie”, przeł. ks. Piotr Nikolski, Kraków 2014.

[4] Zob. współczesne polskie wydanie: Starzec Jan z Wałaamu, „Zdobyty płomień”, przeł. Krystyna Mamajko, Kraków 2012.

[5] Zob. „Opowieści pielgrzyma. Szczere opowieści pielgrzyma poświęcone duchownemu ojcu”, przeł. Marcin Cyrulski, Kraków 2011.

[6] Innocenty Bocheński, „Szkice o nacjonalizmie i katolicyzmie polskim”, Komorów 1999. Książka zawiera teksty pisane w latach 1933-1938.

Myśl Polska, nr 7-8 (12-19.02.2023)

Redakcja