PublicystykaTożsamość Ukrainy

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Ruskie onuce szarpią być może Bogu ducha winnych Ukraińców za to, że budują pomniki i hołdują Banderę i  innych, podobnych bohaterów. Ukraińskie onuce obojga narodów tłumaczą, że nacjonalizm banderowski i faszystowskie oddziały kultywujące tradycje SS Galizien to niewielki, a więc nieistotny margines, a zwykli Ukraińcy wcale faszystowskiej ostentacji nie popierają.

Jeśli tak jest, to dlaczego wszystkie rządy ukraińskie, działając wbrew woli większości, popierały i bazują obecnie, a reszta świata poza Rosją, toleruje zachowania, za które w wielu krajach Europy idzie się do więzienia? Refleksji na taki temat próżno szukać w wolnych mediach. Władze obojga narodów także zachowują skrajną powściągliwość w objaśnianiu tego fenomenu. Poszukując odpowiedzi w tej kwestii, sięgnąłem do wyznań poetki i naukowca z Ukrainy, Oksany Zabużko, wyszukanych w Jej książce pt. „Badania terenowe nad ukraińskim seksem”.

Oksana Zabużko jest przedstawiona jako „jedna z czołowych ukraińskich pisarek, laureatka wielu nagród krajowych i zagranicznych”, wykładała także  w Cambridge. Z książki wynika, że za granicą nie tylko jako naukowiec, ale także jako poetka była doceniona. W kwestii tytułowych „badań”, jeszcze daleko Oksanie Zabużko do siły wyrazu którym od lat epatuje impotentów i fiksantów seksualnych nasza, także bardzo doceniona, Dorota Masłowska. Zwięźle można stwierdzić, że „badania” wykazały, że seks z Autorką dostarczał satysfakcji, ale tylko partnerom. Natomiast najlepszą ilustracją „wyników” byłby chyba słynny rysunek Andrzeja Mleczki z czasów pierwszej komuny ukazujący akt miłosny nosorożca z żyrafą, a podpisany: „Obywatelu, nie pieprz (się) bez sensu.”

Natomiast refleksje Autorki o „terenie badań” zarówno zachodnim, a szczególnie ukraińskim, są oryginalne i zdają się być autentyczne, dzięki czemu zyskujemy jakąś możliwość odpowiedzi na postawione na wstępie pytanie. Zostawmy Zachód na inną okazję i przyjrzyjmy się co Oksana Zabużko ma do powiedzenia o swojej ojczyźnie, chyba najlepiej na podstawie zebranych cytatów. O ukraińskim nacjonalizmie bardzo oszczędnie pisze tak: „tylko gdy siedziała podczas przerwy między sesjami (w Jerozolimie) na tarasie przy stoliku, z rozkoszą wyciągnąwszy nogi, popijając kawkę i rozmawiając – dyskutowano o Doncowie, ależ zrozumcie, państwo, to nie jest antysemityzm, to ryk zranionego zwierza: puśćcie, dajcie nam żyć!” (s. 131).

O swojej ojczyźnie: „A Ukraina co, Ukraina jest jak Kronos, który chrupie własne dzieci z rączkami i nóżkami, no i co, mam tak siedzieć, aż kopnę  w kalendarz” (s. 32). „Wschodni fatalizm, a jakże Rosjanie to mają, z nami gorzej, trudniej, my właściwie jesteśmy ni to, ni owo, Europa zdążyła nas zarazić mętną gorączką indywidualnych dążeń, wiarą we własne „mogę!”, ale podstaw do sprawdzenia tego, konkretnych struktur, które by to „mogę!” podchwytywały i utrzymywały, nigdyśmy nie stworzyli, szamotaliśmy się przez wieki na dnie historii – nasze ukraińskie „mogę!” jest samotne i dlatego bezsilne. Amen” (s. 36).

„I tak, cholera, przez całe życie! – zawodowa ukrainizatorka, zupełnie jakbyś hodowała im po jeszcze jednym organie; kiedyś nasza niepodległa, czy raczej ta, co jeszcze-nie-zginęła, jeśli do tej pory nie zginie, powinna wprowadzić jakieś specjalne odznaczenie – za liczbę zukrainizowanych osobodni, ależbyś im podetknęła listę przez ciebie nawróconych!” (s. 47).

„W domu, w twoim nieszczęsnym, zahukanym kraju, kraju urzędników w obwisłych spodniach i usianych łupieżem marynarkach, pisarzy o nalanych twarzach, którzy potrafili czytać w jednym tylko języku i nawet z tej umiejętności korzystali nie tak znów często, i bystrookich, czarniawych biznesmenów o nawykach byłych sekretarzy Komsomołu – wszystko to jakoś do niczego nie pasowało, zawisało w próżni i co najwyżej drażniło” (s. 50).

„Jesteś skazana na wierność martwym, tym wszystkim, którzy równie dobrze mogliby pisać – po rosyjsku, po polsku, niektórzy nawet po niemiecku, i żyć zupełnie innym życiem, a jednak rzucali siebie jak drwa w ognisko ukraińszczyzny i gówno z tego mieli, oprócz zmarnowanych losów i nieczytanych książek” (s. 55).

„Ale głównej myśli, kochani, nie złapaliście, wydała wam się zabawna i nic poza tym: że ukraiński wybór zamyka się między nieistnieniem a istnieniem, które zabija, i cała nasza nieszczęsna literatura to tylko jęk człowieka przygniecionego przez belkę w domu zawalonym po trzęsieniu ziemi: tu jestem, jeszcze  żyję!” (s. 67).

„Co wy, chłopcy, wyprawiacie, czy rozpacz to nie za wielki luksus dla Ukraińców, którzy po raz pierwszy w tym wieku bądź co bądź uzyskali szansę na prawdziwe życie?…” (s. 147).

„W ogóle wszystko, co Ukraińcy są w stanie o sobie powiedzieć, to to, jak, ile i w jaki sposób ich bito: informacja, co tu dużo gadać, mało interesująca dla obcych, jednak skoro ani w historii rodziny, ani w historii narodu nic innego nie można wygrzebać, to powolutku przyzwyczaja się człowiek do dumy z tego właśnie patrzcie tylko, jak nas bito, a myśmy jeszcze nie umarli” (s. 160-161).

„W głębi piekieł, na dnie/ Żółtym ogniem zgorzeje czas marny/ wegetacji mej, próżnych mych dni…/ Każda kara przyniesie przyjemność – / Tylko, siły niebieskie nie to, nie:/ Na piekielną nie skarzcie codzienność/ Ukraińskich pogrzebań za życia/ Bez nadziei, bez czasu, wydarzeń/ W próżni, pustce, gdzie nikt o nas nie wie,/ Gdzie marnieją nieszczęsne setkami/ Resztki tego co miało być żywe/ (s. 195).

„Dlaczego nikt do tej pory nie wpadł na pomysł, że to samo można by stosować do całych narodów: przeprowadzić piękną psychoanalizę całej historii narodu – i pomoże jak ręką odjął. Literatura jako forma terapii narodowej. A co, not a bad idea. Szkoda, że akurat my nie mamy literatury” (s. 219).

To wszystko, co czołowa pisarka ukraińska chciała światu przekazać o swojej ojczyźnie, państwie, społeczeństwie. Pytanie dlaczego jakakolwiek, nawet zbrodnicza idea założycielska takiej Ukrainy jest powszechnie akceptowana, jawi się tu oczywiście jako retoryczne. Podobnie jak pytanie o powód obecnego masowego eksodusu ludności, czy powszechnej polonizacji Ukraińców przesiedlonych do Polski w akcji „Wisła”. Otwartym zostaje pytanie o ukraiński dramat, jedyną rzecz, którą, według Autorki, o sobie Ukraińcy mogą powiedzieć to to, „jak, ile i w jaki sposób ich bito”.

Nie wiadomo o jaki okres historii chodzi i kto bił, ale skoro to jedyne co można o sobie powiedzieć, to chyba tak było zawsze. Może własna martyrologia  ma zasłonić, usprawiedliwić  milczenie o wołyńskim ludobójstwie? Nie było nawet antysemityzmu w idei rasistowskiego nacjonalisty Doncowa, tylko „ryk ranionego zwierza”. Przez kogo ranionego? Nie ważne: „puśćcie, dajcie żyć!” Jak można tak umęczonemu  narodowi  cokolwiek wypominać?  Taka jest więc oficjalna narracja na Ukrainie. Obowiązuje także w Polsce. Dmitrij Miedwiediew zadał pytanie: czy Ukraina jeszcze będzie za dwa lata? Oksana Zabużko przekonuje w swej książce, że Ukrainy nie ma i nigdy właściwie nie było. Jest tylko tęsknota  za minioną świetnością:

„Cholerny świat, byliśmy pięknym narodem, ladies and gentlemen, o jasnym wzroku, narodem silnym i dorodnym, samowładnie i głęboko zakorzenionym w ziemi, z której długo nas wyrywano, z krwią i korzeniami, aż w końcu wyrwano i rozbiegliśmy się, rozsypaliśmy po świecie jak poszarpane pierze z rozprutych bagnetami poduszek…” (s. 126).

Tylko, że nie zdradza, kogo ma na myśli, kiedy to było i kto wyrywał z korzeniami piękno i siłę narodu, co spowodowało rozproszenie po świecie.

Cztery lata temu zaproponowałem dyskusję na temat jakiejś niebanderowskiej tożsamości ziemi „u kraja” Rosji i Polski w apelu pt. „Republika Rusi”. Zaproponowałem Rusinom zwanych pogardliwie Ukraińcami, poszukanie narodowych korzeni pośród rusińskiej elity budującej wspólnie z Polakami wielki, europejski, udany  projekt – Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Nikt go nie chciał opublikować, a jedyny komentarz na FB był mniej więcej taki: i po co wypisujesz te swoje elaboraty, skoro nikomu, także na Ukrainie, to nie narusza choćby jednej szarej komórki?

Niby słusznie: jaki sens ma publikowanie czegoś, co nikogo nie interesuje? Książka Oksany Zabużko potwierdza moją sugestię przekazaną w „Republice Rusi”– alternatywa dla banderyzmu wśród ukraińskich elit nie istnieje nawet jako pytanie. Skąd więc władze i zwykli ludzie mieliby ją zaczerpnąć?  Zresztą dla obecnie rządzących ekip w Kijowie i Warszawie, banderyzm ma cechę bezcenną: jest totalnie, wręcz desperacko antyrosyjski. Pozostaje więc z jednej strony lament na przemilczanie i tolerancję faszystowskiej tożsamości Ukrainy, i z drugiej strony – ukraińska czarna dziura Oksany Zabużko zawsze jednak ze Stepanem Banderą w tle.

Eugeniusz Moczydłowski

Myśl Polska, nr 27-28 (3-10.07.2022)

Redakcja