RecenzjePutin i Orban, czyli koszmar liberałów

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Czytają zapis rozmowy między Anne Applebaum (małżonka Radosława Sikorskiego) i Donaldem Tuskiem – łatwo zauważyć, że dla „liberalnej demokracji” i „Europy” najgroźniejsi są Władimir Putin i Viktor Orban. Jest jeszcze Jarosław Kaczyński, ale on jest tylko naśladowcą Orbana i nieświadomym narzędziem (a jakże) Putina.

Swego czasu uważałem Anne Applebaum za osobę w miarę inteligentną, zajmującą się np. polską historia najnowszą, a niektóre jej książki były nawet interesujące (przede wszystkim „Za żelazną kurtyną. Ujarzmienie Europy Wschodniej 1944-1956”). Jednak od pewnego czasu to się zmieniło. Rządy PiS-u wpłynęły na panią Applebaum źle, z chłodnego analityka nie zostało prawie nic, za to na plan pierwszy wysunęła się swego rodzaju obsesja – obsesja nadchodzącego autorytaryzmu (by nie powiedzieć faszyzmu), upadku Zachodu a właściwie tzw. liberalnej demokracji, wreszcie wielkiego zagrożenia ze strony Rosji i Chin. Same plagi.

Owszem, można takiej analizy dokonać, ale kiedy zamiast refleksji nad przyczynami pewnych zjawisk mamy mnożące się teorie spiskowe a w zasadzie jedną wielką teorię spiskową, to trudno mówić o poważnej twórczości. Ten spisek jest oczywiście ukuty w Moskwie, a pociągającym za sznurki jest Władimir Putin, zimny kagiebista marzący o rozwaleniu Zachodu. Wedle Applebaum na opinię publiczną i elity Zachodu wielki wpływ mają rosyjskie farmy trolli internetowych, sieć powiązań biznesowych i korupcyjnych. W tym dziele Rosja ma świadomych i nieświadomych pomocników – to albo jej agenci w zachodnim establishmencie albo pożyteczni idioci, jak np. Jarosław Kaczyński.

Rozmówca pani Applebaum nie jest daleki od takiego samego postrzegania świata i jego problemów. Na samym początku mówi tak: „Jeśli chcemy ratować Zachód, musimy uratować przede wszystkim Unię Europejską. A żeby ratować Unię, musimy się zająć naszymi sprawami. Polska musi się stać na nowo, i to jest absolutnie niezbędny warunek, krajem demokratycznym i proeuropejskim. Więc mniej więcej tak wygląda nasze zadanie: ratując demokrację i standardy europejskie w jednym kraju, de facto wykonujemy kluczową robotę z geopolitycznego punktu widzenia, ratujemy integralność Zachodu. Całkiem poważna misja, nie sądzisz?”.

Oczywiście pani Applebaum także tak sądzi. No więc biorą na rogi przede wszystkim agentów Putina w Europie. Pierwszym i najbardziej groźnym jest przywódca Węgier Viktor Orban. Nie jest on rzecz jasna klasycznym agentem, ale jego polityka jest polityką „rosyjską”. Orban jest obecny podczas tej rozmowy prawie wszędzie – to główny „bohater” tej książki. Dlaczego? Bo, po pierwsze, jego kariera polityczna zaczynała się poprawnie, stypendysta Georga Sorosa, liberał, rusofob, antykomunista. A tu taki zwrot. Po drugie, przez lata to dobry przyjaciel Tuska, który tak o tym mówi:

Jak powiedziałem, do pewnego momentu nasze drogi były bardzo podobne. Przeszliśmy te same etapy: konfrontacja z komunizmem, problem, jak wyczyścić kraj z tego, co komunizm po sobie zostawił, orientacja na Zachód, szukanie więzi transatlantyckich. Polityczni bracia bliźniacy, można powiedzieć. W dodatku obaj graliśmy w piłkę, kochaliśmy futbol i rozumieliśmy jego społeczno-polityczne znaczenie. W podobnym wieku zakładaliśmy rodziny, jego córka Rahel jest rówieśniczką mojej Kasi. Bardzo łatwo więc zawiązała się między nami przyjaźń. Choć to może za dużo powiedziane, ale na pewno rozumieliśmy się bez słów w większości spraw, posługiwaliśmy się tym samym kodem. Był naprawdę fajnym młodym i bardzo bystrym facetem, dowcipnym, z dystansem, z antysowiecką kartą, oczytany. Lubił popisywać się przede mną znajomością „Stawki większej niż życie”, „Bolka i Lolka”, „Czterech pancernych”, a ja przed nim składem węgierskiej „złotej jedenastki” z 1954 roku. Więc była to w jakimś sensie polityczna przyjaźń”.

Tym większe zdumienie i żal. Tusk i Applebaum nie potrafią racjonalnie wytłumaczyć tej wolty, upatrując wszystkiego w ambicjach i żądzy władzy. Tusk poszedł, jak wiadomo, zupełnie inną drogą, stając się do bólu poprawnym politycznie eurokratą. Orban jest zaś symbolem europejskiego buntu przeciwko Brukseli. I nie tylko symbolem: „Orban mówi po angielsku, ma europejskie kontakty, udało mu się nawet przeprowadzić bardzo udaną kampanię wśród angielskich konserwatystów. On ich sprowadzał na Węgry, przekonywał do siebie, stworzył nawet własny angielskojęzyczny think tank w Budapeszcie finansowany przez rząd. Orban świadomie więc buduje grupę wsparcia w całej Europie. Kaczyński ewidentnie tego nie robi. Nie jest w stanie. Orban nie ma tych kompleksów, które w karykaturalny sposób zamykają Kaczyńskiego w jego własnej skorupie”.

Jest tym bardziej groźny: „To brzmi jak paradoks, ale nacjonalistyczna międzynarodówka rzeczywiście istnieje. Do tego jest lepiej zorganizowana oraz zmotywowana niż demokratyczne i proeuropejskie centrum. Po tamtej stronie jest więcej pasji, to oni chcą zmieniać rzeczywistość, a ich poglądy stały się politycznym trendem. Nie bez racji będziemy się tam dopatrywać bardzo silnych wpływów Rosji, ale przede wszystkim radykałowie wierzą, że przyszedł ich czas, a co groźniejsze – ich hasła są zakorzenione w autentycznych emocjach. Przemoc, brutalność, agresja, wojna, konflikt, nienawiść, choć nam się to wcale nie podoba, są w naszej naturze i do tego zwiastują przygodę. Za to centrowe, liberalne, chadeckie treści są zwyczajnie nudne. Nowe pokolenie szuka nie tylko utraconej przez rodziców wyraźnej, mającej ostre kontury tożsamości, ale też własnej rebelii przeciw status quo”.

Orban to oczywiście wielki problem, jest popularny także na Bałkanach, gdzie uważa się go za przewodnika, ale to nic wobec jego skłonności ku Rosji, a to właśnie Rosja jest najgroźniejsza. Putin rzuca cień na całą Europę. Jakie są jego motywy? To proste – odbudowa imperialnej Rosji: „Putin ma po prostu skrzynkę z narzędziami. Są wartościowe wtedy, gdy się do czegoś przydają. Nieważne, czy do otrucia lidera opozycji, ataku na Gruzję czy rozwiązania problemu rosyjskiej tożsamości po upadku komunizmu. No bo na czym ją ufundować? Na czym budować na nowo imperialną politykę? Oczywiście na tęsknocie za dawną wielkością, poczuciu wyjątkowości oraz pamięci o heroizmie i historycznym znaczeniu Rosji. Najpierw więc pojawił się Aleksander Dugin ze swoimi tradycjonalistycznymi teoriami i koncepcją Eurazji jako alternatywy dla Zachodu. A potem Putin te koncepcje kupił. Nieważne, czy w nie wierzy, nieważne, czy chodzi do cerkwi z autentycznej religijnej potrzeby – ważne, że dość konsekwentnie buduje ten nacjonalistyczny, „chrześcijański” i prawosławny element nowej rosyjskiej tożsamości. Ale żeby ją domknąć, potrzebny jest mu ten klasyczny wróg Rosji – zepsuty, zgniły Zachód. Straszenie nim i obrzydzanie go dobrze działało za czasów komunizmu. Dlaczego więc nie miałoby jeszcze lepiej zadziałać przy budowaniu tej staro-nowej rosyjskiej samoidentyfikacji? Ale trzeba było na nowo zilustrować to „zepsucie Zachodu”, dlatego nabrało ono nowych, tęczowych barw. Jak dobrze wiesz, kwestia LGBT+ stała się w Rosji sztandarowa: zobaczcie, jacy to my jesteśmy zdrowi, a jacy oni są zdegenerowani. Tę narrację podchwytują niestety i Kaczyński, i Orban, i w ogóle duża część europejskiej prawicy. A to jest miód na serce Putina: oto antyzachodni kurs Rosji”.

Tusk jest przerażony tym, że na Zachodzie politycy tego tak nie widzą, chcą z Rosją (o zgrozo) współpracować. Odnotowuje bardzo częste opinie tego rodzaju: „Musimy zrozumieć Rosję”, „To wszystko nie jest czarno-białe”, „Sankcje nic nie dadzą”, „Przecież Ukraina i tak nigdy nie będzie w Unii Europejskiej”, „To jasne, że Krym jest rosyjski”. Jak mówi: „Słyszałem je od niektórych premierów i prezydentów prawie codziennie. Oni usiłowali na mnie wpłynąć, żebym zmiękczył antyrosyjski kurs Rady Europejskiej. Ale mogłem sobie pozwolić na ignorowanie tych sugestii. W sprawach ukraińskich czułem siłę swoich argumentów, chociaż szef Rady Europejskiej nie ma żadnej realnej władzy politycznej. Mój maniakalny upór, żeby pomagać Ukrainie, strasznie wszystkich wkurzał. Jednak bardzo trudno było im artykułować prorosyjskie poglądy wbrew przewodniczącemu Rady. Przynajmniej na posiedzeniach, na które – wbrew niektórym liderom – zapraszałem prezydenta Poroszenkę”.

W propagandzie PiS-u Donald Tusk jawi się nie tylko jako „niemiecki agent”, ale także „agent rosyjski”, bo to on razem z Putinem zorganizowali zamach na Lecha Kaczyńskiego. Tymczasem rusofobia Tuska jest nie mniejsza niż rusofobia PiS-u, w wielu kwestiach jest większa, bo do trzewi ideologiczna i zaciekła. PiS odwołuje się w swojej rusofobii głównie do historii, tymczasem Tusk lokuje ten konflikt na poziomie czysto ideologicznym, cywilizacyjnym, egzystencjalnym. Nic więc dziwnego, że Tusk formułuje pod adresem rządzących w Polsce taki zarzut: „W Polsce PiS i Konfederacja działają w imieniu Rosji, bez względu na to, czy ich liderzy i elektorat to rozumieją czy nie”. 

Z tego też wynika jego wręcz maniakalna proukraińskość, w czym wtóruje mu Anne Applebaum. To zdumiewające, że oboje jako „pogromcy” nacjonalizmu i szowinizmu – w ogóle nie chcą dostrzec, że współczesna Ukraina jest zbudowana na takim właśnie fundamencie. Ten temat w ogóle się nie pojawia. Owszem, mówią, ale tylko o tym, że Rosja próbuje rozgrywać animozje polsko-ukraińskie i węgiersko-ukraińskie. Tak wiec, każde podnoszenie np. przez Polaków kwestii zbrodni OUN-UPA czy oficjalnej gloryfikacji zbrodniczej ideologii i jej wyznawców typu Bandera czy Szuchewycz – jest dla nich wyłącznie uleganiem prowokacji Rosji. Jest to szczególnie bulwersujące w przypadku Anne Applebaum, ale – trzeba przyznać – jest ona konsekwentna. Jeszcze w 2014 roku pisała, że „Ukraina potrzebuje nacjonalizmu”. Ukraina potrzebuje, to dobrze, ale kiedy ktoś mówi, że np. Polska czy Węgry też potrzebują więcej „nacjonalizmu” to już nie. Jak to nazwać? Podwójne standardy, hipokryzja?  I to, i to. Zresztą ta proukraińskość jest np. w wydaniu Donalda Tuska groteskowa. Opiera się na uwielbieniu dla Petro Poroszenki, którego obecna prokuratura ukraińska oskarżyła o zdradę stanu, wspieranie terroryzmu  i… sprzyjanie Rosji. To prowadzi go do wniosku, że podejrzanym jest obecny prezydent Wołodymyr Zełeński, który ożywia się tylko wtedy, kiedy mówi jak chce wsadzić Poroszenkę do więzienia.  „Widać było, że opozycja na Ukrainie jest dla niego większym problemem niż Rosja” – konkluduje Tusk.

Oboje rozmówcy w zasadzie zgadzają się we wszystkim. Jednak raz zaiskrzyło, kiedy  Anne Applebaum zarzuciła Tuskowi, że nie sprzeciwiał się rozwojowi „religii” smoleńskiej i teorii spiskowych. Przypomnijmy, nawet kiedy oficjalnie pojawiły się opinie, że Tusk razem z Putinem „zabili” Lecha Kaczyńskiego, polski premier nie zareagował, mimo że jako szef rządu miał obowiązek wytoczyć natychmiast proces głoszącym takie rzeczy.  Nie jako Donald Tusk, ale jako szef polskiego rządu. Zresztą to zdumiewające milczenie Tuska i rządu zostało odebrane w Moskwie jako tolerowanie w przestrzeni takich opinii, co wpłynęło w sposób zasadniczy na zachowanie się strony rosyjskiej, jeśli chodzi o dochodzenie w sprawie katastrofy Tu-154. Naciskany przez Applebaum, Tusk uznał jednak, że postąpił dobrze. Prawda jest jednak taka, że w tamtym czasie uznał, że szerzenie teorii spiskowych będzie dla niego i PO korzystne, bo skompromituje do reszty obóz PiS-u. Mylił się  w tym względzie dokumentnie, a konsekwencje tej pomyłki ponosimy do dziś.

W sumie lektura tej książki jest dobrą ilustracją stanu umysłów części polskiego i europejskiego establishmentu, a przede wszystkim stanu umysłu Donalda Tuska. Niestety, nie jest to lektura budująca. Jest w tej rozmowie kilka fragmentów interesujących (np. sceptycyzm Tuska co do skuteczności lansowania w Polsce ideologii LGBT, czy refleksje Applebaum na temat kultu żołnierzy wyklętych), ale całość zdominowana jest przez obsesję na punkcie Władimira Putina i Rosji. Ta obsesja jest tak głęboka, że w jednym z fragmentów oboje  nie cofają się do tego, że walka z przeciwnikami „liberalnej demokracji” wymaga nie tylko polemiki, ale także realnego użycia siły. W kontekście napiętej do granic możliwości atmosfery między Rosją a Zachodem – nie brzmi to zachęcająco.

Optymistyczne jest zaś to, że jeśli wierzyć Tuskowi, a tu chyba ma wiedzę, ta obsesja zagrożenia ze strony Rosji nie ma wzięcia wśród sporej części polityków europejskich. Tusk przytacza np. taką wypowiedź b. już niestety kanclerza Austrii Sebastiana Kurza: „No wiesz, jeśli coś łączy wszystkie partie – od Zielonych przez moją chadecję po tych radykalnych prawicowców z Partii Wolności – to prorosyjskość”. No po prostu zgroza!

Jan Engelgard

Anne Applebaum, Donald Tusk, „Wybór”, Warszawa, ss. 207.

Myśl Polska, nr 1-2 (2-9.01.2022)

Redakcja