Cała patriotyczna Polska świętuje od wczoraj wyższość polskiej konstytucji nad prawem unijnym. Nie podzielam tej radości. Nie dlatego, że nie chciałbym, by tak było w istocie rzeczy. Po prostu w przeciwieństwie do naszych patriotów, zarówno tych autentycznych jak i tych etatowych, rozumiem, że rzeczywistości nie kształtują deklaracje polityków ani wyroki trybunałów ale realna siła, która za nimi stoi. A tej siły w tej chwili Polska nie ma zbyt wiele.
Przypomnę Państwu, w szczególności najprawdziwszym z patriotów, że zaledwie w grudniu zeszłego roku premier Mateusz Morawiecki w zamian za partycypację Polski w Funduszu Odbudowy zgodził się na wprowadzenie tzw „mechanizmu praworządności”. Daje to Komisji Europejskiej potężny instrument finansowego nacisku na niepokorne państwa członkowskie. W ten sposób partia, na wszystkie sposoby wycierająca sobie gębę bogoojczyźnianymi frazesami, sprzedała spory fragment naszej niepodległości za garść paciorków. Wpisało się to zresztą w tradycję zapoczątkowaną przez Lecha Kaczyńskiego, który podpisując Traktat Lizboński doprowadził do poważnego ograniczenia siły polskiego głosu w Radzie Europejskiej. Właśnie ta fatalna decyzja, niezależnie czy była błędem czy świadomym szkodnictwem, stała się praprzyczyną obecnego „grillowania” Polski przez organy UE.
Tak czy inaczej rząd doprowadza do jawnej konfrontacji z KE, licząc, że skończy się ona na wymianie dyplomatycznych „uprzejmości”. Jednak wcale nie musi się tak skończyć. Uzbrojony przez nas samych „przeciwnik” może zwyczajnie zakręcić kurek z unijnymi pieniędzmi. To pewnie potrwa. Może rok, może nawet dłużej, ale powiedzmy sobie otwarcie: w sporze z KE w ostatecznym rozrachunku zostaniemy sami. Dlatego go przegramy.
Nie tylko dlatego, że brakuje nam potencjału własnego, a niezależnie od durnej telewizyjnej propagandy mocarstwem nie jesteśmy i jeszcze długo nie będziemy. Przede wszystkim dlatego, że nie mamy geopolitycznej alternatywy. Na to zaś sami ciężko zapracowaliśmy. Na polecenie Stanów Zjednoczonych zamroziliśmy stosunki z Chinami traktując je jako państwo potencjalnie wrogie. W międzyczasie obstawiając w amerykańskim wyścigu prezydenckim wszystkie nasze aktywa na kartę Donalda Trumpa przegraliśmy wraz z nim, stając się dla USA podmiotem marginalnym. O naszych relacjach z Rosją nawet nie warto tu wspominać. W ramach „wisienki na torcie” skonfliktowaliśmy się też z Białorusią i Czechami. Sytuacja wygląda zatem nieciekawie. Przypadku „polexitu” zostaniemy sami otoczeni przez wrogów. Wielokroć od nas potężniejszych. I w lwiej części wygenerowanych przez nas samych.
Właśnie dlatego, kiedy Komisja Europejska powie „sprawdzam” natychmiast skończy się polskie prężenie muskułów. Wobec perspektywy finansowego zagłodzenia nasz rząd potulnie podwinie ogon i przyzna rację stronie unijnej. Wtedy okaże się ostatecznie czyje prawo ma znaczenie nadrzędne. Zamiast więc odzyskać mały kawałek naszej suwerenności ostatecznie go utracimy. Taki właśnie będzie finalny skutek obecnej awantury.
Przemysław Piasta
Przemysław Piasta
Historyk i przedsiębiorca. Prezes Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego. Autor wielu publikacji popularnych i naukowych.