OpinieMilitarysta z Żoliborza

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

„Chcesz pokoju, szykuj się do wojny” – przywołał starożytną maksymę prezes Jarosław Kaczyński i ruszył do szarży, prezentując założenia nowej ustawy o obronie Ojczyzny. Ojczyzny, rzecz jasna – według niego – osaczonej, oblężonej, atakowanej i wciąż zagrożonej knowaniami sąsiadów.

Po szumnych zapowiedziach dozbrajania polskiej armii wygłaszanych przez szefa resortu obrony Mariusza Błaszczaka (na zdjęciu), który nieustannie wprawia w pogodny nastrój amerykański kompleks militarno-przemysłowy sprzedający nie najnowocześniejszą już broń do krajów o statusie zbliżonym do Polski, sam prezes zapowiedział zwiększenie liczebności Wojska Polskiego do 250 tys. żołnierzy, a może i więcej. Polska ma być mocarstwem militarnym, przed którym drżeć mają najsilniejsi. Wszystko to, rzecz jasna, kosztuje. Ten aspekt projektu obaj panowie z partii rządzącej taktownie przemilczeli.

Powiedzieli wprawdzie, że powstanie przy Banku Gospodarstwa Krajowego Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych, ale przecież nie będzie go finansował Kaczyński, Błaszczak, ani nawet składki członków PiS. Źródłami jego zasilania mają być budżet państwa, obligacje oraz zyski Narodowego Banku Polskiego. Budżet państwa i tak finansuje rosnące koszty utrzymania polskiej armii, zgodnie z waszyngtońskimi instrukcjami na poziomie ponad 2% PKB.

Na tak wyśrubowane wydatki w tym dziale pozwolić sobie mogą tylko nieliczni; większość krajów europejskich widzi znacznie pilniejsze potrzeby i wydatki. Obligacje to nic innego jak zwiększanie zadłużenia państwa. Będą musiały być odpowiednio oprocentowane, by zachodnie fundusze inwestycyjne zdecydowały się na ich zakup. Prosta manipulacja polegająca na powołaniu odrębnego funduszu przy BGK pozwoli jednak ukryć ten nowy dług, choć w istocie będzie to dług jak najbardziej publiczny. Wreszcie, zyski z NBP. Pamiętam, jak przed laty o ich włączenie do budżetu państwa apelował Andrzej Lepper. Przekonywał, że środki te mogłyby w sposób znaczący zwiększyć zasoby na politykę społeczną i aktywną politykę gospodarczą państwa. I do koncepcji tej sięga po latach Kaczyński, tylko jakby priorytety nieco inne: miast wsparcia szpitali, szkół, infrastruktury społecznej czy osób starszych, mamy zapowiedzi szykowania się do wojny i konieczności wydawania kolejnych miliardów na żołnierzyki (nie ołowiane, bynajmniej) i zabawki Jarosława Kaczyńskiego.

Racjonalne jest w tym miejscu pytanie, przed kim zamierza nas bronić prezes PiS. Kiedyś, wrzeszcząc z mównicy sejmowej „to jest nasza wojna!”, obawiał się chyba agresji irackiej, bo poparł udział Wojska Polskiego w ataku na ten kraj. Dziś w jego przekonaniu grozi nam militarna agresja o podobnie niskim stopniu prawdopodobieństwa. Napaść ma na nas, a jakże, złowroga Rosja. Nikt nie zadaje przy tym pytania: po co? Nikt nie zastanawia się, jakie cele Federacja Rosyjska miałaby osiągnąć, dokonując inwazji zza Bugu. Nikt nie pamięta też, że Rosja to jedyny nasz sąsiad na obszarze postradzieckim, gdzie żadne, najbardziej nawet egzotyczne środowiska, nie zgłaszają pod naszym adresem pretensji terytorialnych.

Rosja „agresorem jest” i to ma być prawda objawiona przez prezesa i spółkę wraz z gwardią medialno-„eksperckich” klakierów. Dodajmy, że nawet, gdyby Kaczyński postawił pod bronią miliony Polaków, Federacja Rosyjska, będąc jądrowym i militarnym supermocarstwem, jak pokazują symulacje, w ciągu kilkunastu godzin zneutralizowałaby wszelki zorganizowany opór zbrojny. Nie ta skala, czy – jak mówią fani sportu – liga. Jarosław Kaczyński o tym doskonale wie i mimo to decyduje się na militarny absurd i finansowy strzał w kolano.

Najbardziej znamienne jest jednak to, że w sprawie milczy parlamentarna opozycja. Nie ma demonstracji na rzecz pokoju i zdrowego rozsądku na ulicach. Opozycyjne media nie zgłaszają żadnych wątpliwości. Dlaczego? Po stronie opozycyjnej nie ma już ludzi pokroju wspomnianego Leppera, którzy niepoprawne pytania gotowi byli zadawać prosto z mostu. Są ludzie, którzy mentalnie należą do partii wojny kierowanej dziś przez Kaczyńskiego, cierpiący na fobie, idiosynkrazje i żyjący syndromem oblężonej twierdzy. Bez opozycji zdolnej do wyartykułowania krytyki militaryzacji polskiego języka publicznego, a teraz również i budżetu państwa, szaleństwo zapowiadane przez Kaczyńskiego i Błaszczaka będzie realizowane. Za fobie i wytwory wyobraźni tych ludzi przyjdzie zaś płacić wszystkim Polakom. Militarysta z warszawskiego Żoliborza otrzyma dodatkową armię żołnierzyków i będzie mógł bawić się nimi z Błaszczakiem i kolegami do woli. Płacąc za te zabawy z chudnących w oczach portfeli własnych obywateli.

Mateusz Piskorski

Myśl Polska, nr 45-46 (7-14.11.2021)

Redakcja