Adam Wielomski: Wokół niedawnego orzeczenia wydanego przez Trybunał Konstytucyjny na temat wyższości polskiej konstytucji nad prawem Unii Europejskiej narosło mnóstwo nieporozumień, a opozycja dosłownie wyje o „Polexicie”.
Demagogia jest obecna u wszystkich stron. Rozstrzygnięcie nie dotyczy całości prawa unijnego, lecz jedynie uzurpacji przez sądy europejskie kompetencji rozstrzygania w sferach, które nie zostały na Unię Europejską delegowane przez państwa członkowskie. Problem tej uzurpacji był wielokrotnie podnoszony przez prawników i politologów, jednakże zwykle wyłącznie na konferencjach naukowych i w literaturze fachowej, a przeciętny obywatel nie miał o tym procederze pojęcia. Stąd skuteczna demagogia lewicowo-liberalnej opozycji, że „PiS wyprowadza Polskę z UE”, podobnie jak i demagogia rządowa, że „rząd PiS postawił konstytucję polską ponad prawem unijnym”, gdyż postawił ją tylko w kwestiach uzurpowanych przez UE, a nie jako zasadę generalną. Mimo to, analizując rozstrzygnięcie TK trzeba je ocenić in plus, ponieważ wreszcie, po wielu latach, którekolwiek z państw członkowskich podniosło sprawę bezprawia stosowanego przez sądy europejskie. Ich sędziowie od lat tworzą doktrynę o istnieniu jakiegoś rzekomego „prawa europejskiego” również w kwestiach do rozstrzygania których nie mają kompetencji.
Sędziowie próbują dowodzić, że jeśli w 3/4 krajów członkowskich UE coś jest dozwolone, to można wywieźć z tego faktu, że jest to „zasada prawa europejskiego” i za pomocą wyroków narzucić tę zasadę 1/4 państw, które podobnej rzeczy nie zezwalają. Zwykle w literaturze fachowej podkreśla się przede wszystkich problem małżeństw jednopłciowych. Sądy unijne próbują narzucić państwom, które tej aberracji nie uznają, że takie związki „małżeńskie” zawarte poza państwem macierzystym winny pociągać za sobą skutki prawne także w państwie ojczystym. Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego daje nam amunicję do przeciwstawienia się tego typu praktykom.
Magdalena Ziętek-Wielomska: Zgadzam się z Tobą w kwestii tego, że sprawa wyższości prawa unijnego nad konstytucjami narodowymi była w ostatnich latach przyjmowana za aksjomat, którego nikt nie odważył się publicznie podważyć. Od samego początku istnienia Wspólnot to właśnie ETS był głównym narzędziem do ograniczania suwerenności państw członkowskich i cichego rozszerzania kompetencji unijnych. „Europejczycy” mieli pewnego dnia po prostu obudzić się w Stanach Zjednoczonych Europy, w których narodowe konstytucje miałyby taki status jak konstytucje landowe w RFN. Taki jest plan eurokratów. Niestety krytycznie oceniam sposób, w jaki PiS „załatwia” tę zupełnie fundamentalne kwestie. Ta kluczowa sprawa została tak naprawdę zinstrumentalizowana do załatwienia określonego problemu, który można było rozwiązać inaczej. Natomiast tam gdzie chodzi o pieniądze z Unii, tam rząd PiSu jest pierwszy w kolejce. Wtedy Unia jest dobra. A gdzie chodzi o sprawy dotyczące przyszłości całego naszego kontynentu, tam PiS zachowuje się w sposób mało dyplomatyczny, żeby nie powiedzieć po prostu: warcholski. Poważne potraktowanie tej sprawy wymagałoby stworzenia szerokiej koalicji różnych środowisk w Europie, którym bliska byłaby idea obrony suwerenności narodowej i które miałyby własny pomysł na Unię.
PiS mógłby takiej koalicji przewodzić, animować ją do wypracowania europejskiego kontr-projektu w stosunku do pomysłów eurokratów i podejmować różne działania na rzecz tworzenia określonych grup nacisku na organy unijne. W ten sposób można by rozpocząć poważną debatę na temat choćby stosunku prawa unijnego do prawa krajowego czy kompetencji ETS. Oczywiście o tym możemy tylko pomarzyć. Moim zdaniem PiS zinstrumentalizował tę kluczową sprawę do tego, żeby utrzymać w oczach większości polskiej prawicy, w tym wśród kleru, wizerunek „obrońcy chrześcijańskiej Europy”, na co dowodem ma być ciągłe ruganie Polski przez eurokratów. Wyborcom PiSu to wystarczy, w szczegóły nie wnikają.
Myśl Polska, nr 43-44 (24-31.10.2021)