KresyWołyńska Noc Cicha, jak w niemieckiej kolędzie

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Emocje dzieci związane z wizytą św. Mikołaja zawsze były swoistym preludium do Wigilii i Świąt Bożego Narodzenia. Obydwie te okazje miały na Kresach swoisty posmak i atmosferę. Pisarz lwowski Jan Fryling tak zapamiętał mikołajkowo – przedświąteczne klimaty:

„Co roku 6 grudnia chodziło po Lwowie sporo świętych Mikołajów. Rozdawali dzieciom, konspiracyjnie doręczane im przedtem przez rodziców dary, sami zaś dostawali za to kilka szóstek, a w kuchni jakiś rozgrzewający kieliszek i wzmacniający posiłek. Prości to byli ludzie, ale z godnością odgrywali swoją rolę, a nawet w admonicjach dawanym dzieciom odzyskiwali siłę tym szczerym tonem bezpośredniej serdeczności i dobrodusznego ciepła, odróżniającego rasę lwowską niesłusznie pomijaną przez antropologów, od wszystkich innych ras świata”.

W powyższym opisie zawarta jest też krótka charakterystyka lwowskiej czy szerzej ujmując kresowej osobowości. Bo ileż dobra i tkliwości zawiera się w tym pięknym sformułowaniu „bezpośrednia serdeczność i dobroduszne ciepło”! Jakież to arcylwowskie i arcykresowe. Właśnie klimat „bezpośredniej serdeczności i dobroduszności ciepła” potrafią stworzyć swoim talentem i doświadczeniem scenicznym znakomici i bliscy sercom wielu Kresowian artyści, którzy zaszczycają swoją przyjaźnią i współpracą Stowarzyszenie Kulturalne „Krajobrazy” w Legnicy. Przez kilka ostatnich lat ta urocza „ferajna” artystyczna pod szyldem „Krajobrazów” (Janina Mazur, Wanda Gołębiowska, Halina Makarewicz, Maria Dychowicz, Dariusz Rudnicki, Wojciech Szydłowski) w okresie Bożonarodzeniowym realizowała program słowno – muzyczny „Z kolędą po Kresach”. Reżyserką tych nastrojowych koncertów była zawsze urocza zawsze i po lwowsku elegancka aktorka – Aurelia Sobczak. Interpretowane przez nią opisy Świąt Bożego Narodzenia były tak sugestywne, iż każdy widz mógł się poczuć uczestnikiem wieczerzy wigilijnej lub uczestnikiem grupy kolędniczej na Wołyniu czy na Podolu. Ale wcześniej Aurelia Sobczak swoim aksamitnym głosem i rozpromienionym obliczem wprowadza nas do kuchni lwowskiej rodziny Szolginiów, gdzie pani domu przygotowuje świąteczne pyszności: „Na pierwszym jednak miejscu, nawet przed tortem orzechowym, znajdą się makowniki; bez nich święta nie byłyby w ogóle świętami. W grubych czarnych zwojach maku, którego musi być oczywiście więcej niż ciasta, odnajdziemy najsłodszy smak Bożego Narodzenia”.

A w dalszej sekwencji tego kulinarnego misterium dowiadujemy się, że do misy z makutrą „mama sypnie w nią garść rodzynków i drobniutko posiekanej pomarańczowej cykaty, przesmaży ją i odstawi do jutra, kiedy to makowniki będą się piekły. Z części tej masy, zmieszanej z ziarnami ugotowanej pszenicy, miodem i mlekiem narodzi się kutia. Kutia, bez której Wigilia i Święta są absolutnie nie do pomyślenia”. Bez kutii nie byłoby Świąt nie tylko we Lwowie. Ta zasada funkcjonowała na całych Kresach Wschodnich. Znawczyni kultury i obyczajów Podola – Nela Szpyczko tak to ujęła: „królową wigilijnych potraw, wyznacznikiem Kresowego Bożego Narodzenia jest kutia – potrawa wywodząca się z pradawnych czasów”. Pszenica w kutii jest symbolem rodzącego się życia, mak zapewnia spokojny sen, a miód – słodycz, symbol wiecznego szczęścia.

Znana działaczka kresowa Danuta Śliwińska napisała przed laty: „czy w kraju, czy we Lwowie, Stanisławowie, Tarnopolu, Łucku, czy w Wilnie, Grodnie w setkach małych miejscowości na Wschodzie, jak i w każdym zakątku świata, gdzie mieszkają Polacy każdego grudnia z radością w sercu czekamy wszyscy na Boże Narodzenie, na najbardziej emocjonalne Święta w ciągu roku”. Scenariusz tych wyjątkowo rodzinnych Świąt jest wszędzie podobny w zarysie ogólnym, ale różni się nieraz szczegółami regionalnymi. Uniwersalny jest wyjątkowo piękny akt łamania się opłatkiem po wspólnej modlitwie. Obfitość stołu też jest cechą wspólną polskich Wigilii, podobnie jak wspólne kolędowanie jeszcze przed wyjściem z domu na pasterkę. Do tej niezwykłej polskiej obrzędowości Bożonarodzeniowej Kresy wniosły swój przepiękny dar, który wzrusza wszystkich Polaków na całym świecie. Tym kresowym „wsadem” w polskie Boże Narodzenie jest kolęda „Bóg się rodzi” autorstwa Franciszka Karpińskiego z Hołoskowa na Pokuciu.

Używając lwowskiego słownictwa piszę, iż artystyczna „ferajna” wędrująca „Z kolędą po Kresach” w tym roku wirtualnie, ale w przeszłości i mam nadzieję, że w przyszłości realnie i rzeczywiście – nie jest liczna, ale kochająca i promująca Kresy całym sercem, talentem i poświęceniem. Bo obok prowadzącej i reżyserującej koncert Aurelii Sobczak kresowe klimaty i kolędy prezentuje znakomita o niepowtarzalnym głosie piosenkarka Barbara Droździńska z Kobrynia na Białorusi i warszawski aktor opromieniony sławą i popularnością seriali telewizyjnych profesor Stanisław Górka. Swoiste „upoważnienie” dla tego niezwykłego aktora na wykonywanie piosenek i ballad Mariana Hemara w dźwięcznym i śpiewnym „bałaku lwowskim”, wystawiła mu wielka dama emigracyjnej estrady polskiej w Londynie legendarna Włada Majewska. Korzystając z tego moralno – towarzyskiego przyzwolenia profesor Stanisław Górka bawi nas „bałakiem”, przywołując swoimi występami pamięć Lwowa i polskich Kresów Wschodnich. W tej konwencji artystycznej Stanisław Górka raczy nas słynnym przysmakiem kresowym jakim był „Chlib kulikowski”, który również gościł na stołach Wigilijnych i Świątecznych we Lwowie i najbliższej okolicy. W duecie z Aurelią Sobczak – Stanisław Górka prezentuje między innymi taką kolędę autorstwa Mariana Hemara:

„Na Lewandówce w cichej kołyscy/ dziecko maleńkie jak ptaszyna kwili/ chodźci na palcach i patrzci wszyscy/ lwoski Pan Jezus narodził si w tej chwili/ zewsząd si zlata tłum lwoskich dzieci/ lwoski Pan Jezus do nich si uśmiecha/ chodźci tu wszyscy, klękajci wszyscy/ taż on we Lwowi znów w swoji kołyscy”.

Do Lwowa zaprasza nas także na wskroś kresowa Barbara Droździńska, która perfekcyjnie realizuje artystyczną koncepcję niezwykle wymagającej Aurelii Sobczak. Dlatego bardzo przekonywująco i autentycznie brzmią słowa Kresowej Kolędy w wykonaniu popularnej i lubianej przez publiczność Barbary Droździńskiej:

„W piękną noc grudniową/ Rodzi się Bóg dziecię/ a nad Lwowem gwiazda/ Wigilijna świeci …”

Basia z Kobrynia – jak mówimy o niej w gronie Kresowian – jest mistrzynią nastroju i umie wywoływać różne jego odcienie. Bo od lwowskiej, optymistycznej pastorałki umiejętnie przenosi nas do polskich zesłańców „Syberyjską kolędą”. Ten utwór wywołuje w nas głęboki smutek i żal, a może nawet pretensję do losu, który nieszczęsnych Kresowian zaprowadził, a raczej zawiózł bydlęcymi wagonami na „nieludzką ziemię”. Tak tę gorycz zesłania opisała jedna z Kresowianek: „Nadszedł 24 grudnia – Wigilia. To najbardziej rodzinne święto. Jak ciężko, jak smutno z dala od rodzinnych stron i od najbliższych. Silny mróz, niebo usiane gwiazdami. Pomyślałam sobie – czy te same gwiazdy świecą nad naszymi stronami rodzinnymi? Matka przygotowała skromną wieczerzę, skropioną łzami. Na stole stało malutkie zdjęcie ojca. Nazajutrz nie poszliśmy do pracy, gdyż mróz sięgał – 56 stopni. Ten jeden stopień powyżej 55 zdecydował o tym, że możemy zostać w domu. Na dworze niesamowita cisza, powietrze mgliste, a przy tym jakby szklane. Para z ust natychmiast krzepnie. Wodę do picia trzeba nabierać z rzeki, gdzie wykuto przeręble”.

Niestety, udziałem Kresowian były – jeszcze bardziej niż syberyjskie – dramatyczne i tragiczne wydarzenia. Wzruszająca interpretacja Aurelii Sobczak tekstów wspomnieniowych wprowadza nas w owe przejmujące grozą nastroje i klimaty Nocy Wigilijnej i Świąt Bożego Narodzenia na Wołyniu. Opis tych wydarzeń zawdzięczamy wyjątkowej kobiecie, nieodrodnej córce Ziemi Wołyńskiej, która wpisuje się w plejadę wielkich, ofiarnych i szlachetnych postaci tej zroszonej polską krwią krainy. Mam w tej chwili na uwadze Monikę Śladewską mieszkającą obecnie we Wrocławiu. Jej bohaterska postawa (walczyła w 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK i w II Armii Wojska Polskiego) i talent literacki spowodowały, że przez długie lata walczyła piórem o prawdę historyczną o Kresach. Jej teksty wspomnieniowe w świetnej (najwyższej próby artystycznej) interpretacji Aurelii Sobczak są wiarygodne i budzące emocje o rozległej gamie odcieni smutku, trwogi i determinacji życiowej. Oto fragment niezwykłych wspomnień Moniki Śladewskiej: „Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, przygotowaliśmy się do nich na miarę czasu i okoliczności w jakich znaleźliśmy się po złupieniu przez Niemców żywego inwentarza. Bieda, wiele osób bezdomnych i po stracie bliskich zdruzgotanych psychicznie, ogólne przygnębienie, ale i w takich realiach trzeba było coś na tradycyjną kolację podać.

Mama dostała worek mąki od Czecha Rzepki, więc piekła ciasto na kwasie chlebowym, a babcia w ogromnych garnkach gotowała suszone owoce na zupę z kluskami. W tej w Wigilijnej Wieczerzy uczestniczyło więcej osób obcych niż liczyła nasza bardzo duża rodzina. Siedzieliśmy przy ubranej sosence, jedni śpiewali kolędy, a inni płakali. Nic złego nie przeczuwaliśmy, przynajmniej na okres Świąt, chociaż ludzie starsi zamiast gwiazdki na niebie widzieli jakieś znaki. Noc była cicha, jak w kolędzie niemieckiej. Pasterka ze względów bezpieczeństwa została odłożona na ranne godziny w pierwszy świąteczny dzień. Rano licznie w niej uczestniczyliśmy, śpiew kolęd w kościele nadawał temu nabożeństwu niezwykły urok, a modlitwy w tak specyficznych warunkach odmawiano z największą żarliwością. Wierzyliśmy w przetrwanie i sprawiedliwość. W pewnym momencie dobiegły nas odgłosy gwałtownej strzelaniny. Strzelanina sparaliżowała nas, pierwsi z kościoła wybiegli mężczyźni z oddziału samoobrony, wśród nich był tato.

To banderowcy w Noc Wigilijną zgrupowali swoje siły i zaatakowali znienacka kolonie należące do systemu obrony Zasmyk, mianowicie: Radomle, Janówkę i Stanisławówkę. Warto dodać, że wszystkie te trzy kolonie, których mieszkańcy też byli na tej pasterce spalono, a tych mieszkańców, których zastano w domach (49) osób bestialsko zamordowano.

Monika Śladewska pamięta, że Polska Samoobrona przechwyciła wóz, na którym wieziono popa, wiozącego akcesoria liturgiczne. Po wymordowaniu „lachiw” miał odprawić nabożeństwo dziękczynne. Tak banderowcy i wielu duchownych ukraińskich, którzy wcześniej poświęcili i błogosławili narzędzia zbrodni pojmowali przesłanie wynikające z narodzenia Syna Bożego. Takich zbrodni Wigilijno – Bożonarodzeniowych było na Wołyniu i Podolu wiele. W miejscowości Ihrowica, niedaleko Tarnopola, banderowcy również urządzili rzeź Polaków, którą naoczny świadek Jan Białowąs opisał jako „krwawą Podolską Wigilię 1944 r.”

Wiadomo, że Polacy i Ukraińcy to chrześcijanie. Ale dziwne to było chrześcijaństwo, którego niektórzy kapłani głosili, że „zabijanie Polaków nie jest grzechem”. Dlatego upowcy z OUN – UPA zabijali bez skrupułów w każdym możliwym miejscu i czasie. Nawet w noc Narodzenia Pańskiego i w Święta, których głównym przesłaniem jest pojednanie, miłość i pokój, jakim obdarowuje nas Chrystus. W morderczym amoku zapominali, a może nigdy tego nie wiedzieli, że wszyscy jesteśmy Dziećmi Bożymi. Zignorowali i brutalnie podeptali słowa Chrystusa: „Pokój zostawiam Wam, pokój mój daję Wam”.

W świetle powyższego godzi się zaproponować, by w świętowaniu Bożego Narodzenia znaleźć chwilę na modlitwę i refleksję o losach tych, którzy zginęli Wigilijnej Nocy na Kresach tylko dlatego, że byli Polakami. Bardzo potrzebny jest moment duchowej wspólnoty z nimi, mimo że większość z nich nie ma swojej mogiły i krzyża na niej.

To także swoisty, znak naszych czasów, w których prawa do godnego pochówku odmawiają ofiarom spadkobiercy tych, którzy przed laty odmówili im boskiego i ludzkiego prawa do życia.

dr Tadeusz Samborski

Prezes Stowarzyszenia Kulturalnego „Krajobrazy” w Legnicy

Na zdjęciu: prof. Stanisław Górka (fot. Anna Kowalska)

Myśl Polska, nr 5-6 (31.01-7.02.2021)

 

Redakcja