WywiadyW Rydze nadal polują na czarownice – rozmowa z prof. Aleksandrem Gaponienko

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Został Pan właśnie skazany w pierwszej instancji przez sąd rejonowy dla Rygi – Vidzeme na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata. O co Pana oskarżyli?

– Postępowanie karne wszczęto pięć lat temu. Oskarżono mnie o nawoływanie do waśni na tle narodowościowym przeciwko Łotyszom, Estończykom, Litwinom i Amerykanom. W naszym Kodeksie karnym to art. 78 pkt 2, który zakłada, że wypowiedzi upowszechniane są w elektronicznych środkach masowego przekazu, np. na Facebooku. W akcie oskarżenia zawarto siedem zarzutów – moich własnych wypowiedzi i komentarzy na temat różnych wydarzeń politycznych, których udzielałem trzem rosyjskim mediom. Były to wywiady m.in. dla Kanału 1 telewizji rosyjskiej i dziennika „Rossijskaja Gazieta”. Istotą oskarżenia były dwa elementy. Pierwszy dotyczył mojej krytyki wychwalania nazizmu na Łotwie, a drugi – krytyki wprowadzenia sił zbrojnych NATO, przede wszystkim wojsk amerykańskich na Łotwę w 2015 roku. Moje wypowiedzi były z pewnością z politycznego punktu widzenia stanowcze, jednak z punktu widzenia narodowościowego całkowicie neutralne, bo przecież nigdy nie uważałem, że ludzi można dzielić pod względem etnicznym na rasy wyższe i niższe, że można kogoś z tego powodu obrażać. Nigdy nie mieściło mi się to w głowie, więc tak bym nie powiedział.

Cóż takiego zatem Pan powiedział?

– Że amerykańskie czołgi zagrażają życiu mieszkańców Łotwy, przede wszystkim tych pochodzenia rosyjskiego. Po pierwsze, dlatego, że Rosja uznana została przez państwa NATO za zagrożenie; istnieją plany prowadzenia wojny przeciwko niej, organizowane są ćwiczenia wojskowe na terytorium Łotwy. Przeróżne ośrodki analityczne, na przykład RAND Corporation, blisko związana z amerykańskimi władzami, opracowują scenariusze wojny z Rosją. Te moje wypowiedzi uznano za nawoływanie do nienawiści na tle narodowościowym wobec Amerykanów, chociaż nigdy nie mówiłem o narodzie amerykańskim, lecz wyłącznie o wojskowych. Także te zarzuty pod moim adresem były często śmieszne. Pisałem, dlaczego nie lubię Amerykanów: bo, gdy wkraczają do innych krajów, ginie wielu ludzi – w Wietnamie 3 mln, w Korei milion, w Afganistanie 100 tys. Poza tym zachowują się, jak każdy okupant: grabią muzea, jak w Iraku, gdzie – według historyków sztuki – ukradli około 3,5 tys. eksponatów. Napisałem też, że mogą obrażać kraj, w którym się znajdują, np. oddać mocz pod Pomnikiem Wolności, który jest symbolem naszej państwowości. Wyraziłem takie przypuszczenie. A dwa lata temu faktycznie dwaj Amerykanie zrobili to przy tym pomniku i okazało się, że organizują sobie takie zakłady na pieniądze, kto nie da się złapać. Powiedziałem potem przed sądem, że moje obawy nie były bezpodstawne. Żołnierze faktycznie ukarani zostali mandatami w wysokości 400 euro.

A wątek obrażania narodów bałtyckich?

– Chodziło mi o heroizację Waffen-SS, do której dochodzi podczas corocznego marszu 16 marca, podczas którego mają miejsce próby narzucania nam ideałów czystości rasowej. Nie podoba mi się to i nie tylko o tym mówiłem, ale chodziłem też na pikiety pod Pomnikiem Wolności, udzielałem wywiadów na ten temat, także dla mediów zachodnich. W związku z moimi wypowiedziami na ten temat dwóch polityków, którzy donieśli na mnie Policji Bezpieczeństwa, straciły swoje stanowiska. Jeden z nich, Gaidis Berzinsz, został zdymisjonowany ze stanowiska ministra sprawiedliwości, które sprawował dzięki temu, że stał na czele Sojuszu Narodowego, który przedstawiał się jako kontynuator przedwojennej partii o tej samej nazwie, czysto faszystowskiej, zabronionej nawet w czasach reżimu Karlisa Ulmanisa. Drugi, również poseł naszego Sejmu, Einars Cilinskis, stracił stanowisko ministra rozwoju regionalnego po tym, jak – mimo zakazu premiera, który uznał, że rząd nie powinien oficjalnie popierać uroczystości 16 marca – poszedł w tym dniu na marsz. Obaj pałali do mnie nienawiścią, jakbym to ja ich zdymisjonował, a nie szef rządu. Skierowali na poselskich papierach donos przeciwko mnie do Policji Bezpieczeństwa, która podlega resortowi sprawiedliwości. Ironia losu polega na tym, że obu ich znam, brałem udział w publicznych dyskusjach z nimi w mediach. Zawsze oskarżałem ich o to, że chcą realizować koncepcję rasowo czystej wspólnoty. Sprawa ciągnęła się prawie pięć lat i końcu 17 grudnia zasądzono mi rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata. W okresie tych dwóch lat mogę trafić realnie za kraty, jeśli pozwolę sobie na krytykę amerykańskich czołgów czy wychwalania nazizmu.

W Polsce, jak Pan wie, sporo ostatnio mówimy o kwestii niezawisłości sądów. A jak ta sprawa wygląda na Łotwie?

– Przez ostatnie lata sądy u nas trzymały się z dala od polityków i w sprawach politycznych takich, jak moja, podejmowały rozstrzygnięcia stosunkowo bezstronne. Policja Bezpieczeństwa wszczynała śledztwa, a następnie – w pierwszej, lub w drugiej instancji – zapadały wyroki uniewinniające. Coś się jednak zmieniło w ciągu ostatniego roku, pewnie wydano jakieś instrukcje i sądy zaczęły orzekać w sposób upolityczniony. Nierzadko dzieje się to w zaskakujący sposób. Trzy miesiące temu zapadł wyrok skazujący emeryta Olega Buraka, któremu zasądzono 15 lat więzienia za to, że miał rzekomo prowadzić działalność wywiadowczą na rzecz Rosji. Stało się to bez żadnych dowodów, poza podrzuconą kartą pamięci, która znalazła się u niego nie wiadomo skąd i na której była informacja, do jakiej on nigdy nie miał dostępu. Miesiąc temu odbyła się sprawa prezesa Stowarzyszenia Weteranów Wojny Władimira Norwinda, którego na mocy decyzji szefa ministerstwa spraw wewnętrznych uznano za persona non grata i w efekcie tego 73-latka, schorowanego, w stanie przedzawałowym dowieziono i zostawiono na granicy. Tydzień temu zatrzymano i przeszukano mieszkania sześciu łotewskich dziennikarzy, oskarżając ich, że pracują na rzecz Międzynarodowej Agencji Informacyjnej „Rossija Siewodnia”, choć tak naprawdę współpracowali z jedną ze spółek przez nią kontrolowanych i w żaden sposób nie podlegali pod sankcje, którymi objęty jest dyrektor agencji Dmitrij Kisielow. Wszystko to pewna demonstracja. W moim przypadku wyrok też ma wyłącznie polityczną wymowę. Myślę zresztą, ża zamierzali mi zasądzić rok bez zawieszenia i jedynie wsparcie dziennikarzy, moich przyjaciół, pozwoliło na takie nagłośnienie sprawy, że w końcu odstąpili od tego planu. Poza tym, przyznam, że przyszła mi do głowy jeszcze jedna wersja. Dzień po mojej rozprawie odbywała się wielka konferencja prasowa Władimira Putina, na której przecież ktoś mógł mu zadać pytanie o jego opinię na temat prześladowań na Łotwie. Zapewne on zareagowałby jakoś na takie pytanie. Myślę, że wzięli to pod uwagę. Sądzę, że mogli myśleć nad tym różni amerykańscy doradcy, których opinie trafiały do sądu. Rozprawa odbywała się w trybie zdalnym i zauważyłem, jak sędzia sięga po telefon, widocznie otrzymując jakieś wytyczne. Zaraz po tym rozprawa została przeniesiona na kolejny dzień. Widocznie ktoś w tej geopolitycznej rozgrywce uznał, że to nie jest dobry moment, by faktycznie zamknąć mnie w więzieniu. Może ta wersja jest nieco szalona, ale sporo by wyjaśniała.

Czy te represje dotykają wszystkich osób rosyjskojęzycznych, czy może tylko bezpaństwowców, nie mających łotewskiego obywatelstwa?

– Dotykają one wszystkich tych, którzy żyją w rosyjskiej strefie kulturowo-językowej. Wśród wspomnianych dziennikarzy połowa ma pochodzenie żydowskie, choć to Żydzi rosyjscy. Celem jest tu odebranie społeczności rosyjskiej wszelkich mediów. Media publiczne nadające po rosyjsku zlikwidowano, dostępność do rosyjskich programów telewizyjnych ograniczono, np. RT. Tak wygląda przymusowa asymilacja miejscowych Rosjan. Chodzi nawet nie o to, żeby ich poddać łotyszyzacji, lecz raczej zmarginalizować, przerobić na posłuszną masę niezdolną do sprzeciwu, część ich działaczy zamknąć do więzień, a pozostałych zastraszyć.

A czy są jakieś siły polityczne gotowe wspierać osoby takie, jak Pan i innych działaczy?

– Mamy partię Rosyjski Związek Łotwy, której jestem członkiem. Zabawne, że, gdy wybrali mnie do jej zarządu, banki odmówiły prowadzenia partyjnych kont. Nie mogliśmy nawet opłacić wynajmu lokalu, więc zdecydowałem się na rezygnację z zarządu. Partia nie jest zbyt liczna, jednak udało się jej wprowadzić czterech radnych w ostatnich wyborach rady miasta w Rydze. Ma też posłankę do Parlamentu Europejskiego, Tatjanę Żdanok. Początkowo także ugrupowanie dużo większe, jakim jest partia „Zgoda”, bazowało na głosach elektoratu rosyjskiego. Postulowało ono obronę edukacji w języku rosyjskim, przyznanie obywatelstwa bezpaństwowcom, jednak w pewnym momencie te hasła znikły, choć była to największa partia w parlamencie. Później kierownictwo partii, w szczególności Nilsa Uszakovsa, oskarżono o korupcję. Wyjechał on z kraju, zostając posłem do PE. Żadnych debat na temat represji się już nie prowadzi. Partie łotewskie podgrzewają tą rusofobiczną histerię, bo pozwala im to mobilizować swoich wyborców i w warunkach kryzysu społeczno-gospodarczego, który jest bardzo głęboki nie tylko z powodu epidemii, mówić, że walczą z wrogami, że to wrogowie pracujący dla jakichś rosyjskich, chińskich czy może południowoafrykańskich służb są wszystkiemu winni. Wszystkie partie rządzące używają takiej retoryki, niektóre otwarcie, a niektóre w podtekstach. I ma to jakiś wpływ na społeczeństwo, którego część dostrzega w polityce rządu walkę o interesy narodu i państwa, domaga się rozprawienia się z opozycją. Od roku pracuję nad książką poświęconą europejskim faszyzmom i studiuję przypadki z różnych krajów Europy. Obecna retoryka i metody przypominają lata 1930. Być może rządzący nawet o tym nie wiedzą, lecz intuicyjnie idą taką drogą. W niemieckiej prasie nikt nigdy nie pisał, że Żydów trzeba wymordować. Pisało się, że służą oni światowej plutokracji, że zagrażają czystości krwi. Czym się od tego różni niedawne wystąpienie posła na Sejm Edvinsa Sznore, który oświadczył, że wszyscy Rosjanie są „wszami”, które trzeba strząsnąć ze skóry Łotwy? Złożyłem w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury i dostałem odpowiedź, że nie ma tu żadnego przestępstwa. W takich realiach żyjemy…

A jak Pan myśli, do czego ten system zmierza?

– Ja to już wiem. Wytoczyłem Łotwie proces w Europejskim Trybunale Praw Człowieka. Chodzi o sprawę, w której zostałem bezprawnie zatrzymany i aresztowany. Przez cztery miesiące nie postawiono mi żadnych zarzutów. Trwa korespondencja pomiędzy ETPCz a rządem łotewskim. Niedawno strona łotewska stwierdziła, że zarzuca mi, iż jestem „żołnierzem wojny hybrydowej”. To ma być zarzut, potwierdzony przez ministra spraw zagranicznych. Przejrzałem, głównie zachodnie, publikacje naukowe na ten temat i przekonałem się, że „wojna hybrydowa” to sytuacja, w której obok konfliktu zbrojnego toczy się jeszcze starcie propagandowe mające na celu obniżenie morale przeciwnika. Takie działania miały miejsce od czasów najazdów mongolskich Czyngis-chana. Czy mamy z kimś konflikt zbrojny? Nie. Rząd jednak uważa, że wojna już trwa. I oskarża mnie o udział w „wojnie hybrydowej”, chociaż nie ma takiego pojęcia w Kodeksie karnym. Owszem, jeśli wybuchłaby wojna między Łotwą i Rosją, mieliby prawo mnie zatrzymać jako jakiegoś propagandzistę. Wyciągam z tego wniosek, że sytuacja będzie się pogarszać, będą dalej przykręcać śrubę, aresztować ludzi bez formalnych zarzutów. To podobne do dawnych „trójek” w czasach dyktatury proletariatu w Rosji, w których skład wchodzili nie sędziowie, lecz przewodniczący rady rejonowej, szef lokalnego Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego i organizacji partyjnej. Wydaje mi się, że jesteśmy już blisko podobnej sytuacji. System sądownictwa przestaje funkcjonować. Aresztowano mnie, bo po moim zatrzymaniu prezydent, premier i minister spraw zagranicznych Łotwy publicznie oświadczyli, że należy mnie surowo ukarać. Zobaczymy, jak sprawa potoczy się w trybunale; na razie zaproponował on ugodę i odszkodowanie, jednak rząd łotewski się na to nie zgodził.

Rozumiem. Cała ta polityka musi cieszyć się jednak jakimś poparciem zewnętrznym. Czyim?

– Poza wspomnianą RAND Corporation był jeszcze jeden think-tank, który opublikował zamówiony przez amerykańską Narodową Agencję Bezpieczeństwa (NSA) powszechnie dostępny raport wskazujący, co należy robić na tych przedpolach konfrontacji, jakimi są kraje bałtyckie i Polska, z ludźmi, którzy wyrażają sprzeciw wobec prowadzonej polityki. I powiedziano tam otwarcie, że należy ich poddawać izolacji, karać w warunkach, które zdefiniowano jako wstęp do wojny. Jest to opracowanie będące instrukcją dla naszych służb specjalnych, sądów. W 2018 roku zastosowano właśnie taki tryb postępowania, który naszkicowano dla amerykańskich resortów siłowych. Ukazały się wtedy też publicznie materiały dotyczące mojego zatrzymania. Wprost stwierdza się w nich, że do zatrzymania doszło, bo napisałem taki, a nie inny artykuł, który został zacytowany w mediach społecznościowych przez około tysiąc użytkowników, następnie przedrukowany w światowych mediach, w tym rosyjskich, i mógł trafić do około 20 mln czytelników. Uznaje się też, że wypowiadałem się w sposób emocjonalny, przykuwający uwagę odbiorców. A przecież, jako publicysta, nie mam innej broni poza emocjami i słowami. Nie mam czołgów ani dział, mam tylko emocje, których wyrażanie okazuje się w naszych czasach przestępstwem.

Mamy jeszcze w tych represjach wobec Pana i polski wątek. Czy przychylna ocena filmu „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego jest na Łotwie przestępstwem?

– To do tego stopnia absurdalne, że pewnie Czytelnikom trudno będzie w to uwierzyć. Jeden z moich przyjaciół powiedział mi, że Smarzowski dał mu swój film na karcie pamięci i zgodził się na jego pokaz w Rydze. Obejrzałem ten film i bardzo mi się spodobał; dotykał trochę mojej historii rodzinnej, bo jestem z pochodzenia w połowie Polakiem i w połowie Ukraińcem. Film pokazuje wydarzenia wołyńskie w sposób bardzo obiektywny, pokazuje okrucieństwo wszystkich stron, znakomita jest gra aktorów, świetnie pokazane wejście wojsk radzieckich. Zorganizowaliśmy więc pokaz w jednym z kin, po którym przeprowadziliśmy dyskusję. Po jakimś czasie dostaję wezwanie od Policji Bezpieczeństwa. I słyszę ich pytanie: – Czy wypowiadał się Pan na pokazie filmu „Wołyń”? Odpowiedziałem, że tak, że mówiłem, że film mi się podobał. Wtedy podsunęli mi pod nos jakiś tekst, w którym rzekomo były cytaty mojej wypowiedzi. Potem nic się nie działo i dopiero po jakimś czasie dowiaduję się, że przeciwko mnie toczy się postępowanie karne z zawiadomienia niewielkiej, piętnastoosobowej grupki miejscowych banderowców. To oni po pokazie filmu napisali pismo do Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, skarżąc się, że na Łotwie wyświetlane są takie, rzekomo obraźliwe dla Ukraińców dzieła. Zwróciłem się w tej sprawie do prezydenta Polski, wskazując, że przecież ten film został sfinansowany przez Polaków, dostał tam pozytywne recenzje i nagrody, a mnie na Łotwie ściga się za organizację jego pokazu. Widocznie kancelaria waszego prezydenta jakoś zareagowała, bo sprawa została umorzona. Ale po jakimś czasie znów się pojawiła i ponownie oskarża się mnie, że pokazywałem film Smarzowskiego. Okazało się, że ponownego postępowania domagał się wspomniany już Sznore, poseł na Sejm.

Czyli to znów zarzut z artykułu o nawoływaniu do waśni na tle narodowościowym, tyle, że tym razem sprawa dotyczy Ukraińców?

– Nie bardzo wiadomo. Tych z Służby Bezpieczeństwa Państwa w ogóle nie pytałem, bo to ludzie mało rozgarnięci. Pytałem w prokuraturze, ale tam powiedziano mi tylko, że będzie to oceniał sąd. Na razie nie bardzo więc rozumiem, za co mam być sądzony…

To trochę…

– Absurdalne? Tak. A do tego jeszcze okazało się, że Sznore początkowo w ogóle domagał się wszczęcia postępowania i postawienia zarzutów samemu Smarzowskiemu. Może jeszcze pozwałby polskiego prezydenta…

Czyli skrajni nacjonaliści łotewscy blisko współpracują z neobanderowcami?

– Oczywiście. Doniesienia przeciwko mnie składali i jedni, i drudzy. Zorganizowali protest przed kinem w czasie pokazu pod hasłem „Nie dla kłamliwego filmu”, przy czym transparenty mieli w języku angielskim.

Wspomniał Pan o swoich polskich korzeniach. Na Łotwie mamy liczącą ok. 60 tys. osób mniejszość polską, głównie w okolicach Daugavpils (d. Dyneburga). Czy oni też padają ofiarą dyskryminacji? Wielu z nich deklaruje, że na co dzień posługują się językiem rosyjskim.

– Tak. W zasadzie odrębna polska wspólnota u nas nie istnieje. Są Polacy, którzy związani są językowo ze wspólnotą rosyjską, i ci związani ze wspólnotą łotewską. Opowiem pewną anegdotę. Byłem kiedyś członkiem Klubu Dyplomatycznego i jeden z polskich dyplomatów, którego nazwiska nie będę wymieniał, żeby nie przysporzyć mu problemów, zapytał mnie któregoś razu, czy nie chciałbym stanąć na czele mniejszości polskiej i bronić jej interesów. Odpowiedziałem, że jeśli bym tak zrobił z jego rekomendacji, to wydalą go z Łotwy. Miałem wielu przyjaciół, porządnych ludzi w polskiej ambasadzie, których nie chciałbym narażać. Sądzę, że odrębnego polskiego aktywu tu nie ma, Polacy nie bronią samodzielnie swoich interesów. Ale polska polityka, np. w kwestii Karty Polaka, bardzo mi się podoba…

Na sąsiedniej Litwie, gdzie wprawdzie Polaków jest dużo więcej, udało się doprowadzić do politycznej współpracy polsko-rosyjskiej na poziomie mniejszości. Czy Polacy na Łotwie angażują się w Związku Rosjan Łotwy?

– Dobrze znam kierownictwo Związku Polaków na Litwie. Wprawdzie mam zakaz wjazdu do tego kraju, ale rozmawialiśmy o wielu sprawach, np. kwestii zwrotu majątków polskich na Litwie. U nas nie ma takiego aktywnego ruchu wśród Polaków. Na Łotwie jeden z agentów Policji Bezpieczeństwa próbuje ostatnio przedstawiać się w roli wyraziciela interesów Polaków, jednak prawdopodobnie w ambasadzie zorientowali się, że to prowokator. Nie akceptują go też miejscowi Polacy. Społeczność polska, niestety, nie jest zorganizowana, jest podzielona. Wiem jednak, że liczni Polacy, których znam, uczestniczyli w ruchu bezpaństwowców, bo wielu z nich też nie ma obywatelstwa; stawali w obronie rosyjskich szkół. Jeśli chcieliby stworzyć tu polskie szkoły, mogliby liczyć na nasze poparcie. Generalnie biorą oni udział w naszych ruchach, lecz jako odrębna wspólnota niewiele są w stanie zrobić. Uważam, że to wielka szkoda, bo każdy etnos ma prawo do istnienia i rozwoju, a Polacy powinni mieć prawo do szkolnictwa w języku ojczystym, wydawać własne gazety. To normalne, europejskie standardy, przynajmniej w tej starej, liberalnej Europie. Jak z tym będzie w nowej Europie – nie wiem.

Co będzie dalej z represjami wobec osób takich, jak Pan?

– Myślę, że będą się one nasilać. Mają one charakter irracjonalny. Po co rozprawiać się z 73-letnim przewodniczącym stowarzyszenia emerytów? To wszystko ma znaczenie symboliczne. Mogą kiedyś zatrzymać np. jakiegoś malarza za to, że przedstawił coś niepoprawnie. Całkiem niedawno zatrzymali fotoreportera pracującego dla rosyjskich mediów. Jakie on i jego fotografie stanowią zagrożenie? Obawiam się, że prześladowania nabiorą właśnie takiego, coraz bardziej irracjonalnego charakteru. Ciężko tu o prognozy, bo działań irracjonalnych trudno przewidzieć. Gdy kilka lat temu wypowiedziano wojnę tzw. łotewskim oligarchom, takim, jak Eivars Lembergs, Andris Szkele, Ainars Szlesers, i zaczęły się ich prześladowania na tle ich interesów z Rosją, w centrum Rygi palono ich kukły. Było to do tego stopnia barbarzyńskie, że wyglądało, jak powrót do czasów Średniowiecza. Ostatnią czarownicę, Martę, spalono u nas w Rydze na stosie w 1672 roku. Spalenie tych kukieł w naszych czasach w centrum Rygi było podobnie irracjonalne. Brakowało mi słów. Obawiam się, że palenie kukieł może kiedyś w naszym kraju przerodzić się w palenie ludzi.

Refleksja na koniec wyjątkowo mało optymistyczna. Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Mateusz Piskorski

Prof. Aleksandr Gaponienko (ur. 1954 w Melitopolu, ZSRR) – ekonomista, wiceprezes Wspólnoty Rosyjskiej Łotwy, współzałożyciel Kongresu Bezpaństwowców, przewodniczący oddziału bałtyckiego „Klubu Izborskiego”, publicysta, autor kilkunastu książek o tematyce politycznej i historycznej.

Myśl Polska, nr 1-2 (3-10.01.2021)

 

Redakcja