KulturaW świecie antywartości

Redakcja1 miesiąc temu
Wspomoz Fundacje

Żyjemy w czasach, gdzie wartości, które budowały naszą cywilizację nie są jedynie krytykowane. To akurat nie byłoby takie groźne, ponieważ na konstruktywną (bądź absurdalną) krytykę można odpowiedzieć konkretnymi argumentami. Skrajnie niebezpieczne jest wyszydzanie oraz wyśmiewanie zasad, które zbudowały (jeszcze) bezpieczne miejsce, w którym żyjemy.

Aktualna taktyka środowisk neoliberalnych przypomina esbecką sztukę walki personalnej z „wrogami ludu”. Metody wyśmiewania oraz robienie wariatów ze swoich oponentów przeszło teraz w wyższą fazę. Obecnie bez skrępowania ośmiesza się cały system wartości, w który wierzyli nasi przodkowie i dawał drogowskaz jak należy postępować, by się nie zgubić.

W to miejsce dostajemy radykalny konsumpcjonizm promowany zwłaszcza wśród młodych ludzi. Tworzy to dziesiątki problemów. Pragnę jednak skupić się na jednym z nich, a mianowicie na kwestii powołań do zawodów i szeroko rozumianej pasji do ich wykonywania.

Obecnie coraz rzadziej idzie się do pracy, ponieważ czuje się moralny obowiązek i chęci do jej wykonywania. Nauczyciele, lekarze, żołnierze, policjanci, sportowcy politycy i można wymieniać dalej. Zawody te przyciągają chętnych nie dlatego, że ktoś czuje talent do wykonywania czynności w ramach konkretnego zajęcia. Przyciągają bezpieczeństwem socjalnym, zarobkami, dostępnością do wolnych stanowisk lub brakiem pomysłu na siebie. Ewentualnie poprzez nepotyzm wybiera się konkretną ścieżkę kariery.

Niestety, ale kryzys panuje również w kościele katolickim. Powołań do posługi kapłańskiej jest coraz mniej i do seminariów duchownych z roku na rok brakuje chętnych.

Promowane jest myślenie, że życie, które przeznacza się Bogu jest zmarnowane, bo takiego człowieka omija wszystko, co „wspaniałe” w bycie doczesnym.

Powołanie do zostania rodzicem również jest bezwstydnie atakowane. Na każdym kroku można zauważyć, że kwestia posiadania dzieci jest uważana za problem w karierze i wygodnym życiu, a pary, które posiadają więcej, niż trójkę dzieci uznawane są wręcz za patologiczne. Problem rodzicielstwa jest jeszcze podsycany antagonizowaniem kobiet i mężczyzn. Co gorsza – robią to najczęściej nieświadomi i zwykli ludzie, a nie funkcjonariusze opłacani do destabilizowania naszej kultury. Wiadomo – divide et impera.

Warto zwrócić uwagę, że w świecie zachodnim wśród tzw. celebrytów zdarzają się pojedyncze jednostki, które nie zgadzają się z obecnymi trendami, o których piszę wyżej. Wystarczy wspomnieć Mela Gibsona lub Jeremy Ironsa. Ten pierwszy będąc zadeklarowanym katolikiem głośno zaczął mówić o tym, że Hollywood jest pogrążone w zepsuciu. Co ciekawe, jego film „Pasja” został uznany za… antysemicki. Jeszcze chwila i Nowy Testament zostanie uznany za wycelowany w naród, o którym nie można wspominać inaczej, aniżeli sami sobie tego życzą. Natomiast Jeremy Irons jedynie pochwalił, podkreślę – pochwalił kościół katolicki za postawę antyaborcyjną. Ichniejsze media nie zostawiły na nim suchej nitki, a wypowiedział jedynie swoje zdanie. W innych wywiadach wspominał, że „aborcja niszczy kobietę”. To jest fakt, a nie opinia. W związku z tym, że aktor bez skrępowania stanął w obronie wartości, w które wierzy zaczęto nazywać go kontrowersyjnym i oczywiście wyśmiewać chociażby przy okazji 70 Festiwalu Filmowego w Berlinie, gdzie był jurorem. W niepełnej obronie aktora stanął dyrektor artystyczny festiwalu, który odparł, że tamte wypowiedzi były wyrwane z kontekstu oraz już nie są aktualne. Ot, wycofanie się nazywane jest kompromisem. Co ciekawe, Irons nie jest osobą, która jest jakoś szczególnie związana z kościołem. Jak sam wspomina – czasem chodzi na nabożeństwa. Natomiast jego dzieci i żona są w pełni praktykującymi katolikami.

Zatem, nie sądzę, żeby jego światopogląd uległ zmianie po krytyce mediów. Jest to zwykłe zastraszanie społeczeństwa i inni widząc ostracyzm społeczny nie chcą wychodzić przed szereg. Prosta socjologia – skoro ktoś znany, bogaty i popularny może zostać zmieszany z błotem to co dopiero prosty człowiek.

To już nie są czasy Szymona Słupnika, który pokutował przez trzydzieści lat na wysokiej platformie i żył w pełnej ascezie. W Europie nie ma już męczenników, którzy potrafili oddać życie za wiarę. Dzisiaj męczennikiem jest ten, który… powie słowo. Słowo, które jest niezgodne z panującymi standardami.

Daliśmy sobie wmówić, że bez posiadania doczesnych dóbr nasze życie jest puste, miałkie i pozbawione sensu. Liczą się rzeczy błahe, które są ulotne. Takie myślenie determinuje strach, który paraliżuje zdrowe działanie. Działając w strachu racjonalne podejście schodzi na drugi plan, ludzie się gubią i nie idą za głosem serca, bo te jest zagłuszane na wiele sposobów.

W Apokalipsie Świętego Jana w Liście do Kościoła w Laodycei jest napisane: „Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust”. Zatem, skoro nie potrafimy stanąć w obronie naszej wiary, która jest naszą tarczą to jesteśmy bezbronni.
Na początku było słowo. Logos. Dlatego od słowa należy zacząć.

Konrad Gromadzki 

Redakcja