PublicystykaKarolczuk: Kto rządzi prawem? (cz. 1)

Redakcja2 miesiące temu
Wspomoz Fundacje

Przez całe dziesięciolecia w mainstreamowej propagandzie słyszy się mantrę, że Konstytucja stanowi prawie świętość nienaruszalną, że prawo jest zgodne z Konstytucją, bo na jej straży stoi Trybunał Konstytucyjny, że sądy w związku z tym są i powinny być apolityczne.

Mantrę tę powtarza każda kolejna ekipa rządząca, pokazując, że sądy są organiczną częścią systemu politycznego, narzędziem panowania politycznego i realizacji jej interesów. Zamiast skrytykować określoną politykę i zaproponować nową w czymś lepszą, z pozycji wystraszonego prowincjusza uważa się politykę za coś w rodzaju opętania.

Forma

Wielu współczesnych polityków, lansując tezę o apolityczności prawa i sądów, próbuje nawet postawić prawo ponad ideologią i polityką, a spory ideologiczne i polityczne rozstrzygać przed sądami powszechnymi. Chcą oni uniezależnić prawo i sądy nie od swojej ideologii i polityki, ale od ideologii swego przeciwnika i wroga.

Tymczasem państwo pojawia się i istnieje jako określona forma rozwoju antagonistycznych stosunków społeczno-ekonomicznych i politycznych, nie zaś ich źródło i praprzyczyna. Z tego też względu prawo nie stanowi źródła polityki. Prawo pochodzi więc od państwa, państwo i prawo rozwijają się jednocześnie, a wraz z nimi instytucje i normy, które interpretację i stosowanie tego prawa określają. Bez prawa i sądów nowoczesne państwo istnieć nie może. Konstytucja w sensie materialnym jest rzeczywistym układem sił, który sprawia, że prawo jest takie, a nie inne, i inne być nie może. Zaś konstytucja w sensie formalnym jest tylko dokumentem liczącym najczęściej kilkadziesiąt stron, zbiorem artykułów, które są przedmiotem przetargów, różnych interpretacji i starć sądowych między zwalczającymi się siłami.

Odzwierciedlenie układu sił

Władimir Lenin zadając retoryczne pytanie o „prawo polityczne” pisał, że jest ono „sformułowaniem, rejestracją układu sił”[1]. I właśnie każda zmiana układu sił, lub nawet tylko zmiana wyobrażenia o istniejącym układzie sił, albo sam zamiar zmiany układu sił, powoduje chęć spisania nowego „prawa politycznego”, jego nowej „rejestracji”. Jest bardzo znamiennym, że od początku XX wieku negatywną rolę w tym względzie odgrywały ugrupowania liberalne. Dlatego Lenin w 1911 roku zarzucał ówczesnym liberałom, że z jednej strony upiększali rzeczywistość, stępiali istniejące sprzeczności, łagodzili stanowisko jawnej prawicy, a z drugiej strony, fałszowali rzeczywisty obraz polityki wewnętrznej carskiego rządu. „A właśnie w ujęciu tych zagadnień, właśnie w ocenie istoty sprawy tkwi punkt ciężkości wszystkich społeczno-ekonomicznych i politycznych zadań naszej doby”[2]. Nic dziwnego, że najostrzejsze spory dotyczą akurat istoty istniejących stosunków społeczno-ekonomicznych i politycznych.

Nauka prawa jest nauką specyficzną, jest bowiem jedną z nauk politycznych, czyli służących realizacji interesów określonych grup społecznych, przede wszystkim tych, w których rękach jest własność środków produkcji i władza polityczna. Chociaż jest to „nauka”, to jednak jej celem, z uwagi na polityczny charakter, nie zawsze jest odkrycie i ujawnienie rzeczywistych stosunków społecznych i swoich intencji, a to oznacza, że obiektywna prawda nie jest w niej najważniejsza. Jako nauka łączy się ona z ideologią i służy jej uzasadnieniu. Zapewne dlatego Komitet Noblowski nie przyznaje nagród w kategorii „nauka prawa” i „ekonomia polityczna”. To poprzez ideologię, która zawiera określone wartości i pogląd na sposób funkcjonowania i rozwoju społeczeństwa i państwa, panujący wywierają wpływ na świadomość społeczną, która porusza masy społeczne do działania i osiągania wyznaczonych przez panujących celów.

Nieznany cel

Wielu polityków w historii uważało, że masy działając wcale nie muszą posiadać pełni wiedzy do czego zmierzają, zresztą wcale nie o to chodzi, aby dokładnie to wiedziały. Na poparcie tej tezy można przytoczyć wypowiedzi, które na pozór są paradoksalne, ale bardzo znamienne. Oliverowi Cromwellowi przypisywana jest opinia, że „nigdy człowiek nie zajdzie tak wysoko, jak wtedy, gdy nie wie, dokąd zmierza”; zaś Denisowi Diderot, że „niekiedy człowiek pokazuje więcej geniuszu w swym błędzie niż przy odkrywaniu prawdy”; a Napoleonowi, że „najdalej zajdzie ten człowiek, który nie wie, gdzie idzie”. Oznacza to, że masy budowniczych piramid nie musiały wiedzieć dlaczego faraonowie i kapłani je wznosili i czy były tym, co oni im mówili; wystarczyło to, co im się wydawało wystarczającą wiedzą, w co wierzyli, a może z czego żyli. Podobnie budowniczowie Muru Chińskiego nie musieli wiedzieć tego, czy spełni on wyznaczaną mu rolę w historii; wystarczyło, że byli przekonani, iż wykonują odpowiedzialne zadanie. Rycerzy Średniowiecza przypiliła do galopowania po świecie chęć znalezienia Świętego Grala. Żołnierzy Adolfa Hitlera pognała na zatracenie wiara w swoją wyższość i konieczność zyskania nieokreślonej „przestrzeni życiowej”. A żołnierzy USA pchają po morzach i oceanach interesy transnarodowych korporacji.

W dyskusjach tych nagminnie mylona jest polityczność z metapolitycznością niektórych instytucji państwowych i publicznych, oraz istniejących rozwiązań ustrojowych. Dosłownie rozumiana „apolityczność”, bezstronność, obiektywizacja czy „dezideologizacja” określonych rozwiązań ustrojowych, jest oczywiście nie do utrzymania w praktyce.

Gwałty na Konstytucji

Prawo i Sprawiedliwość przez osiem lat gwałciło formalną Konstytucję, wprowadzało zmiany w „apolitycznych” sądach, trybunałach, wojsku, służbach specjalnych i środkach masowego przekazu, dokonało wymiany kadr kierowniczych, które zagwarantowały ochronę prawno-polityczną dla polityków PiS-u i możliwość realizacji interesów ekonomicznych ich klienteli. Politycy PiS udowodnili, że sądy miały realizować, politykę partii sprawującej w danej sytuacji kierowniczą rolę w systemie politycznym.

Teoretycznym uzasadnieniem tej praktyki jest antyludowa koncepcja trójpodziału władzy na: ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą (można jeszcze dodać czwartą – środków masowego przekazu i celebrytów za nic nie odpowiadających). Artykuł 173 Konstytucji z 1997 roku zapewnia nawet, że sądy i trybunały „są władzą odrębną i niezależną od innych władz”. Ale artykuł 176 mówi o tym, że „Ustrój i właściwość sądów oraz postępowanie przed sądami określają ustawy”, czyli określa je wola suwerena.

„Apolityczność” sądów

Powstaje więc oczywista sprzeczność: „apolityczne” sądownictwo zobowiązane jest stosować prawo uchwalane przez parlament, który w mniejszym lub większym stopniu odzwierciedla polityczną strukturę społeczeństwa i układ sił politycznych. W tej sytuacji uchwalane prawo może zawierać wewnętrzne sprzeczności i być różnie interpretowane, a poszczególne instytucje państwa mogą mieć względną autonomię. Sędzia nie może należeć do partii politycznych i związków zawodowych, ale nikt nie jest w stanie mu zabronić posiadania jakichkolwiek poglądów ideologicznych i politycznych, z których będzie on korzystał przy interpretacji i stosowaniu prawa. Stosunki prawno-polityczne i zależności instytucjonalne są bardzo skomplikowane. Sędziowie są formalnie powoływani przez prezydenta pochodzącego z ogólnokrajowych wyborów, do których kandydatów zgłaszają partie polityczne. Ale wniosek o ich powołanie zgłasza Krajowa Rada Sądownictwa, która nie pochodzi z wyborów powszechnych. Niezawisłość sędziów ma być zagwarantowana przez ich dożywotnią (doemerytalną) nieusuwalność ze stanowiska.

Ale czy nieusuwalność sędziów rzeczywiście zapewnia demokratyzm sądownictwa i jego niezawisłość? Jest to wielka mistyfikacja, idąca na przekór tradycjom nowożytnego sądownictwa w myśli demokratycznej. Depolityzacja i dezideologizacja sądów są jak ciągle oddalający się horyzont. Dlatego każda kolejna ekipa z uporem godnym lepszej sprawy przywraca „niezawisłość” sądów i sędziów, odgranicza ich od polityki, „depolityzuje” ustawodawstwo, a mimo to problem pozostaje.

Temida zależna od narodu

W systemie demokratycznym chodzi o to, by każda władza, w tym sądownicza, była zależna od narodu, od większości społeczeństwa, a nie stała ponad nim. Tymczasem sędziowie mają przywileje, które stawiają ich ponad narodem – sędziego nie można przenieść na inne stanowisko lub do innej siedziby bez orzeczenia sądu. Przy przeniesieniu do innego sądu sędzia ma zagwarantowane dotychczasowe dochody, można go zatrzymać lub aresztować tylko w przypadku złapania na gorącym uczynku. Pewnie każdy najemny pracownik by tak chciał dla siebie, ale… niestety.

W myśl nowoczesnego rozumienia trójpodziału władz, każda władza powinna być powoływana w demokratycznych wyborach przez naród, przez ogół obywateli, w odrębnych dla każdej władzy wyborach. Obecnie niezależność sądów polega nie tylko na wymierzaniu wyroków, ale również wydawaniu wiążących decyzji o prawomocności zaskarżonych przez obywateli decyzji władzy wykonawczej każdego szczebla, orzekaniu o zgodności praw stanowionych przez władze ustawodawcze z Konstytucją i zarządzeń władz wykonawczych z ustawami.

Kasta

Nawet w USA, gdzie istnieje system prezydencki i o prezydencie mówi się jako o „królu bez korony”, sędziowie Sądu Najwyższego powoływani są przez parlament, który jest instytucją polityczną. Jest to potwierdzenie tezy, że trzy władze stanowią pewną jedność polityczną, w tym sensie, że uznana jest zasada suwerenności narodu, że każda z władz zależy od tego samego ludu wyborczego, parlament jest władzą najwyższą, która powołuje rząd przed nim odpowiedzialny. Każda z władz jest w praktyce kontrolowana, ograniczana, a w określonych sytuacjach wzmacniana przez dwie pozostałe. W Polsce do pełnienia urzędu na stanowisku sędziego Sądu Najwyższego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa. To tak jakby kasta księgowych wybierała sobie Najwyższą Izbę Kontroli. Ponadto, jest bardzo znamienne, że Sąd Najwyższy składa informację ze swej działalności Sejmowi i Senatowi, ale nad tymi informacjami nie głosuje się, co oznacza osłabienie parlamentarnej kontroli sądownictwa.

Dwie opcje

W ustroju sądownictwa w demokratycznych krajach Zachodu, można dostrzec dwie tendencje. Pierwsza wyrażała się w uzależnieniu sądownictwa od narodu, poprzez powoływanie sędziów i ławników przez obywateli w drodze wyborów powszechnych i bezpośrednich, gdy idzie o sądy najniższego szczebla, oraz wyborów pośrednich, poprzez lokalne i centralne władze ustawodawcze, gdy idzie o sądy wyższych instancji. Ważnym elementem podporządkowania sądów narodowi było wprowadzenie kadencyjności pełnienia funkcji sędziowskich. Niezawisłość sądu od władzy ustawodawczej i wykonawczej polega w tej tendencji na tym, iż orzeczenia sądów podejmowane są samodzielnie i obowiązują również te władze. A próby ingerowania z ich strony w orzecznictwo sądów są traktowane jako bezprawne. W tej tendencji sędziowie są nieusuwalni w trakcie kadencji, której długość jest najczęściej inna niż władzy wykonawczej. Tendencja ta występuje w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej i Szwajcarii, a także istniała w pierwszych latach II Rzeczypospolitej.

We wszystkich stanach USA sędziowie sądów najniższego szczebla (sędziowie pokoju) powoływani są w drodze wyborów powszechnych i bezpośrednich, a w części stanów także sędziowie sądów stanowych pochodzą z wyborów powszechnych, ale pośrednich. W Szwajcarii sędziowie wybierani są w jednych kantonach przez ludność bezpośrednio, w innych przez kantonalne parlamenty, ale nigdzie bezterminowo. W tej pierwszej tendencji powoływanie sądów w drodze wyborów powszechnych interpretuje się jako umocnienie i pogłębienie niezawisłości sądów od innych władz. Uczestnictwo sędziów w kampaniach wyborczych interpretuje się jako okazję do spotkań z wyborcami, składania sprawozdań ze swojej działalności, podnoszenie kultury prawnej wyborców, utożsamianie się wyborców z sądami, które reprezentują ich wolę, a nie jako anonimową Temidę stojącą ponad narodem. Tendencję tę uznaje się w tych krajach za główne osiągnięcie demokratycznej myśli w ustroju władzy sądowniczej.

Stan prawniczy

Druga tendencja polega na szukaniu gwarancji niezawisłości sądów w rekrutowaniu ich dożywotnio przez zamknięty krąg stanu prawniczego, spośród tego stanu prawniczego. Sędziów w tej tendencji może formalnie powoływać głowa państwa (władza wykonawcza), ale spośród osób zaproponowanych przez stan prawniczy. Jest on traktowany w tym przypadku jako nosiciel sprawiedliwości, wyniesiony ponad naród, ponad społeczeństwo, odpowiedzialny tylko przed własną korporacją zawodową. Tendencja ta zawiera ukrytą sprzeczność albowiem konstytucje nakazują sędziom wyrokować w imieniu narodu, a jednocześnie czyni się tych sędziów od narodu niezawisłymi.

We Włoszech sędziów wszystkich sądów powołuje, awansuje i przenosi Najwyższa Rada Sądownictwa wybierana na 4 lata w 2/3 przez wszystkich sędziów i w 1/3 przez parlament spośród uniwersyteckich profesorów prawa i adwokatów mających co najmniej 15 lat praktyki. Stanowisko sędziego jest dożywotnie. W RFN sędziów wyższych sądów powołuje minister z Komisją Wyboru Sędziów wybraną przez parlament. Sędziowie zawodowi są dożywotni.

Obie tendencje w jednym są zgodne: akcentują konieczność fachowości sędziów. Wobec powszechności wykształcenia prawniczego, wymóg fachowości nie wchodzi w kolizję z demokratyzmem wyborów sędziów. Każda opcja polityczna może bowiem bez problemów znaleźć odpowiednich prawników w swoim gronie.

Na postronku interesów

Niezależnie od tego czy sędziowie są powoływani czy wybierani, nie czyni to ich, wbrew różnym obietnicom, niezależnymi od lokalnych i grupowych interesów. Słuszne jest, aby dla zwiększenia niezależności sądownictwa, kadencje sędziów i parlamentu nie pokrywały się, ale nie ma specjalnych powodów merytorycznych, aby kadencja sędziów była dwa razy dłuższa od parlamentu lub dożywotnia.

W wyniku kapitalistycznej transformacji, jeszcze przed przyjęciem Konstytucji z 1997 roku, zamiast demokratyzacji sądownictwa otrzymaliśmy w Polsce całkowite podporządkowanie go nawet nie wąskiej grupie prawników, ale części sędziów. Kwestia demokratyzmu sądownictwa nie sprowadza się tylko do wyborów. Sądy wszelkich szczebli powinny mieć obowiązek publicznego zdawania sprawozdań swoim wyborcom, parlamentowi i organom uchwałodawczym samorządu terytorialnego. Powinna być możliwa otwarta dyskusja nad tymi dokumentami.

Nieracjonalność polityki

Według Jacquesa Rancière’a i Slavoja Žižka w społeczeństwie klasowym, gdy mniejszość wykorzystuje większość społeczeństwa, walka polityczna nigdy nie jest po prostu racjonalną debatą między wieloma rozmaitymi grupami społecznymi z ich interesami. W polityce używa się mniej lub bardziej świadomie także emocji, nieracjonalnych argumentów, błędnych i wprowadzających w błąd działań. O prawdzie decyduje najczęściej nie rzeczywisty stan rzeczy, ale to, kto zgromadzi wokół siebie więcej zwolenników. Polityka pozostaje coraz to walką o realizację partykularnych interesów, ze stratą dla interesu ogólnospołecznego. Towarzyszące walce politycznej emocje są często tak wielkie, że większość może nie rozumieć faktycznego stanu rzeczy i w dalszej perspektywie działać nawet przeciwko sobie. W warunkach spokojnego funkcjonowania systemu demokratycznego dla opozycji chodzi o wysłuchanie jej głosu i uznanie go za głos prawomocnego partnera.

Polityczne działania sensu stricte zmierzają do realizacji interesów ekonomicznych, poprzez politykę państwa, funkcjonowanie wszystkich jego organów, regulacje prawne. Ale działania polityczne, nazywane działaniami metapolitycznymi, obejmują także walkę z wszelkimi próbami powstrzymania rozwijających się nowych trendów, naruszeniami równowagi społeczno-politycznej, podyktowanymi partykularnymi interesami i stronniczymi poglądami określonej siły społecznej.

Walka jako istota polityki

Slavoj Žižek pisał, że w walce politycznej interesy mają zakamuflowany charakter. „Właściwa walka polityczna nigdy więc nie jest po prostu racjonalnym sporem między wieloma rozmaitymi interesami, lecz jest jednocześnie walką o wysłuchanie własnego głosu i uznanie go za glos prawomocnego partnera. Kiedy ‘wykluczeni’ – poczynając od greckiego demos, na polskich robotnikach kończąc – protestowali przeciwko elicie rządzącej (przeciwko arystokracji lub nomenklaturze), prawdziwą stawką nie były ich otwarcie formułowane żądania (wyższych płac, poprawy warunków pracy itp.), lecz samo ich prawo do głosu i uznania za równego partnera w debacie”[3].

Jego zdaniem cała historia myśli politycznej jest ostatecznie ciągiem zaprzeczeń tego politycznego momentu, właściwej logiki antagonizmu politycznego. Istnieją cztery główne sposoby zaprzeczeń istniejącego antagonizmu: pierwszym jest archepolityka, którą Rancière utożsamia z Platońską koncepcją państwa; drugim jest parapolityka, tj. unicestwienie polityki poprzez eliminację konfliktu w sposób zaproponowany przez Thomasa Hobbesa. W obu tych negacjach antagonizmu chodziło o to, aby antagonistyczna procedura nie przekształciła się w politykę właściwą.

Marx czy Schmitt?

Trzecim sposobem teoretycznego odniesienia się do konfliktu jest koncepcja marksistowska, która dokonuje zatarcia swoistości konfliktu politycznego, postrzegając go jako pochodną konfliktów dziejących się na bardziej fundamentalnym poziomie społecznym, a mianowicie w sferze ekonomicznej. Konflikt polityczny to rodzaj gry, która zostaje wprowadzona do ekonomii politycznej. Stanowisko to Žižek w ślad za Rancière’m określa mianem metapolitycznego.

Czwartym typem podejścia do relacji między konfliktem i polityką jest ultrapolityczna koncepcja Carla Schmitta; na jej gruncie dokonuje się militaryzacja konfliktu politycznego, polityka jest ostatecznie rozumiana jako kontynuacja wojny innymi środkami. „W ultrapolityce ‘wyparty’ czynnik polityczny powraca pod postacią dążenia do wyjścia ze ślepej uliczki konfliktu politycznego za pomocą jego fałszywej radykalizacji, tzn. za pomocą przeformułowania go w wojnę między ‘Nami’ a ‘Nimi’, w wojnę z naszym Wrogiem, w której nie ma wspólnej płaszczyzny dla konfliktu symbolicznego; jest bardzo symptomatyczne, ze zamiast o walce klasowej radykalna Prawica mówi o klasowej (czy seksualnej) wojnie”[4].

Antagonizm trwa

Zdaniem Žižka, w tych próbach likwidacji antagonizmu, które faktycznie go nie likwidują, „mamy więc do czynienia z próbą uszlachetnienia autentycznie traumatycznego wymiaru polityki”, „zawieszenia destabilizującego potencjału tego, co polityczne, zaprzeczenia mu lub kontroli nad nim w ten czy inny sposób”. Chodzi w tym przypadku o „usztywnienie zasad rywalizacji politycznej itp.” i pewne „terapeutyczne doznania”. „Arche-, para-, meta- i ultrapolityka układają się zatem w swoisty kwadrat logiczny Greimasa, w którym na jednej z osi arche- i ultra- są dwoma obliczami tradycjonalistycznej postawy (zamknięta wspólnota przeciwstawiona wojnie z zewnętrznymi wrogami), para- i meta- zaś to dwie wersje nowoczesnej polityki (demokratyczne zasady formalne przeciwstawiają się z kolei przekonaniu, że pole gry demokratycznej jedynie wyraża i / lub zniekształca inny poziom przedpolitycznych procesów społeczno-ekonomicznych, gdzie ‘faktycznie rozgrywają się realne problemy’), podczas gdy na innej osi meta- i ultrapolityka implikują pojęcie nieuniknionej walki, konfliktu i antagonizmu, wbrew stwierdzeniom o harmonijnej współpracy formułowanym na gruncie arche- i parapolityki”[5].

W postmodernistycznej rzeczywistości postmodernistycznej polityki,  mamy do czynienia nie tylko z „represjonowaniem” tego, co polityczne, lecz z nową „przemocą etniczną”. „W postpolityce konflikt globalnych ideologicznych wizji, ucieleśnionych w różnych partiach rywalizujących o władzę, jest zastępowany współpracą oświeconych technokratów (ekonomistów, specjalistów od opinii publicznej…) i liberalnych multikulturalistów; w procesie negocjacji interesów osiąga się kompromis w postaci mniej lub bardziej uniwersalnej zgody. To, co polityczne (przestrzeń targu / sporu, w której wykluczeni mogą protestować przeciw wyrządzonym im krzywdom / niesprawiedliwościom), wykluczone ze sfery Symbolicznej, powraca następnie w rzeczywistości w formie nowych form rasizmu. Należy zwrócić uwagę, w jaki sposób ‘postmodernistyczny rasizm’ wyłania się jako ostateczna konsekwencja postpolitycznego zawieszenia tego, co polityczne, redukcji Państwa wyłącznie do strażnika policyjnego będącego na usługach (ustalonych na mocy umowy) potrzeb sił rynkowych i multikulturalistycznego tolerancyjnego humanitaryzmu: ‘obcy’, którego status nigdy nie jest właściwie, ‘uregulowany’, jest ‘niepodzielną resztką’ przekształcenia demokratycznej walki politycznej w postpolityczną procedurę negocjacji i multikulturowego sposobu sprawowania nadzoru. Zamiast politycznego podmiotu ‘klasy robotniczej’ domagającej się powszechnych praw mamy z jednej strony rozmaitość określonych warstw społecznych lub grup, każdą ze swoimi problemami (zmniejszający się popyt na niewykwalifikowaną siłę roboczą itp., itd.), z drugiej zaś imigrantów, którym w coraz większym stopniu uniemożliwia się politycyzację swej sytuacji wykluczenia”[6].

Hasło depolityzacji sądownictwa w warunkach neoliberalizmu jest tylko fragmentem postpolitycznych żądań. Postulaty depolityzacji obejmują administrację, rząd, środki masowego przekazu, armię, policję itd. Mogą one być próbą ukrycia dotychczasowych antagonizmów klasowych i na ich miejsce proponowaniem nowych, kulturowych.

dr Edward Karolczuk

[1] W.I. Lenin, Trzy interpelacje, w: W.I. Lenin, Dzieła Wszystkie, t. 21, Książka i Wiedza, Warszawa 1986, s. 120.

[2] Tamże, s. 103.

[3] Slavoj Žižek, Przekleństwo fantazji, przełożył Adam Chmielewski, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2001, s. 89-90.

[4] Tamże, s. 91.

[5] Tamże, s. 91-92.

[6] Tamże, s. 92.

Redakcja