ŚwiatPikta: Na oddziale reanimacji w Doniecku (cz. 1)

Redakcja2 miesiące temu
Wspomoz Fundacje

– Nie bój się, wszyscy oni są nieprzytomni. Jest godzina 05:30. Rano. Jestem na oddziale reanimacji. Pokazali mi gdzie leżą miski i czyste ręczniki, jak roznieść wodę i ile dodawać mydła w płynie.

– Umywaj tak, jak myjesz zwykłego człowieka. Zmywaj krew, gdzie płynęła, brud… i wszystko inne. Prowadzą mnie dalej.  Krótkie instrukcje dotyczące kobiety, która uległa wypadkowi. Jeszcze nie wie, że zginęła cała rodzina, że wczoraj pochowano jej córkę. – Zrozumiałaś? Działaj.

Znana twarz żołnierza

Podchodzę do łóżka przy oknie. Żołnierz ma rozbiegane oczy, głowę pokrytą gęstą warstwą bandaża, a z tyłu głowy widnieje krwawiąca rana. To prawdziwy olbrzym, a rysy twarzy mężczyzny przypominają drewnianego bożka z podręcznika do historii. Patrzę na ręce i nogi – związane są męskimi krawatami, pięknymi, drogimi! Bezużyteczna w Doniecku część garderoby znalazła zastosowanie w reanimacji.

Pod wpływem dotyku ciepłej wody żołnierz… uśmiecha się i marszczy nos, który pozostaje absolutnie całym, nawet nie złamany. I nagle wydaje mi się, że już go gdzieś widziałam. Dokładnie, na sto procent, że udzielił mi wywiadu i żartował. To wrażenie jest tak silne, że próbuję nawet zapamiętać jego imię i jednostkę.

To uczucie nagle i całkowicie usuwa mój wstręt. Myję go, jakbym myła jakiegoś krewnego, za każdym razem strasznie ciesząc się, gdy widzę, że kolejna część ciała jest cała i jeszcze ta…

Rodacy

Leżą kobiety i mężczyźni, cywile i żołnierze, wymieszani razem. Z sześciu reanimacyjnych miejsc zajętych jest pięć: wypadek, cukrzyca, wojskowy, wypadek drogowy, ostrzał, ostrzał.

Żołnierz z drugiego łóżka jest „świeży”. Przybył wczoraj po wojskowym wypadku drogowym. W nocy tam, gdzie zwyczajowo jeździ się bez świateł, zderzyły się dwa pojazdy wojskowe. Nie ma rurki w tchawicy, więc może mówić. Mówi niewyraźnie, ale siostra rozumie: prosi o wodę. Pochylam się ze słomką z wodą… i nagle zdaję sobie sprawę, że „spotkałam” również tego żołnierza na sto procent, próbuję się do niego uśmiechnąć, gdyż Rosjanie uśmiechają się tylko do znanych sobie osób, a on uśmiecha się do mnie swoim jasnobrązowym okiem widocznym spod bandaża – dziękuje mi.

Ta sztuczka z rzekomym „rozpoznaniem” przydarza się mojej psychice przy każdym łóżku. Nawet, gdy chodzi o najgorsze przypadki – z rozległym ropniem, z dużą powierzchnią oparzeń na twarzy i rękach. Wiem już, że wrogowie nie doczekają się u mnie żadnego omdlenia ani mdłości. To wszystko moi rodacy.

Woda

– Co tyle nabierasz? Tą wodą możesz się umyć całkowicie, a jeszcze i umyć twój warkocz. Odlewaj! – karci mnie moja „instruktorka”, pielęgniarka Irina.

Wodę do całego ogromnego szpitala roznoszą ręcznie sanitariusze, dozorcy i wolontariusze. Nabierają ogromne zbiorniki, w każdej toalecie znajduje się bateria napełnionych wiader do spłukiwania, należy ją uzupełniać trzy razy dziennie. Do mycia dla chorych w reanimacji wystawiona jest mała miska z gorącą wodą, przegotowaną ręcznie na kuchence, którą należy rozcieńczyć z zimną wodą kilka razy dla pacjentów.

Może w Rosji…

Utopiści i antyutopiści, zarówno zachodni, jak i rodzimi, wszyscy się mylili, opisując XXI wiek. Nie zdołali przewidzieć takiego obrzydliwego zjawiska jak reżim kijowski, który konsekwentnie pozbawia swoich obywateli prawa do języka ojczystego, do życia, a w końcu tych, którzy przeżyli – prawa do wody.

Najciężej chory pacjent ma na imię tak samo jak mój syn. Był nalot na bazę i moja partnerka w współpracowniczka, mniszka Markella, gdy wieczorem z wypiekami na twarzy opowiadam jej o jego ranach, wspomina, jak przyjmowała go w sali przyjęć trzy tygodnie temu.

– On ciągle jest na reanimacji???

Przez cały wieczór patrzę, jak facet walczy o życie. Jego klatka piersiowa się trzęsie, on charczy. Na zaroście jest zaschnięta piana, którą daremnie próbuję zmyć. Podczas mycia zauważam, że jego włosy są całkowicie spalone, krótkie, niezwykle sztywne, jak u czarnego mężczyzny.

– Gdyby był w Rosji, miałby szansę – wzdycha sanitariuszka. Z przyzwyczajenia wciąż myśli w granicami z 1991 roku, jednak na „Wielkiej Ziemi” zdarza się to bardzo często.

– Dlaczego go nie zabiorą?

– Potrzebowalibyśmy transportu lotniczego. On jest bardzo ciężki.

Pięty

Po myciu chorych, procedura numer dwa to odwrócenie ciała, natarcie alkoholem odleżyn, zmiana pościeli. Najcięższy pacjent okazuje się lekki jak piórko. Bez większych trudności zmieniamy mu pieluchę.

– Stopy niesprawne, rybko moja, tak że pięta zwisa, najbardziej cierpią stopy, spójrz!

Patrzę na przerażające czerwone pięty faceta i ostrożnie kładę na nich poduszeczki – „ograniczniki”.

Facet strasznie charczy, kiedy kładą go z powrotem na poduszkę, a jedna z pielęgniarek nagle dokładnie powtarza ten dźwięk, którego najwyraźniej słyszała już dość.

Cukrzyca

Zerkam z przerażeniem na leżącą w poprzek łóżka dużą kobietę, którą musimy przewrócić po raz ostatni. Nie wiem dlaczego, ale po zapachu, który unosi się od niej po całym oddziale, nagle jasno rozumiem, że to cukrzyca. Wprawdzie nikt w mojej rodzinie nie chorował na cukrzycę, ja nigdy się z nią nie spotkałam.

– Czy ona ma cukrzycę? – pytam ponownie, żeby sprawdzić swoją intuicję.

– Tak – potwierdza pielęgniarka, nieco zaskoczona.

Radzimy sobie z nią we czwórkę, a na ratunek przychodzi młody lekarz. Później, krojąc owoce w domu, nagle rozumiem, że to ten sam zapach i po raz pierwszy zrobiło mi się naprawdę niedobrze.

Swietłana Pikta (Baltnews)

korespondencja z Doniecka

Tłum.: KK

Redakcja