Kilka dni temu odbyły się kolejne uroczystości z okazji Narodowego Święta Niepodległości. Gwoli historycznej ścisłości – różnie możemy oceniać tą datę, jednak nosi ona charakter czysto symboliczny i dlatego spory na temat sensowności wyznaczenia jej akurat na dzień 11 listopada – aczkolwiek bardzo ciekawe – pozostawmy historykom.
Kluczowy problem polega wszakże na tym, że nie tylko ustanowiona jako święto narodowe data ma ów symboliczny, umowny charakter, lecz także sama niepodległość. Co gorsza, głębsza refleksja prowadzić może do wniosku, że nie bardzo wiadomo jak z owej umowności i nominalności można wyjść, przybliżając się choćby odrobinę do niepodległości faktycznej.
Akademie, marsze, przemówienia i utrzymywane w karykaturalnie niekiedy pompatycznym tonie deklaracje nie są w stanie zmienić rzeczywistości. A rzeczywistość polska daje się łatwiej opisać za pomocą wzorców zaczerpniętych z dorobku teorii zależności, niż realnej niepodległości, a już tym bardziej – suwerenności. Mamy bowiem wszelkie atrybuty zewnętrzne niepodległości, lecz przy bliższym przyjrzeniu im się, okazują się najczęściej atrapą. Mamy gromkie zawołania o tym, że nie tylko sprawy wewnętrzne, ale i pół Europy zależy od decyzji zapadających w Warszawie, a z drugiej strony kolejne przejawy zależności ewidentnej, serwilistycznej uległości i całkowitego podporządkowania ośrodkom zewnętrznym.
Właściwie każdą dziedzinę funkcjonowania państwa polskiego można by przepuścić przez filtr kryteriów niepodległości / suwerenności i w efekcie niewiele by z niej zostało. Jesteśmy uznawani powszechnie na arenie międzynarodowej za niepodległe państwo, ale już nasza polityka zagraniczna regularnie stanowi dowód instrumentalizacji Warszawy przez większych i możniejszych graczy. Podobno możemy prowadzić niezależną politykę gospodarczą, fiskalną i finansową (przecież nie weszliśmy do strefy euro!), ale na telefon wykonany z odpowiedniej ambasady wycofywane lub modyfikowane są projekty ustaw zagrażające interesom gigantycznych korporacji mających za plecami mocarstwowe poparcie. Możemy prowadzić niezależną politykę obronną, ale pod warunkiem, że broń kupować będziemy u wskazanych z góry producentów. Prowadzimy politykę energetyczną formalnie niepodległego kraju, ale w ramach uniezależniania się i dywersyfikacji dostaw popadamy w uzależnienie, tyle że już od innego dostawcy. Nawet w sferze polityki historycznej i symbolicznej zazwyczaj kończy się na buńczucznych pohukiwaniach, po których następuje wycofywanie się rakiem z wcześniejszych deklaracji, po rozmowie ostrzegawczej z wpływowymi „partnerami”.
Politykę polską we wszystkich niemal sferach analizować można wyłącznie za pomocą oceny stopnia podległości. O jej przeciwieństwie – niepodległości – mówić można jedynie formalnie, tak od święta, choćby podczas marszów 11 listopada. Tymczasem Polska, wessana wraz z wieloma innymi krajami regionu do półperyferii anglosaskiego jądra globalistycznego, realnie znajduje się w części świata zewnątrzsterownej, stanowiąc przedmiot, a nie podmiot systemu międzynarodowego. A przecież kluczowym elementem każdej z istniejących definicji niepodległości jest brak kontroli zewnętrznej. I nie chodzi przy tym o zinstytucjonalizowaną, usankcjonowaną prawnie kontrolę (zabory, okupacje itp.), lecz po prostu – o wewnątrzsterowność.
Nie chodzi tu również o Unię Europejską i metodę integracji przez nią realizowaną, która stanowi świadome, formalne zrzeczenie się części krajowych prerogatyw na rzecz podmiotu kierującego kontynentalnym blokiem. Jak pokazuje przykład Berxitu, z niej można się po prostu wycofać. Chodzi o nieformalne struktury i mechanizmy podległości: kapitałowe, wywiadowcze, gospodarcze, polityczne. Dokładnie nie wiemy, jak te powiązania są skonstruowane. Trudno zatem o sformułowanie jakichś propozycji sposobu ich zerwania. Kolejne decyzje podejmowane przez niemal wszystkie polskie rządy po 1989 roku utwierdzają nas jednak w przekonaniu o istnieniu owych głębokich zależności.
Gdy zatem mówimy o niepodległości innej niż ta formalna, dochodzimy w nieunikniony sposób do przekonania, iż można o niej dyskutować wyłącznie jako o pewnym – słusznym, skądinąd – postulacie.
Mateusz Piskorski
Myśl Polska, nr 47-48 (19-26.11.2023)