PolitykaJankowski: Nieubłagana dialektyka

Redakcja7 miesięcy temu
Wspomoz Fundacje

Można się oczywiście z logiki marksistowskiej naśmiewać, ale doprawdy trudno jest nie odnieść wrażenia, że ostatnie tąpnięcia na linii stosunków polsko-ukraińskich są dowodem na jej istnienie. Dowodem, który zresztą generujemy poprzez własną ideomatrycę.

Czy bowiem polscy politycy w lutym 2022 roku naprawdę pokochali Ukrainę i Ukraińców? Nic bardziej mylnego.

Wyższy cel

Stosunki polsko-ukraińskie od rozpadu Związku Radzieckiego generowane były nie tyle przez polską rację stanu, co przez wyobrażone przewodnictwo Polski nad nierosyjskimi narodami b. ZSRR i związaną z tym ideę neoprometeizmu. Mieliśmy być tym chorążym, który będzie wprowadzać je w strefę wpływów Zachodu i oknem wystawowym tychże wpływów. Chodźcie z nami, zobaczcie jak się rozwijamy.

Ale i w tym zawierał się cel metapolityczny, czyli rozbijanie strefy wpływów Moskwy i degradacja jej do roli lokalnego – a nie globalnego – mocarstwa. Takiego, które byłoby skazane na poddanie się pod wpływy imperializmu, gdyż nie posiadałoby istotnych zasobów, umożliwiających kreację własnej polityki. Nikomu tu nad Wisłą nie wydawało się to nawet podłe, bo przecież rusofobia była tu przez lata niemalże oficjalną ideologią państwową.

Skoro jednak już taką drogę obrano, to trzeba było w odpowiednich chwilach poudawać miłość do tych narodów, które w danym momencie były na ścieżce potencjalnego konfliktu z Rosją. Ale czy Ukraińcy, Gruzini bądź Czeczeni cieszyli się w Polsce autentyczną sympatią? Cała sfera kultury wypracowała coś zupełnie odwrotnego. Pogardę wobec Wschodu. Docelowo miało chodzić o Rosję, ale przecież Ukrainiec w kinematografii III RP to „taki sam ruski bandyta, niższy w hierarchii od Rosjanina”, zaś Ukrainka w publicystyce to „tania sprzątaczka, którą można wyrzucić”. Tak naprawdę nie stworzono podwalin do tego, by Polaków faktycznie do takiej miłości przekonać. Chwilowe wzmożenie po wybuchu nowej fazy wojny na Ukrainie, było tylko zaciemnieniem rzeczywistości.

Sługa to nie partner

Wzmożenie udzieliło się także władzom w Warszawie. Żenujące oświadczenie rzecznika MSZ, Łukasza Jasiny o tym, że jesteśmy „sługami narodu ukraińskiego” odbijać się będzie rządowi RP czkawką jeszcze długo. A kto wie, czy nie odbije się już w następnych wyborach. Ustawiliśmy się w stosunku do Ukrainy w roli petenta, choć przecież – nawet uwzględniając ten dogmat o antyrosyjskości – powinno być na odwrót, skoro to Kijów znalazł się w sytuacji podbramkowej. Wystarczyła odrobina realizmu i można by było osiągnąć porozumienie na gruncie wspólnej historiografii, np. w kwestii Wołynia. Zamiast tego widzieliśmy polskiego ministra na tle banderowskiej flagi, odwiedzającego rannych żołnierzy ukraińskich w szpitalu. Polski prezydent biegał po salonach chwaląc się, że jedzie załatwiać interesy ukraińskie, zamiast pochylić się choćby nad uregulowaniem statusu milionów Ukraińców, którzy do Polski przybyli i szybko autochtonów sobą zmęczyli.

Naprawdę żałośnie wyglądają teraz polscy politycy, gdy są oburzeni, że ich ukraińscy przyjaciele nie rozumieją, iż władzom w Warszawie musi w pierwszej kolejności zależeć na polskim interesie. No przecież deklarowali coś zupełnie innego! I nie ma się co dziwić kijowskim rozgrywającym; tak zostali przyzwyczajeni przez swoich polskich służących! Udostępniacie lotnisko w Jasionce? Fantastycznie, ale czemu nie chcecie wpuścić naszego zboża? To naprawdę logiczne: służący nie uzyska uznania w oczach pana, jeśli poda mu dzbanek kawy, ale odmówi doniesienia cukierniczki.

Jak teraz wyglądamy jako rzecznicy interesów Ukrainy w świecie euroatlantyckim? Półtora roku temu, reżimowe media niemal piały z zachwytu, gdy wynajdywały analizy zachodnich dziennikarzy o tym jak to „Lech Kaczyński miał rację”. Polscy ministrowie chełpili się swoją bezwarunkowością w „pomocy Ukrainie” na europejskich salonach i pouczali Niemców czy Francuzów, że należy lepiej, więcej i szybciej. Rząd RP był w awangardzie dosłownie każdej inicjatywy intensyfikującej dostawy dla Ukrainy. I oczywiście kolejnych ataków na Rosję. Sankcje europejskie? Dołożymy nasze! Dyskryminacja zwykłych obywateli Federacji Rosyjskiej? My wam pokażemy co to jest dyskryminacja! Polska klasa rządząca stała się memem w stylu „potrzymaj mi piwo”.

Nadchodzi weryfikacja

Tymczasem idą wybory parlamentarne, w których kwestia ukraińska może mieć znaczenie. Zwłaszcza wtedy, gdy wielka pieriemoga się nie udała, Rosjanie nie uciekli, Romowie nie ukradli im czołgów, a ukraiński żołnierz nie wypoczywa na Krymie. Jak teraz Polakom powiedzieć, że wyrzuciło się tyle pieniędzy w błoto? Bo przecież nie chodziło o pomoc humanitarną dla ludzi uciekających przed wojną, chodziło o pokonanie Moskwy. Europoseł Patryk Jaki grzmiał wprost: „Wy chcecie pokoju, my chcemy zwycięstwa Ukrainy!”.

A przekorni Polacy, co pokazuje coraz więcej badań opinii, są tą Ukrainą po prostu zmęczeni. Zmęczeni milionami imigrantów, którzy od lat są ściągani nad Wisłę jako tania siła robocza. Zmęczeni bezczelnością patriotycznie wzmożonych (choć dziwnym trafem nie dających upustu temu wzmożeniu na froncie) gości, domagających się od Polaków wznoszenia szowinistycznych okrzyków pod groźbą pobicia. Zmęczeni wycieczkami z Ukrainy po polskie świadczenia socjalne. Minister ds. UE Szymon Szynkowski vel Sęk podsumował to rozbrajająco: „chcemy pomagać Ukrainie, ale musimy mieć poparcie Polaków”. A dlaczego nie „będziemy pomagać Ukrainie, jeżeli będą nas popierać w tym Polacy”? Cóż, jak pisał klasyk, może to władza powinna sobie zmienić naród?

Formacja rządząca próbuje więc ratować się z opresji, w które sama się wpędziła. Tak bardzo chciała być przeciwko Rosji, że podporządkowała się innemu sąsiadowi ze Wschodu. Tego samego Wschodu, którego tak nie cierpi. Tak bardzo była przeciw Rosji, że aż się na Polsce to odbiło. Nagle okazało się, że pozycjonowanie się na najwytrwalszego przeciwnika Moskwy niekoniecznie musi przynieść nam korzyści. Podobnie jak przytulanie się do ukraińskiego prezydenta nie spowodowało, że Polacy gremialnie docenili tę przyjaźń. Nauka powinna być z tego prosta – po pierwsze Polska. Jeszcze nie jest na to za późno, ale czy ktokolwiek w naszej klasie politycznej to rozumie?

Tomasz Jankowski

Redakcja