PublicystykaJankowski: Nieuchronna logika państwa

Redakcja8 miesięcy temu
Wspomoz Fundacje

Nie milkną i długo nie umilkną echa śmierci Jewgienija Prigożyna, lidera „grupy Wagnera”, który zginął w katastrofie lotniczej  pod miejscowością Kużenkino w obwodzie twerskim. Przyjmując najpopularniejszą wersję zdarzeń, czyli zamach ze strony takich czy innych organów Federacji Rosyjskiej – wpisuje się to w logikę państwowości. Każdej.

Państwo posiada bowiem atrybuty niezbywalne, a jeśli decyduje się na ich choćby częściowe cesje, to skazuje się na degradację i utratę statusu państwa. Niezależnie od tego, jaka rzeczywiście była wola Jewgienija Prigożyna 24 czerwca 2023 roku, wszedł on na ścieżkę, z której nie było już odwrotu.

Państwo jak dysponent prawa

Już przed II wojną światową, Kodeks Karny II RP przewidywał surowe kary za „próbę zamachu stanu”. Dlaczego właśnie tak? Ponieważ prawo to funkcja władzy, a udany zamach stanu to jej zmiana. Można więc tworzyć sobie kilometrowe, idealistyczne zapisy dla pozytywistów prawniczych, ale w praktyce nie będą one zastosowane, jeśli nie będzie ku temu woli politycznej. Rewers tego zjawiska widzimy przecież w Polsce rządów PiS, gdy ludzie z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego są ponad prawem, a żadna z mniejszych lub większych afer ujawnianych przez koncesjonowane, opozycyjne media, nie skutkuje faktycznym śledztwem czy jakimkolwiek działaniem organów ścigania. Władza jest bezkarna.

Nie ograniczajmy tego zresztą do „państwa”. To tylko forma, ale forma organizacji. Jako taka nie różni się od innych, nawet prywatnych firm, gdzie również ich właściciel pozostaje bezkarny. Stanowisko może stracić dyrektor, może stracić kierownik, wyrzucić można robotnika (i często udawać, że odbywa się to na skutek oceny jakości ich pracy), ale nikt nie „odwoła” właściciela. Dokładnie tak samo jest z władzą. Teoretycznie, ustrój republikański określa państwo jako własność obywateli, ale w praktyce – zwłaszcza w systemach prezydenckich – władza staje się własnością skupioną w rękach obozu prezydenckiego i jego różnych odnóg. Im dłużej dany obóz pozostaje przy władzy, tym bardziej staje się ona jego własnością. Nawet jeżeli „ma poparcie” czy „wygrywa wybory”, to nie zmienia to zasadniczego przekonania aktorów zjawiska, o tym że rządzenie jest ich przymiotem. Nie ma bowiem sensu fetyszyzowanie metod odtwarzania władzy w systemach demokratycznych. Musielibyśmy uznać, że wyborcy to obiektywni uczestnicy procesu, a to przecież byłoby skrajnie naiwne. Zostawmy to.

Komu wolno używać przemocy?

Państwo to zbiór różnych cech. W politologii wyróżniono ich całkiem sporo. Skupmy się tutaj na „monopolu na przemoc”, który wywodzi się nie tylko z logiki prawa w ogóle, ale także z przekonania, że wyłącznie państwu wolno używać siły dla osiągania doraźnych czy długofalowych celów. Z tej perspektywy konflikt Grupy Wagnera z Federacją Rosyjską był rzeczywiście nie do uniknięcia. Sama idea prywatnych firm wojskowych (ale też ochroniarskich) jest bowiem prywatyzacją usług publicznych, w najlepszym razie „partnerstwem publiczno-prywatnym”, czyli zwykłym praniem pieniędzy. Państwo w tym wypadku decyduje się cedować na jakąś prywatną grupę swój monopol, a więc dzieli się swoim atrybutem. I generuje sprzeczność interesów. Nie ma bowiem gwarancji, że PFW w którymś momencie nie zaczną stawiać żądań: ekonomicznych (np. wzrostu wynagrodzeń) czy w końcu politycznych (wzrostu wpływów na decyzje podejmowane w ich sprawie), tak więc relacje państwo-PFW są z góry skazane na równię pochyłą. Trudno bowiem zakładać, że PFW nie będzie naciskać na wzrost własnego znaczenia, zwłaszcza gdy posiada ku temu narzędzia nacisku, a doprawdy nie ma lepszych „metod negocjacji” niż broń palna.

W przypadku Grupy Wagnera efekt przyśpieszył dlatego, że to właśnie Prigożyn pojawiał się wśród walczących w Artiomowsku żołnierzy. To on oświadczył narodowi o zdobyciu kolejnego z miast Donbasu. To skrzypce Wagnerowców zagrały pieśń zwycięstwa, a nie organy państwa. PFW zyskała więc autorytet w oczach społeczeństwa. I próbowała go wykorzystać. Jewgienij Prigożyn wielokrotnie nagrywał filmy, w których narzekał na współpracę z rosyjskim MON. Jego konflikt z Siergiejem Szojgu przestał w pewnym momencie być tajemnicą poliszynela, a stał się przedmiotem publicznej debaty w Rosji. I już to podważało autorytet państwa. Zjawisko skazane było na dynamikę, nie było miejsca na kompromis.

Gra o wszystko

Prigożyn zagrał więc dwa miesiące temu va banque. Zdecydował się na wykorzystanie posiadanych zasobów do wywarcia wpływu na władze już nie poprzez negocjacje, ale rozwiązanie siłowe. Rozpoczął marsz na Moskwę swoich kolumn wojskowych. W jednej z wypowiedzi, być może w emocjach, podważył stanowisko prezydenta, a więc najistotniejsze personalnie w tym systemie. To oznaczało, że albo zwycięży, albo poniesie karę. Ostatecznie zrezygnował z pierwotnych planów, ale było to tylko odłożenie w czasie wyroku. Nawet nie za Władimira Putina czy Szojgu, ale za państwo, którego nie zdobył, a które uszczuplił o kolejny atrybut. Państwo musiało więc go odzyskać, by nie stracić swojej istoty.

Jeśli więc się okaże, że samolot z Prigożynem na pokładzie został zestrzelony przez będące na wyposażeniu rosyjskiej armii S-300, to naprawdę nie ma się czemu dziwić. Tak, to brutalne, ale właśnie tak miało to wyglądać. Dopiero od tego momentu Federacja Rosyjska wraca do statusu państwa. Z punktu widzenia logiki władzy, grupa Wagnera była bowiem buntującym się pretorianinem, toteż nie mogła dłużej w takiej formie istnieć. Tym bardziej w samej Rosji, czy bezpośrednio przy granicy z nią. Tak długo jak Wagner działał w Afryce czy Syrii, miał możliwość odgrywania roli „zleceniobiorcy” przy „pracodawcy”, jakim była Federacja Rosyjska. Wejście do gry podczas Specjalnej Operacji Wojskowej, było równoznaczne z rozpoczęciem procesu utraty tego statusu. I podążaniem ścieżką wojenną przeciwko organom państwa. Im większe sukcesy na froncie odnosiła PFW, tym bardziej tracił swój autorytet rosyjski resort siłowy, a to na nim opiera się każda na świecie władza polityczna.

Nie wdając się więc w oceny czy rację miał Szojgu czy Prigożyn, bo nie jesteśmy Rosjanami, odróbmy po prostu lekcję z konfliktu typowego dla sytuacji w których państwo oddaje swoje atrybuty, zarzucając sobie pętlę na szyję. Tu nie ma pola do porozumienia i zawsze skończy się to czyjąś porażką. W momencie gdy pojazdy opancerzone Wagnera ruszyły na Moskwę, mogły już tylko albo wziąć Kreml, albo przegrać. Prigożyn zupełnie nieodpowiedzialnie zdecydował się na podróżowanie po Rosji, którą dwa miesiące wcześniej chciał przejąć na własność. A może było mu to już obojętne i chciał po prostu „przegrupować się w Valhalli”?

Tomasz Jankowski

Redakcja