FelietonyPolskaŚwiatModzelewski: Jakie szanse Trójmorza?

Redakcja10 miesięcy temu
Wspomoz Fundacje

Zdaniem wielu komentatorów i politologów polska klasa polityczna realizuje od co najmniej kilkunastu lat neojagielońską wersję polityki regionalnej.

Pod tym określeniem jakoby kryją się różne wersje „międzymorza” czy też „trójmorza”, czyli coś w rodzaju sojuszu państwa środkowo-wschodniej Europy, obejmującego zwłaszcza niektóre państwa powstałe w wyniku secesji albo samorozwiązania się ZSRR (Litwa, Łotwa, Estonia, Ukraina, Mołdawia) oraz byłe wschodnie „demoludy” (Węgry, Czechy, Słowacja i być może również Rumunia i Bułgaria). Wielkim nieobecnym w tej koncepcji jest oczywiście Białoruś, która przecież jest historycznym sercem Wielkiego Królestwa Litewskiego: to dzięki objęciu władzy przez potomków Gedymina („Gedyminowiczów”), a zwłaszcza Olgierda w kilku książkach ruskich na tzw. Białej Rusi uzyskali oni siły zdolne do podboju południowej Rusi, która dziś nazywamy Ukrainą. Historia oczywiście nie jest tu najważniejsza, ale luka terytorialna wynikająca z braku udziału Białorusi w tym wciąż potencjalnym przedsięwzięciu może mieć znaczenie ekonomiczne, komunikacyjne, a nawet strategiczne. Dlaczego? Już odpowiadam: otóż neojagielońska wersja ułożenia tej części świata obecnie jest jawnie antyrosyjska, więc ów wróg zrobi wszystko aby „przytulić” do siebie Białoruś po to, aby rozsadzić od środka ów związek.

Przez pewien czas protektorem a być może faktycznym inicjatorem tej wizji były… Stany Zjednoczone za czasów rządów Donalda Trumpa, który był nawet obecny na jednym ze spotkań przywódców państwa i rządów tego regionu. Nie do końca wiadomo, że amerykański protektorat afirmował antyrosyjską wersję tej koncepcji, zwłaszcza że ówczesny prezydent USA nie należał do wrogów współczesnej Rosji, więcej, był nawet podejrzewany formalnie o to, że wygrał wybory dzięki rosyjskim intrygom. Prowadził on jawnie politykę antyunijną, a nawet ponoć chciał likwidacji NATO, więc jego rola mogła być dość odległa od wizji naszych rodzimych rusofobów. Być może gdy w najbliższych wyborach wróci on do władzy dowiemy się więcej o potencjalnej roli Waszyngtonu w ewentualnej realizacji tego przedsięwzięcia (jeśli jeszcze będzie realizowane).

W sprawie przyszłości tej wizji wielu wyraża jednak dość głęboki sceptycyzm: większość państwa tego regionu jest nastawiona niechętnie, bo po prostu nie chce polskiej dominacji i nie należy się im dziwić, bo jagiellońska przeszłość raczej nas dzieli niż łączy. Wszystkie młode nacjonalizmy powstałe przed stu laty w tym regionie były i są antypolskie i budowały (oraz dalej budują) swoją tożsamość poprzez wykreślenie lub usunięcie polskiego dziedzictwa na swoim terytorium oraz „narodowej historii”. Dotyczy to zwłaszcza Litwy i Ukrainy, ale również Czech, Słowacji, Węgier, które w XV i XVI wieku były przez jakiś czas rządzone przez Jagiellonów: przypomnę, że Władysław Jagiellończyk i jego syn Ludwik nosili korony Węgier i Czech, a klęska pod Mohaczem (1526 r.) i zabójstwo Ludwika zakończyła definitywnie tę epokę.

Jeżeli Ukraina ma być częścią trójmorza i kiedyś wygra wojnę z Rosją, to ona a nie Polska będą liderem tej koncepcji. Jest państwem o największym terytorium, choć już nie ma największego potencjału ludnościowego, bo przez ostatni rok utraciła ponad 10 mln mieszkańców, którzy raczej już tam nie wrócą. Będzie mieć za to najsilniejszą i „ostrzelaną” w boju armię, w dodatku za darmo wyposażoną w najnowocześniejsze uzbrojenie zachodnie. Czy będzie kierować wspólnym interesem wszystkich państw „trójmorza”? Jest to mało prawdopodobne, bo to przecież „żołnierze ukraińscy walczyli nie tylko w obronie swojego kraju, lecz całej Europy przed rosyjską agresją”. Jest czymś wręcz niepojętym, że ową „mądrość etapu historycznego” powtarzają również polscy politycy. Czy nie rozumieją, że przyjmując pozycję dłużnika („oni walczą za nas”), degradują nas w roli lidera tego przedsięwzięcia. Ciekawe, czy np. Węgrzy czy też Słowacy lub Bułgarzy będą chcieli uczestniczyć w przedsięwzięciu, którego główną siłą będzie zwycięski, nacjonalistyczny Kijów?

Może jednak zbyt daleko wybiegam w przyszłość, ale trudno uwierzyć, że aby zwycięscy politycy ukraińscy chcieli utworzenia związku neojagielońskiego, zwłaszcza że do bohaterów narodowych tego państwa nie tylko zalicza się Stepan Bandera, lecz również Bohdan Chmielnicki, który skutecznie zbuntował się i rozpoczął erozję Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Czy można silić się na jakąś konkluzję? Chyba za wcześnie. Najpierw neobanderowski Kijów musiałby wygrać swoją (bo nie „naszą”) wojnę.

Prof. Witold Modzelewski

Redakcja