PublicystykaBiernacki: Ucieczka z „Uśmiechniętej Polski”, czyli przez „Zaleszczyki” do Brukseli

Redakcja5 miesięcy temu
Wspomoz Fundacje

Za pięć lat Polacy będą zamożniejsi od Brytyjczyków. Tak niedawno powiedział szef polskiego rządu Donald Tusk. Premier, jako człowiek inteligentny oczywiście wie, że jest to niemożliwe.  

Jeśli chodzi o siłę nabywczą pieniądza, Polska znajduje się w połowie drugiej połowy krajów Europy. Ranking obejmuje wszystkie kraje w Europie, a nie tylko będące w UE. Oznacza to, że są także te, które są objęte wojną. Siła nabywcza w bogatych krajach Europy to średnio 40% więcej niż w Polsce. Ale to i tak tylko statystyka którą sztucznie zawyżają takie miasta jak Warszawa. W „Polsce powiatowej” wartość nabywcza to ok. połowa wartości nabywczej bogatych państw. Czyli mówiąc krótko: jesteśmy biedakami, od których niewielu w Europie jest biedniejszych.

Początek ratowania Europy

Tusk opowiada te bzdury, bo za niecały miesiąc mamy wybory do Parlamentu Europejskiego, najważniejsze w całej dwudziestoletniej historii. One są równie ważne dla kompradorskich elit, do których Tusk przynależy, jak też dla rodzącego się europejskiego społeczeństwa obywatelskiego. Jeśli społeczeństwo obywatelskie je przegra z kretesem, to prawdopodobnie rzeczywistości stworzona przez antyeuropejskich globalistów, niestety rządzących Unią Europejską, „pożre” większość Europejczyków, i to nawet bez popijania „wybornym Chianti”. Jeśli jednak coraz bardziej tłamszona większość uzyska dobry wynik, może to być początek końca kompradorów i rozpoczęcie procesu ograniczania wpływów globalistów w Europie. Czyli początek procesu ratowania Europy. W polskich realiach te wybory mają jeszcze jeden aspekt, powinny zapoczątkować dyskusję społeczeństwa obywatelskiego nad wyborem wspólnego kandydata na prezydenta. Ale takiego, który może realnie wygrać z kandydatami wystawionymi przez partie kompradorskie. Bo opcja, że ten czy inny polityk wystartuje w wyścigu do Pałacu Namiestnikowskiego, tylko po to by uzyskać dobry wynik nie ma sensu. Na marginesie, w dzisiejszych realiach, historyczna nazwa „Pałac Namiestnikowski”, wyjątkowo dobrze oddaje pozycję Polski na arenie międzynarodowej.

Nowy stalinizm

Tuskowe brednie mają tylko jeden cel: ogłupić jak największą liczbę ludzi, by w czerwcu zagłosowali za swoim bogactwem, a w rzeczywistości za bogactwem dygnitarzy partii, które rządzą nami od ponad trzydziestu lat. Jeśli kogoś nie da się ogłupić, to można postraszyć niezawodnym Putinem. Bo nawet będąc biednym, warto być żywym, a każdy „uśmiechnięty Polak” wie przecież, że głównym marzeniem Putina jest mordowanie naszych rodaków. W kwietniu premier ogłosił, że tajne służby Putina panoszą się w Polsce i w Pribałtyce, niczym Woland na Patriarszych Prudach. Jednak nasza dzielna „kontrrazwiedka” wykryła i udaremniła spisek oraz próbę zamachu na życie prezydenta Ukrainy, którego miał dokonać Polak, prawdopodobnie chory psychicznie (ale co to szkodzi), na zlecenie tychże rosyjskich tajnych służb. W tym samym czasie służby bratniej Litwy pojmały innych zamachowców, którzy za pomocą młotka chcieli unicestwić „ważnego” rosyjskiego opozycjonistę. Pozornie jest to śmieszne, ale Polskie służby wykryły „spisek idealny”, czyli taki którego nie ma, a istnieje jedynie w propagandzie. Spisek prawdziwy ma tę wadę, że posiada określone parametry, ramy, poza które nie można wyjść – nawet propagandowo. Tu idiota z młotkiem, pozostanie idiotą z młotkiem i w realu zajmie się takim lokalny stupajka. Natomiast w naszym „spisku” młotek okaże się wyrafinowanym narzędziem rosyjskich służb, niczym tzw. bułgarski parasol, a polski „zamachowiec” może okazać się elementem większej całości. Zapowiedź Tuska, że będzie zdradę wypalał gorącym żelazem wskazuje jednoznacznie, że całość będzie większa, bo tak jest dla Tuska wygodnie. Wszak każdego przeciwnika globalizmu, czyli przeciwnika politycznego partii kompradorskich, można uznać za agenta Putina i  zniszczyć. Stalinizm pełną gębą!

Totalna inwigilacja jako norma

Według portalu wPolityce.pl, ekipa Tuska przygotowuje nowy „kodeks operacyjny” dla służb specjalnych, z którego wynika, że inwigilacja społeczeństwa będzie o wiele większa i brutalniejsza niż dotychczas. Przeraża, że nowy Kodeks zakłada też bezkarność funkcjonariuszy w ramach wykonywanych przez nich działań.

„Nie popełnia przestępstwa funkcjonariusz, żołnierz i pracownik prowadzący lub uczestniczący w planowanych i zatwierdzonych przez przełożonego czynnościach operacyjnych, który działając z należytą starannością, nie mogąc przewidzieć konsekwencji prowadzonych działań, dopuszcza się czynu zabronionego – pod warunkiem złożenia w tym przedmiocie wiarygodnych i wyczerpujących wyjaśnień” – taki zapis co najmniej dubluje obowiązujące już przepisy, albowiem ustawodawca dawno przewidział wyłączenie odpowiedzialności karnej, w okolicznościach szczególnych, podczas wykonywania obowiązków służbowych. Proponowany zapis to projekt nowego „super” kontratypu ustawowego, który stawia funkcjonariuszy specsłużb w pozycji uprzywilejowanej w stosunku do innych funkcjonariuszy publicznych. Oczywiście według projektowanego „Kodeksu operacyjnego” systemy takie jak Pegasus nadal będą używane, a tajne przeszukanie ma być czynnością niemal rutynową.

Zgniły owoc zdradzieckiego sojuszu

Dygnitarze „uśmiechniętej Polski” przygotowują sobie mechanizmy do wzięcia „za ryj” każdego, kto nie zgadza się z „jedynie słuszną” polityką brukselskich biurokratów. Jak niedawno napisał prof. Witold Modzelewski, każdego „… kto będzie kontestował głupotę i szkodnictwo polityki zjednoczonego zachodu. Credo tej koncepcji przedstawiła szefowa Komisji Europejskiej, która postawiła przed każdym Europejczykiem alternatywę: albo bez reszty mamy popierać wszystko to, co wymyśli Bruksela (np. zakaz palenia w piecu) albo jesteśmy „za Putinem”.

Zarządzający Polską i tubylcami są organizacyjnie i propagandowo przygotowani do coraz większego zamordyzmu, co ma dać im sukces wyborczy. Cała szeroko pojęta tzw. elita, która od ponad trzydziestu lat nami rządzi, zrobi wszystko by utrzymać status quo, dzięki któremu rządzący i ich dworzanie mają pozycję neo-szlachty. To nie dotyczy tylko partii Tuska, ale wszystkich partii które po 1989 roku były u władzy, oczywiście poza partią Andrzeja Leppera. Geneza powstania tworu rządzącego Polską jest powszechnie znana. Pod koniec lat 1980. ówcześni, stosunkowo młodzi, ale znaczący funkcjonariusze PZPR zblatowali się z doradcami „Solidarności”, elitą tzw. opozycji, i zaczęli tworzyć nową rzeczywistość lat 1990. Już wtedy łączyło ich więcej niż przeciętnym ludziom mogło się wydawać. Jedni i drudzy nie lubili autentycznie oddolnego ruchu „Solidarność”. Doradcy mający się za elitę intelektualną nie chcieli dopuścić do głosu „głupich roboli” i dlatego szybko się pod „Solidarność” podczepili, by na karkach robotników dojść do władzy, co się niestety im udało. Dla aparatu PZPR „Solidarność” była śmiertelnie niebezpieczną konkurencją. Wielu z doradców „S” to wcześniejsi członkowie PZPR, wyrzuceni z partii, np. za zbyt ekstremalne poglądy komunistyczne. Niektórzy PZPR-owcy i doradcy „S”, jeszcze w czasach PRL byli stypendystami zachodnich fundacji, często tych samych. Ale przede wszystkim tzw. opozycja demokratyczna lat 1980., na czele z osławionymi doradcami „S”, była od samego początku finansowana, bezpośrednio i pośrednio, przez zachodnie ośrodki wywiadowcze. Powstały wtedy nieznane ogółowi zależności operacyjne, które w wielu przypadkach zapewne trwają do dziś. Te pieniądze, które Zachód w latach 1980. przeznaczył na tworzenie nowej elity, która w następnej dekadzie miała zarządzać Polską, oczywiście zgodnie z interesem Zachodu, nie były bynajmniej pomocą humanitarną, tylko inwestycją, która musi się zwrócić. I zwróciła się już dawno podczas bandyckiej niekontrolowanej prywatyzacji majątku narodowego i zwraca się do dziś, gdy kompradorzy bez szemrania wprowadzają w Polsce coraz bardziej zdegenerowane ideologie wymyślone przez eurokratów. PZPR-owcy i elita opozycji byli pod koniec lat 1980. żądni władzy i pieniędzy. Prawdziwych, kapitalistycznych, dużych pieniędzy. To wszystko było solidną podstawą do ich trwałego związku.

Tubylcy bez znaczenia

Przez trzy dekady ten układ niepodzielnie rządzi Polską. Powstały różne partie, od lewa do prawa, potem zmieniały nazwy, ale ludzie pozostawali ci sami. Raz dominują jedni, potem drudzy, ale to dla przeciętnego wyborcy jest bez znaczenia, bo główne założenia polityki pozostają niezmienne. Wojujący tęczowy ateista, głosujący na Roberta Biedronia, pobożny katolik głosujący na Beatę Szydło, „klasośredni uśmiechnięty leming” głosujący na Tuska, czy „turboeuropejczyk” głosujący na Różę Gräfin von Thun und Hohenstein od Hołowni, w rzeczywistości głosuje na to samo, czyli na zielony ład i za wciągnięciem Polski do ukraińskiej wojny. Przecież wszystkie chore ideologie, wymyślane przez oderwanych od rzeczywistości eurokratów, z tą „zieloną” na pierwszym miejscu i politykę USA adoptowaną u nas na zasadzie „kopiuj i wklej”, popiera cały postpeerelowski układ i z podobną brutalnością próbuje narzucić ją tubylczej ludności. Bo jeśli w pierwszej dekadzie, ów układ, mimo wszystko liczył się ze zdaniem Polaków, to niestety ostatnie dwie dekady to okres ewolucji postaw tzw. elit w kierunku eksploatacji tubylczego ludu w koloniach. Dziś ci ludzie już nawet nie ukrywają, że chcą pozbawić Polskę resztek suwerenności, na rzecz superpaństwa europejskiego, i że nie są lojalni wobec Polski, tylko wobec Brukseli.

Układ szczelnie zamknięty?

Układ jest tak szczelny, że tylko raz powstała partia, która mogła mu zagrozić. Niestety partia Andrzeja Leppera, jak też sam jej twórca, już dawno przeszli do historii, bo układ naprawił swój błąd. Czy układ jest tak silny, że nie ma przeciwnika który mógłby go pokonać? I tak, i nie. Faktycznie dziś nie ma takiej partii, która mogłaby zmienić stosunek sił w naszej polityce. Ale to właśnie może być dla układu zabójcze. W przyrodzie już tak jest, że jeśli jakiś gatunek ma wyjątkowo dobre warunki i brak naturalnych wrogów, to do pewnego momentu się rozwija, ale osiągając szczyt, zaczyna się degenerować i następuje spadek liczebności. Czyli siła układu może się okazać jego słabością, która w efekcie doprowadzi do jego znacznego osłabienia. Wydaje się, że szczyt rozwoju kompradorska elita ma już za sobą. Niedawne wpisy w mediach społecznościowych autorstwa Jacka Protasiewicza, czy przemówienie Marcina Kierwińskiego to jedne z wielu przejawów tej degeneracji. Na dodatek Kierwiński straszy swoich krytyków sądem, czyli zachowuje się jak klasyczny polski szlachciura – pieniacz. Takie zachowanie wynika tylko z tego, że wymienieni politycy są całkowicie pozbawieni hamulców, bo wiedzą, że wszystko im wolno, bo nie ma dla nich alternatywy (do czasu). Ucieczka na Białoruś  sędziego Tomasza Szmydta, to sprawa znacznie większego kalibru. Obciąża ona zarówno Kaczyńskiego, jak też Tuska. Jak napisał Piotr Wielgucki, „Tomasz Szmydt był jednym z pierwszych sędziów wyrażających skruchę za popełnione błędy i powiązania polityczne ze Zjednoczoną Prawicą. W takich przypadkach delikwent natychmiast zostaje męczennikiem i autorytetem TVN24. Tak też się stało i tym razem, sędzia Szmydt wielokrotnie występował na antenie stacji z Wiertniczej i co więcej został bohaterem reportażu z serii „Czarno na białym”.

Do Brukseli przed wojną!

To tylko trzy sytuacje, które wydarzyły się w ciągu niecałych dwóch miesięcy. Jednak główną przesłanką potwierdzającą, że układ gnije, są listy wyborcze do Parlamentu Europejskiego. Analizując nazwiska polityków głównych partii, odnosi się wrażenie, że ich ścisła czołówka chce „ostatnim rzutem na taśmę” załapać się na duże pieniądze, bo intuicyjnie czują, że to może być ich ostatnia okazja. Wiedzą, że ich notowania będą spadać, proporcjonalnie do postępów we wprowadzaniu w Polsce zielonej ideologii. Ci politycy doskonale kalkulują, że po klęsce w wyborach parlamentarnych w 2027 roku większość z nich nie załapie się w 2029 roku na żadne listy wyborcze do PE. Jeśli tzw. zielony ład będzie wprowadzany zgodnie z zapowiadanym harmonogramem, to za kilka lat większość Polaków doświadczy biedy i nędzy. Pomijając absurdalność całej zielonej ideologii, to najzwyczajniej większości obywateli nie stać na takie eksperymenty. Dla europosła zarabiającego ok. 37 tys. zł. (nie licząc diet itp.) nie ma większego znaczenia czy litr benzyny będzie kosztował 7 czy 17 zł. Gdy kilkanaście lat temu Krzysztof Kononowicz jako kandydat na prezydenta Białegostoku w ramach swojego programu wyborczego postulował „…żeby nie było niczego”, to wtedy wszyscy uznali to za absurd. Dziś kompradorzy proponują podobną opcję, a ich twarde elektoraty przyjmują to bez szemrania. Ale nawet największy fanatyk, który popadnie w biedę, zmieni zdanie i plunie na swoich niedawnych idoli. Dlatego, jeśli się nic nie zmieni, w 2027 roku nastąpi pogrom wyborczy tych polityków, którzy nie są lojalni wobec wyborców i własnego państwa. Wiedzą to i dlatego uciekają do dużych pieniędzy, by być jak najdalej od zrujnowanych Polaków. Ich ucieczka ma jeszcze jeden motyw. Uciekający do Brukseli, bo przez ostatnie dwa lata robili wiele, by wciągnąć Polskę do ukraińskiej wojny. Oni wiedzą, że jeśli się tu coś zacznie militarnie, to lepiej być ponad tysiąc kilometrów na zachód. Los polskich obywateli jest im obojętny. Ale nie można się im dziwić, bo cała ich polityczna aktywność, to najpierw żerowanie na zachodnich pieniądzach w zamian za realizowanie interesów płatnika. By już potem za realizowanie nie swoich interesów płacił polski podatnik. Ten kompradorski układ odnawia się poprzez kooptację, „przyjmując w swoje szeregi” wyselekcjonowanych ludzi gotowych bez szemrania realizować pomysły Zachodu. Dlatego gorliwość np. Szymona Hołowni, który za PRL był dzieckiem, dziwić nie może.

Nie głosujmy na kompradorów

Na kogo zatem ma głosować samodzielnie myślący wyborca o kontrsystemowych poglądach? Tylko i wyłącznie na polityków czy partie, które powstały poprzez autokreację i nie mają nic wspólnego ze styropianowymi miazmatami. Na ludzi, którzy nie musieli przystąpić do układu, by móc zaistnieć w polityce. Trzeba dokładnie poznać, co w ciągu ostatnich lat dany kandydat robił i jakie poglądy głosił. W czerwcowych wyborach nie należy się kierować klasycznym podziałem światopoglądowym. Nie wolno mieć oporu przed głosowaniem na kandydata o innych poglądach, pod warunkiem, że ten kandydat nie jest idiotą i sprawia wrażenie, że w PE będzie dbał o interes Polski, a nie o interes innych państw. Głosując na takiego kandydata, mamy szansę to uzyskać. Szansę, a nie pewność, ale to i tak bardzo dużo. Głosując na każdego kandydata rekomendowanego przez partie kompradorskie, nie ważne czy te z rządu, czy z opozycji, mamy pewność, że taki europoseł  będzie „sługą obcych dworów”. Znakomita większość kompradorskich kandydatów nie zna normalnego życia, bo od młodości żyją z naszych podatków, udając, że jako politycy dbają o polskie sprawy. Pomóżmy im te normalne życie poznać i nie głosujmy na nich.

Chcą dalej kraść

Niedawno mój kolega spotkał Mirosławę Nykiel, „baronową” z Podbeskidzia od Tuska, podczas jej agitacji wyborczej. Ta 70-letnia dama już szóstą kadencję żyje z naszych podatków i tak to się jej podoba, że chce jeszcze sobie pożyć w Brukseli. Jej aktywność w Sejmie jest najwyżej symboliczna. Na swoim terenie najlepiej czuje się w salonach, na spotkaniach z kobietami dużego biznesu. Do ludu ją nie ciągnie, i to do tego stopnia, że gdy w okresie pandemii padały drobne firmy i ludzie zorganizowali demonstrację, pani baronowa do nich nie pojechała, bo w tym czasie w pobliżu swojego biura miała sprawę ważniejszą – sadziła magnolie. Na zagajenie mojego kolegi, że „uciekacie z uśmiechniętej Polski do Brukseli”, odpaliła mu tekstem o swoim patriotyzmie, 50-letniej służbie dla Polski oraz chęci jej kontynuowania, tym razem za euro.

Jest takie rosyjskie powiedzenie, że jak mówią o patriotyzmie, to znaczy, że będą kraść. Patrząc na historię III RP nie można zaprzeczyć jego trafności. Powyższy przykład nie jest wyjątkiem tylko normą. By znaleźć się na listach do PE, nie trzeba być kompetentnym czy pracowitym, wystarczy mieć zasługi. Dla kompradorów PE jest miejscem gdzie w nagrodę za wierność można zarabiać duże pieniądze – czyli być legalnie korumpowanymi.

Jednak od tych wyborów będzie zależało czy obudzimy się w eurokratycznym, zamordystycznym superpaństwie, które będzie kontrolowało każdy aspekt naszego życia i zmuszało nas do określonych zachowań czy zawalczymy o normalność.

Ja wybieram normalność.

Cezary Michał Biernacki

Redakcja