Obciążeni genetycznie kompleksem antyrosyjskim Polacy nie są w stanie pojąć żadną miarą rozumu, że na świecie równie silnie wpisany jest w ludzką świadomość antyamerykanizm.
Płynące z polskiego zaścianka głosy krytyki pod adresem papieża Franciszka, że w ocenie wojny na Ukrainie powiela „antyamerykańskie klisze”, bo pochodzi z Argentyny, świadczą o opisywanych już nieraz rodzimych aberracjach poznawczych i prymitywnym oglądzie świata.
To prawda, że sami Amerykanie, zwłaszcza ich elity polityczne i intelektualne, nie są w stanie pojąć, dlaczego ktoś miałby ich „nie lubić”. Przecież Ameryka jest wzorem godnym naśladowania, tak pod względem liberalnej ideologii, jak i imponujących osiągnięć materialnych. „Amerykańskie marzenie” zaczadziło miliony ludzi na świecie, a słynna soft power („miękka siła”) tak zamieszała w ludzkich głowach, że amerykańskiej atrakcyjności i sile przyciągania trudno jest cokolwiek przeciwstawić .
Od samego niemal odkrycia Ameryka, a później Stany Zjednoczone od ogłoszenia niepodległości w 1776 roku, wywoływały fascynacje i zauroczenie, spowodowane egzotyką przyrody i rodowitych mieszkańców, odmiennością stylu życia, a także rosnącym wpływem na świat. Amerykański idealizm sprzyjał kreowaniu mitu o szczęśliwym społeczeństwie i roztropnym państwie, który jednak niewiele miał wspólnego z rzeczywistością. Wystarczy wspomnieć trwającą do dzisiaj dyskryminację rasową jako skutek epoki niewolnictwa i eksterminacji rdzennej ludności.
W XIX wieku traktowano Amerykę z góry, jak parweniusza i państwo na dorobku. Arystokratyczne elity Europy były jednak zaintrygowane krajem, który dynamicznie się rozwijał i budował swoistą alternatywę ustrojową wobec „starych porządków”. (Tu warto wspomnieć choćby fascynacje amerykańską demokracją Alexisa de Tocquevilla). Z czasem to zaintrygowanie przekształciło się w obawę, że Stary Kontynent zostanie zdystansowany pod względem rozwojowym i cywilizacyjnym. Zwycięski udział Ameryki w obu wojnach światowych przesądził o osiągnięciu przez nią prymatu pod względem potęgi i ról przywódczych. Obecnie jakiekolwiek przejawy krytyki czy pogardy dla amerykańskiego protektoratu nad Europą są co najwyżej przejawem kompleksów i złości, spowodowanych bezsilnością wobec atlantyckiej hegemonii.
Pierwszy poważny przejaw nastrojów antyamerykańskich w świecie zanotowano w drugiej połowie lat 1960. w związku z wojną wietnamską. Silne ruchy pokojowe i antywojenne pobudziły rozmaite resentymenty w Europie i połączyły się z podobnymi nastawieniami w Ameryce Łacińskiej i w Azji. Kolejna fala antyamerykanizmu miała miejsce w latach 1980. w okresie dozbrajania państw Europy Zachodniej w amerykańskie rakiety krótkiego i średniego zasięgu. Wreszcie ostatnia fala odrzucenia Ameryki związana była z „wojną z terroryzmem” za prezydentury George’a W. Busha.
Psychologiczny efekt ataku terrorystycznego z 11 września 2001 roku przywrócił sympatię do USA na świecie. Szybko jednak okazało się, że niewspółmierne do niego i sprokurowane przez służby specjalne uderzenie „prewencyjne” na Irak wywołało wzrost niechęci i powszechne zażenowanie. Nie udowodniono bowiem związków Saddama Husajna z Al-Kaidą, ani nie znaleziono broni masowego rażenia. Mocarstwo zwycięskie w „zimnej wojnie” stało się promotorem bezprawia (wcześniej była Jugosławia, potem Afganistan, Irak, Syria, Libia). Obecnie wielu obserwatorów uważa, że tocząca się wojna na Ukrainie także nie miałaby miejsca, gdyby nie ekspansjonizm amerykański, zwłaszcza „parcie NATO na wschód” pod przywództwem USA.
Amerykanie są podzieleni co do oceny źródeł opozycji wobec nich w świecie. Demokraci (lewica) są bardziej skłonni doszukiwać się przyczyn antyamerykanizmu w obawach przed skutkami błędnej polityki i źle rozumianego przywództwa Ameryki. Natomiast prawica (republikanie) uznaje, że imponująca potęga USA i wyznawany przez nie system wartości same w sobie budzą w świecie niechęć, obawy i sprzeciw. Wydaje się, że nikt nie ma dobrej recepty na to, jak radzić sobie z negatywnymi skutkami oporu wobec Ameryki, który przeradza się w trwałe nastawienia i uprzedzenia, od Europy, przez Bliski i Środkowy Wschód, po Chiny i Amerykę Łacińską.
Przede wszystkim negatywne reakcje wywołuje hegemoniczna i imperialistyczna polityka USA narzucania innym własnych porządków, w tym osławione „interwencje humanitarne” i krucjata na rzecz ochrony praw człowieka. Wszędzie chodzi o ten sam bezpardonowy wpływ na los suwerennych państw. Nadużycia w tej dziedzinie, czego symbolem stało się więzienie Abu Ghraib oraz baza Guantánamo, odsłoniły hipokryzję Ameryki i zniechęciły do niej liczne zbiorowości, od wyznawców islamu poczynając, przez wspólnoty prawosławne, na przywódcy Kościoła katolickiego kończąc.
Antyamerykanizm oznacza w sferze psychologicznej i ideowej pewną predyspozycję, skłonność czy usposobienie do wrogości, wyrażające się w odrzucaniu amerykańskich pretensji do dominacji i podporządkowania, narzucania wzorów ustrojowych i zaszczepiania obcej kultury, nieliczącej się z tożsamością i odrębnością innych. Przejawia się w różnych formach i na różnych poziomach.
W sferze medialnej widać to na co dzień, kiedy przy pomocy rozmaitych symboli (komunikatów) rozpowszechnia się specyficzne informacje o niskim poziomie intelektu Amerykanów, marnej kondycji przywódcy czy obsesji na tle Chin i Rosji. Przekaz ma często charakter ironiczny i prześmiewczy, o negatywnym zabarwieniu emocjonalnym. Do tego dochodzi kontrastowo wyniosła metaforyka w języku oficjalnym, często o charakterze normatywnym – od „przywódcy wolnego świata”, poprzez „lidera Zachodu”, po „niezawodnego sojusznika”. Warto zauważyć, że retoryka polityczna oddaje nie tylko stopień szacunku dla USA, ale także oznacza dystans albo stopień zniechęcenia. Francja jest tego dobrym przykładem, gdzie od dekad, by nie rzec od stuleci utrzymuje się silny amerykański resentyment.
Antyamerykanizm jest z pewnością antytezą amerykanizmu i amerykanizacji. Te ostatnie oznaczają świadome i nieświadome, żywiołowe i przemyślane przyjmowanie symboli, wartości i wzorów zachowań rodem z USA w różnych zakątkach globu. Jednym z najważniejszych czynników sprawczych amerykanizacji był udział armii USA w wyzwalaniu ogromnych przestrzeni spod okupacji niemieckiej czy japońskiej w obu wojnach światowych. Obecnie zafascynowanie Ameryką jest wynikiem nie tyle zauroczenia armią amerykańską (Polska stanowi pod tym względem wyjątek), lecz wielowymiarowością przywództwa globalnego, ciągłą żywotnością tego niezwykłego „imaginarium”, które nie pozostawia nikogo obojętnym wobec Stanów Zjednoczonych.
W okresie zimnowojennego podziału blokowego Ameryka stanowiła ważne ogniwo konsolidacji systemu zachodniego oraz źródło wsparcia dla wszystkich stronników, którzy bronili się przed wpływami komunizmu w różnych częściach świata. Tak w świecie muzułmańskim, jak i wśród Latynosów. Przypadki obalenia Sukarno w Indonezji, czy Salvadora Allende w Chile były tego jaskrawym przykładem. Po zakończeniu „zimnej wojny” USA zachłysnęły się swoim zwycięstwem nad komunizmem, pomijając zasługi dawnych popleczników. Istotny wpływ na narastanie sceptycyzmu, z czasem wrogości wobec Jankesów, miało też ich poparcie dla Izraela w konflikcie z Arabami oraz skonfliktowanie z Iranem.
Przykład rewolucji irańskiej i obalenia reżimu szacha pokazał, że westernizacja i modernizacja odgórna nie gwarantują trwałości przemian ustrojowych. Powrót do islamskiej ortodoksji i rozkwit fundamentalizmu religijnego w świecie islamu dowodzi, że żaden amerykański projekt uszczęśliwiania na modłę zachodnią nie ma szans realizacji bez zgody zainteresowanych społeczeństw i ich rządów.
Jeszcze bardziej drastyczny był przykład wcześniejszej rewolucji kubańskiej, jeśli chodzi o wzrost wrogości do USA po latach zależności i upokorzeń. Reżim w Hawanie uczynił z antyamerykanizmu trwałą doktrynę identyfikacyjną i uzasadnienie racji istnienia. Taka sytuacja utrzymuje się najdłużej na świecie, gdyż kubański antyamerykanizm dyktuje zarówno trwałe nastawienia społeczne, jak i oficjalne stosunki międzypaństwowe.
Odniesieniem do ocen postaw antyamerykańskich są rozmaite wyniki sondaży opinii publicznej (np. Pew Research Center), z których wynika, że obecność wojsk amerykańskich nie wszędzie przyczynia się do stabilizacji i demokratycznej transformacji. Pod przykrywką różnych form pomocy USA uprawiają politykę wspierania przychylnych sobie reżimów politycznych, pomoc często przybiera postać wyzysku, a interwencje w imię ochrony praw człowieka w rzeczywistości służą likwidacji przeciwników politycznych.
W odbiorze zewnętrznym Ameryki jej wizerunki są wszak złożone i pełne ambiwalencji. W różnych miejscach na świecie nie brakuje bowiem postaw krytycznych wobec USA jako hegemonicznego mocarstwa, ale pozytywnych w ocenach amerykańskiej technologii, osiągnięć kulturalnych, nauki i edukacji. Paradoks dotyczy także rozróżnienia między Stanami Zjednoczonymi jako „abstrakcyjnym” mocarstwem a miejscem pożądanym do osiedlenia się, w którym łatwiej się żyje.
Antyamerykanizm przejawia się zarówno w środowiskach bliskim Stanom Zjednoczonym, jak i wśród przeciwników. Ma inspiracje ideologiczne i fundamentalistyczne, nacjonalistyczne i emocjonalne. Wynika także z oporu, jaki w wielu państwach rodzi się na tle ogromnej koncentracji amerykańskiej potęgi, a zatem i władzy nad innymi. Ta ostatnia wyraża się w rozmaitych formach uzależniania i podporządkowywania słabszych uczestników stosunków międzynarodowych.
Niebagatelną rolę w utrzymywaniu się poglądów i postaw skierowanych przeciw Stanom Zjednoczonym odegrała globalizacja, traktowana nieraz jako drapieżna ekspansja amerykańskiego kapitalizmu, prowadząca do „kreatywnej destrukcji” gospodarek narodowych i deregulacji rynków. Inne negatywne impulsy tkwiły z imperializmie kulturowym, wyrażającym się w uniformizacji wzorów zachowań (mcdonaldyzacja, hollywoodyzacja, efekt CNN). Pozbawianie ludzi ich tradycyjnych wartości, przywiązania do lokalności kulturowej i tożsamości wspólnotowej generuje w różnych miejscach globu opór przeciw otwieraniu się na świat i stanowi wyraz antyamerykanizmu.
Paradoks Stanów Zjednoczonych polega na tym, że w sensie kulturowym są one mozaiką rozmaitych zjawisk i procesów – religijności i sekularyzacji, tradycjonalizmu i innowacyjności, konserwatyzmu i radykalizmu, prowincjonalizmu i kosmopolityzmu. Wielu Amerykanów nie widzi w tym sprzeczności, przeciwnie, jest to dowód ogromnej tolerancji i wolności. Tymczasem na zewnątrz, zwłaszcza w społecznościach tradycyjnych, USA uosabiają rozwiązłość obyczajową, permisywizm społeczny czy komercjalizację życia („wszystko na sprzedaż”). Pewne zagrożenia kulturowe niesie też eksportowana z USA „poprawność polityczna”, dyskredytująca miejscowe obyczaje, rytuały i nawyki. Mimo tych krytycznych uwag trzeba mieć świadomość amerykańskiego fenomenu. Te bowiem nigdzie niespotykane wielowartościowe zjawiska, zdawałoby się nie do utrzymania na dłuższą metę, w sposób naturalny budzą postawy zarówno przyjazne, jak i wrogie wobec Ameryki.
Krytycy hierarchii międzynarodowej opartej na superordynacji czyli nadrzędnej roli USA wskazują na dyskomfort psychologiczny, jaki rodzi poczucie, że największa potęga może narzucać swoje reguły gry innym, dyktować w sposób arogancki wzory zachowań, a nawet wkraczać w cudze sprawy wewnętrzne, uczestnicząc na przykład w obsadzie rządów (vide przykład Victorii Nuland w Kijowie po obaleniu w 2014 roku legalnego prezydenta Wiktora Janukowycza). Zapomniana doktryna „internacjonalizmu” opartego na „niesieniu bratniej pomocy” wcale nie znikła z instrumentarium mocarstwa hegemonicznego. Co najwyżej, występuje obecnie w bardziej finezyjnym przebraniu w porównaniu do wzorów radzieckich.
W Europie kontynentalnej, związanej rozmaitymi aliansami z Ameryką, stabilne demokracje bazują na liberalnych przekonaniach (o różnych wariantach parlamentaryzmu, rządach prawa i gospodarce rynkowej), domagając się od USA większej konsekwencji w obronie tych tzw. wartości Zachodu. Instytucjonalizacja więzi w sferze bezpieczeństwa w postaci Sojuszu Północnoatlantyckiego przesuwa jednak na dalsze miejsca takie interesy, jak utrzymanie suwerenności czy samodzielności. Ważniejsze dla wielu są gwarancje ochronne ze strony USA, niż wytykanie im jakichś wynaturzeń ustrojowych.
Liberalny antyamerykanizm wskazuje na rozchodzenie się programowego idealizmu z realiami. Państwo opowiadające się za promowaniem demokracji i prawem narodów do wewnętrznego stanowienia o sobie często popierało i popiera rozmaite systemy opresyjne. Najbardziej znanym było udzielane przez Waszyngton poparcie dla systemów latynoskich, opartych na dyktaturach wojskowych (caudillizm). Obecnie odnosi się to do wielu państw Bliskiego Wschodu.
Oponenci Ameryki czynią odwrotnie – uznają wartości liberalne za mniej istotne niż własną tożsamość, autonomię decyzyjną czy stan posiadania. Na tym tle szczególnie wrażliwe są państwa latynoamerykańskie. Spośród mocarstw Chiny i Rosja najgłośniej sięgają do argumentów nacjonalistycznych i suwerennościowych, dążąc nie tylko do przeciwważenia potęgi USA, ale także do oferowania innym, na przykład państwom afrykańskim, konkurencyjnych modeli rozwojowych. W przypadku obu tych państw, pretendujących do statusu wielkomocarstwowego, najważniejszym źródłem ich antyamerykanizmu jest jednak zagrożenie militarne. Z jednej strony jest to amerykańska gotowość do zbrojnej obrony Tajwanu przed inwazją ChRL, z drugiej – bezpośrednie zaangażowanie militarne USA w obronę Ukrainy.
„Wojna z terroryzmem” spowodowała wiele zamieszania w interpretowaniu i przestrzeganiu prawa międzynarodowego. Stany Zjednoczone, a raczej ich kolejne administracje poczuły się „zwolnione” z wielu zobowiązań międzynarodowych. Powszechną praktyką stało się stosowanie tzw. podwójnych standardów w ocenie zachowań własnych i stron uznawanych za przeciwników. Hipokryzja nie jest bynajmniej wynikiem moralnego upadku Ameryki, ale naturalnym środkiem do celu, jaki wynika z jej hegemonicznej pozycji i światowego władztwa.
W sferze gospodarczej USA oficjalnie opowiadają się za wolnością handlu. W praktyce jednak stosują szeroko środki protekcjonistyczne, chroniąc swoje rolnictwo, różne gałęzie przemysłu czy własność intelektualną przed obcą konkurencją. Promując transformację gospodarek narodowych w kierunku wolnorynkowym USA stawiają przede wszystkim na interesy wielkich korporacji. Dyplomacja gospodarcza, stosująca skuteczny lobbing na rzecz ekspansji rodzimych firm za granicą, działa wzorowo na rzecz polepszania amerykańskiej prosperity. Pod tym względem niejedno państwo mogłoby się wiele od amerykańskich ambasadorów nauczyć.
Antyamerykanizm ma też antywojenne oblicze. Ponieważ Stany Zjednoczone interweniowały po II wojnie światowej w wielu konfliktach zbrojnych, przypisuje się im moc sprawczą zarówno w wywoływaniu jak i „gaszeniu” rozmaitych wojen. Ich zaangażowanie w wojnę na Ukrainie może stać się nie tylko ważną przesłanką porażki rosyjskiej, ale także może spowodować przewartościowanie roli ich samych jako współwinnego wojennego dramatu. Już dzisiaj wielu młodych Ukraińców, którzy schronili się przed służbą wojenną w Polsce twierdzi, że nie zamierza „umierać za Amerykę”. Na tym tle można zaobserwować pewne rozejście się w ocenach i postawach polityków oraz różnych kręgów społecznych (tak na Ukrainie, jak w Polsce).
Warto też zauważyć, że amerykańskie zaangażowanie w wojnę na Ukrainie może wyraźnie kolidować z interesami strategicznymi USA, zwłaszcza w kontekście bezpieczeństwa jądrowego. To bowiem nie Ukraina, lecz Rosja jest największym źródłem zagrożeń międzynarodowych. Rządzący Ameryką ponoszą współodpowiedzialność za utrzymanie kontroli nad arsenałem jądrowym w tym mocarstwie. Destabilizacja Rosji może wywołać wzrost napięć globalnych, ale rykoszetem uderzyć także w establishment amerykański. Przy okazji oby nie okazało się, że „nieskazitelny” prezydent Ameryki był zamieszany w podejrzane machinacje o charakterze korupcyjnym na Ukrainie, za które grozi mu odpowiedzialność polityczna i prawna. Ameryka stanęłaby wtedy przed kolejnym zadaniem samooczyszczenia.
Prof. Stanisław Bieleń
fot. public domain
Myśl Polska, nr 27-28 (2-9.07.2023)