GospodarkaRachunek za kiełbasę wyborczą

Przemysław Piasta12 miesięcy temu
Wspomoz Fundacje

Jak mawiają Rosjanie, darmowy ser jest tylko w pułapce na myszy. To mądre i trafne porzekadło przypomina mi się za każdym razem, gdy kolejne obietnice transferów socjalnych budzą wybuchy entuzjazmu mieszkańców Polski*. „Nareszcie państwo coś daje” – słyszymy stadne meczenie beneficjentów socjalnych programów. Kłopot w tym, że państwo, a tym bardziej rząd, nie ma „swoich” pieniędzy i by komuś dać, musi komuś zabrać. Wystarczy uświadomić sobie ten prosty fakt by pułapka na myszy stała się nagle całkowicie widoczna.

Oczywiście mylą się młodzi (czasami wyłącznie duchem) korwiniści-mentzeniści, którzy twierdzą, że rząd kupuje wyborców za ich własne pieniądze. Przy wielkiej ostrożności z jaką wypowiadam się o walorach intelektu naszych rodaków, muszę stanąć tutaj w ich obronie. Nawet oni nie nabrali by się na tak oczywisty szwindel. Otóż za głosy wyborców PiS nie płacą bynajmniej tylko sami wyborcy PiS, ale czynią to przed wszystkim wszyscy inni. Także ci, którzy nie mają okazji się oburzyć, na przykład dlatego, że jeszcze się nie urodzili. To nie pomyłka. Socjalne rozdawnictwo Kaczyńskiego i spółki w znacznej mierze czynione jest na kredyt, który będą spłacać jeszcze nasze wnuki.

Rzecz jasna nie tylko. Dogodnym źródłem finansowania własnych koncepcji strzelistych jest łupienie własnych obywateli. Możemy wyróżnić trzy podstawowe rodzaje tej aktywności. Pierwszy – bezpośredni, objawia się w podatkach i opłatach, którymi hojnie obdarza nas rząd Mateusza Morawieckiego. Drugi, zakamuflowany, odbywa się za pomocą zawyżonych cen na towary i usługi dostarczane przez państwowych monopolistów. Płacimy go kupując np. paliwo i energię. Trzeci rodzaj to podatek ukryty, którym jest inflacja.

To ostatnie wymaga szerszego omówienia. Na skutek inflacji pieniądz traci na wartości, a nasze portfele dotyka kryzys. Przy tych samych zarobkach nasze dochody stają się realnie mniejsze . Jeśli posiadamy oszczędności ich wartość spada o współczynnik inflacji. Według danych GUS w roku 2022 ceny towarów i usług konsumpcyjnych wzrosły o 14,4%. Oznacza to, że jeśli mieliście schowane w słoiku 100.000 złotych, obecnie macie ich już realnie zaledwie 85.600. Tyle wynosi wartość nabywcza waszych stu tysięcy w dniu 1 stycznia 2023 w porównaniu z ich wartością z dnia 1 stycznia 2022.

Tak samo rzecz ma się z pensjami. Jeśli wasza pensja miesięczna wynosi stabilnie 5000 zł, realna wartość Waszego wynagrodzenia spadła do poziomu 4280 zł, licząc siłę nabywczą z 1 stycznia 2022.

To zaledwie roczna perspektywa. Perspektywę wieloletnią prześledźmy na przykładzie świadczenia 500+. Przez pierwszy rok funkcjonowania jego wartość spadła o 10 zł, w kolejnym roku o 8 zł, a w następnym o 11 zł. Niestety od roku 2020 inflacja zaczęła przybierać na dynamice. W kwietniu 2020 r. realna wartość świadczenia 500+ wynosiła już 456 zł, w kolejnym roku 437 zł. W kwietniu 2022 r. 500 plus warte było mniej niż 390 zł, obecnie zaś mnij niż 340 złotych.

Jak więc widzimy wszyscy konsumenci, niezależnie od politycznych preferencji, stają się ofiarami inflacji. Jaki ma to wpływ na kondycje budżetu państwa? – paradoksalnie w krótkiej perspektywie korzystny. Do budżetu wpływa więcej pieniędzy (np. ze względu na rosnące ceny towarów rośnie także podatek VAT). Wypłacane świadczenia są realnie mniej warte, ale zmiany cen w tym wypadku nie obowiązują rządu. Dodatkowo zadłużenie państwa traci na znaczeniu, ponieważ nie zmieniają się konkretne kwoty zadłużenia, a jego wartość maleje. Dlatego inflacja sama w sobie jest ukrytym podatkiem i zyskiem dla państwa. To ostatnie jednak tylko na krótką metę. Nadmierna inflacja doprowadza bowiem do utraty konkurencyjności gospodarki. Powstaje tzw. stagflacja czyli zjawisko inflacji połączonej z zastojem gospodarki i wysokim bezrobociem. Tym jednak przejmować się musi co najwyżej kolejna ekipa, która będzie pić piwo uwarzone przez poprzedników.

Możemy tak pisać jeszcze długo i ambitnie. Cóż z tego, jeśli najmądrzejszy wywód nie oprze się sile argumentu w rodzaju „Panie, łone wszystkie kradną, a PiS to przynajmniej się podzieli.”. W tej sytuacji możemy albo bezsilnie rozłożyć ręce albo podjąć się syzyfowej pracy. Najprościej jest obrazić się na rzeczywistość i powiedzieć, że „dla Polaków można czasem coś dobrego zrobić, ale z Polakami nigdy”. Znacznie trudniej jest edukować, rozmawiać i przekonywać do swoich racji. Niekoniecznie przywołując od razu uczone wywody Rybarskiego czy Taylora. Niekoniecznie odwołując się do poczucia wspólnotowości i obywatelskiej odpowiedzialności.

Na początek wystarczy nauczyć Polaków, że darmowy ser jest tylko w pułapce na myszy. Reszty domyślą się już sami.

Przemysław Piasta

*”Mieszkańców” a nie „obywateli”. Na określenie obywatel trzeba zasłużyć.

 

Przemysław Piasta

Historyk i przedsiębiorca. Prezes Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego. Autor wielu publikacji popularnych i naukowych.