PublicystykaWiemy, że prawie nic nie wiemy

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Wiele stron zajęłoby przedstawienie znanych nam dziś już przypadków podawania i rozpowszechniania wiadomości fałszywych z frontów toczącego się na Ukrainie konfliktu zbrojnego. Tymczasem każdy szuka z niepokojem sensownych informacji, próbuje jakoś umysłowo okiełznać, umieścić w pewnych ramach kognitywnych wydarzenia toczące się na terytorium sąsiedniego kraju. Wydarzenia bez wątpienia tragiczne, jak każda wojna.

Amok

Nie pomaga w tym z pewnością stan amoku (to już coś więcej i gorzej niż zwykłe, naturalne w sytuacjach ekstremalnych emocje), który zawładnął przestrzenią informacyjną. Podsycają go nie tyle wątpliwej wiarygodności doniesienia z frontu, lecz przede wszystkim różnorakie memy, wpisy szerzące nienawiść w mediach społecznościowych i inne działania mające na celu doprowadzenie do wrzenia społecznych emocji. W dobie kultury obrazkowej właśnie tak wygląda proces sterowania masowym odbiorcą nie poszukującym faktów, lecz wyłącznie emocji. I odbiorca ten – jak widzimy na przykładzie Polski – zaczyna przypominać pseudokibica piłkarskiego, z mentalnością plemienną oraz skłonnością do wypowiedzi oraz aktów gwałtownych.

Wyłączające rozum emocje pozbawiają w tym momencie dużą część społeczeństwa jakichkolwiek zdolności poznawczych. Na gruncie epistemologii zostają oni sprowadzeni do poziomu niemowlęcego, przy czym matczyną troskę i ciepło zastępują im sączone wielokierunkowo przez środki masowego przekazu (rażenia?) bodźce mające podsycać i utrwalać stan emocjonalny, w którym się znajdują. Wszelka logika, a nawet zdolność rozumienia płynących z zewnątrz sygnałów zostają wyłączone. Sytuację pogarsza dodatkowo powszechny analfabetyzm funkcjonalny, czyli nieumiejętność rozumienia podstawowych pojęć, dodatkowo rozmywanych przez aparat propagandowy.

Wszyscy jesteśmy „specjalistami”

Zniemowlęceniu poznawczemu towarzyszy również, paradoksalnie, wyobrażenie o własnej kompetencji w ocenie sytuacji oraz umiejętności czytania między nieistniejącymi wierszami, pozwalająca rzekomo na pogłębione analizy i prognozy. W efekcie niemal każdy aktywny użytkownik Internetu przekształca się w eksperta ds. wojskowych, psychologa społecznego, socjologa, politologa, kulturoznawcę, a nawet lekarza diagnozującego ze znawstwem stan zdrowotny przywódców biorących w konflikcie państw. Nie ma przy tym żadnego znaczenia to, co mówią osoby faktycznie dysponujące niekwestionowanym dorobkiem naukowym. – Redaktor (TVP Info, TVN24, czy innego ośrodka propagandowego) powiedział, a on wie lepiej od profesora, uczonego, którego zresztą nikt o nic nie pyta – tak wygląda sposób (nie)myślenia większości Polaków.

Mechanizm to zresztą do złudzenia przypominający sytuację z pandemią koronawirusa, gdy wszyscy niemal z miejsca uznali się za wirusologów, epidemiologów i pulmonologów. Problem polega na tym, że specjalistami nie jesteśmy. Nawet przy założeniu, że dysponujemy pełną informacją, całościowym obrazem wydarzeń opartym na źródłach, które z natury rzeczy nie są w sytuacjach wojennych jawne, i tak nie bylibyśmy w stanie dokonać ich właściwej interpretacji, bo nie mamy elementarnej wiedzy specjalistycznej.

Brak źródeł

Źródeł informacji na temat faktycznej sytuacji militarnej, strategicznej, a także faktycznie rozpatrywanych scenariuszy politycznych, nie posiadamy żadnych. I tak pozostanie. Nie ma najmniejszych podstaw do twierdzenia, że jakakolwiek „wiadomość”, „komunikat” przekazywany przez którąkolwiek stron konfliktu jest prawdziwy. Przytaczanie informacji na temat przebiegu konfliktu ma sens wyłącznie pod warunkiem, że są one potwierdzane przez co najmniej kilka źródeł, najlepiej oficjalnych, reprezentujących obie strony. Współczesne technologie (od wykorzystania zainscenizowanych obrazków i filmików, poprzez techniki komputerowo-animacyjne, aż po deep fake) sprawiają, że niczego nie możemy być pewni. Bezrefleksyjne powtarzanie tez i oświadczeń którejkolwiek ze stron sprowadza nas do roli pudła rezonansowego, a nie świadomego podmiotu.

Trzeba zatem powiedzieć jasno, że wszelkie próby formułowania analiz, interpretacji, wniosków i prognoz są w obecnej sytuacji absolutnie poza zasięgiem polskich mediów. I odradzić należy dawanie wiary jakimkolwiek relacjom medialnym, również tym zagranicznym. Mamy bowiem do czynienia z manipulacją na niespotykaną dotąd skalę, dokonywaną w pierwszej kolejności przez tzw. świat zachodni (źródła rosyjskie i ukraińskie, mimo wszystko, nie epatują aż tak absurdalnymi doniesieniami, bo presja weryfikacji ze strony ich czytelników jest znacznie większa).

Cenzura i terror

Wraz z rozpoczęciem konfliktu zbrojnego na Ukrainie mamy do czynienia z brutalnym, bezprawnym uruchomieniem narzędzi cenzorskich. Poprawność polityczna nabiera rysów poprawności geopolitycznej. Jakiekolwiek głosy kwestionujące narrację tzw. Zachodu powodują stosowanie całkowicie arbitralnych działań już nie ograniczających, lecz wprost likwidujących nędzne resztki wolności słowa, które pozostały jeszcze mimo konsekwentnego zawężania pola debaty po 2001 roku. Cenzura ma charakter rządowo-korporacyjny; stosowana jest przez działające w wyjątkowej zgodności i synergii organy klasy politycznej i wielkiego kapitału. Co zaskakujące, prosta analiza porównawcza prowadzi do paradoksalnego wniosku, że jej instrumenty stosowane są z mniejszą gorliwością w Stanach Zjednoczonych, a z największą – na obszarach peryferyjnych, podporządkowanych jądru anglosaskiemu. W Polsce ograniczenia wolności słowa, jak w klasycznym modelu autorytarnym zmierzającym obecnie w kierunku totalitaryzmu, przejawiły się w blokowaniu dostępu do zawartości stron internetowych, wyłączaniu rosyjskich kanałów telewizyjnych, nawet jeśli nie miały one żadnego związku z tematyką polityczną i nie emitowały treści związanych z obecnym konfliktem. Reakcja na zachowanie tych, którzy nie uczestniczą w prymitywnych seansach nienawiści do wszystkiego co rosyjskie wskazuje wyraźnie, że zbliżamy się do bieguna totalitarnego. Nie ma w nim miejsca nawet na dystans i neutralność: wszyscy muszą z zapałem wykrzykiwać hasła głównego nurtu.

Połączenie tych wszystkich czynników wywołuje opartą na nienawiści agresję. Przypadki napadów na dziennikarzy, publicystów i aktywistów ze strony rozwścieczonej tłuszczy będą się zapewne mnożyć. W Warszawie pozbawiona wszelkiej godności i honoru, połączona grupa polskich i ukraińskich neonazistów próbowała zaatakować mieszkanie Krystiana Jachacego, w którym przebywała jego żona i kilkumiesięczne dziecko. W Łodzi próbowano pobić Kamila Klimczaka. Na parkingach atakowani są kierowcy samochodów na rosyjskich tablicach rejestracyjnych.

Budzą się demony pogromów, tępej nienawiści i zamroczenia prowadzącego do ostatecznej likwidacji wszelkiej racjonalnej debaty publicznej w naszym kraju. W tych warunkach pozostaje liczyć tylko na to, że zbrojna faza konfliktu szybko się zakończy, kurz opadnie i racjonalizm wróci. Zanim do tego dojdzie, starajmy się wszyscy kierować własnym rozumem i zasadami logiki, a nie toksynami sączonymi z mediów i mediów społecznościowych.

Mateusz Piskorski

Redakcja