Przez ostatnie kilkanaście lat, korzystając ze względnej stabilizacji, Polacy zaczęli się bogacić. Choć wciąż daleko było nam do zamożniejszych kuzynów z zachodniej Europy, zdawało się, że zostawiliśmy już za sobą koszmar okresu transformacji. Z dwucyfrową inflacją, dwucyfrowym bezrobociem i dwucyfrowym wskaźnikiem ubóstwa.
Kilkanaście lat symbolicznej „ciepłej wody w kranie” wystarczyło by nas przyzwyczaić do wygody i intelektualnie rozleniwić. Wystarczyło byśmy uznali, że wygodne życie zwyczajnie nam się należy. Byśmy zaczęli trwonić zbierany dotąd z trudem majątek. Na szczęście zamiast staczać się powoli w kierunku nieuchronnej pauperyzacji zostaliśmy właśnie postawieni przed dramatycznymi zmianami. To co nas czeka w bieżącym roku z pewnością okaże się ekonomicznym szokiem, może jednak też stanowić wyjątkowo skuteczny, przyspieszony kurs ekonomii.
Lekcja pierwsza, którą odrabiamy od kilku miesięcy to inflacja. Polacy zrozumieli już, że inflacja naprawdę istnieje. Co więcej, jest dla nich zjawiskiem wysoce niekorzystnym. Jakoś nie zauważyłem by miliony naszych rodaków podzielały radość wiceministra Patkowskiego, który uznał, że inflacja to przejaw siły polskiej gospodarki i jej dynamicznego wzrostu. Drożyzna jest odczuwalna przez nas wszystkich i budzi powszechny sprzeciw. Rzecz jasna dla większości z nas, na tym lekcja się skończy. Jak zwykle ponarzekają i będą żyć dalej.
Jest jednak jeszcze mniejszość, która zaczyna stawiać sobie pytania. Takie jak „dlaczego?” i takie jak „po co?”. Tacy dociekliwcy mogą wnet odkryć, że trzy podstawowe przyczyny inflacji to: zbyt duża ilość pieniądza w gospodarce powstała na skutek nadmiernej emisji pieniądza, wadliwa struktura gospodarki oraz niezrównoważony budżet państwa. Wypisz wymaluj jak w Polsce. Jeszcze ciekawsza będzie odpowiedź na pytanie „po co?”. Okazuje się bowiem, że inflacja będąc jednocześnie niekorzystna dla konsumenta potrafi być całkiem miła sercu rządzących…
To tyle jeśli chodzi o pierwszą lekcję z inflacji. Jednak już lada dzień czeka nas lekcja druga. Mianowicie taka, że podwyżki cen paliw i energii doprowadzą do kolejnych podwyżek. To z kolei pospołu z działaniami rządu wprawi w ruch mechanizm samonapędzającej się inflacji. W ten sposób Polacy poznają interesujące pojęcie spirali inflacyjnej, oraz będą mieli okazje podziwiać konsekwencje jej zaistnienia. Jak to działa? Otóż wzrosty cen towarów i usług wymuszają wzrost płac, który doprowadza do wzrostu cen produkcji, który doprowadza do wzrostu cen towarów i usług, który doprowadza do … i tak w kółko. Jeśliby dołożyć do tego dodatkową emisję pieniądza i wymuszony wzrost wynagrodzeń przepis na katastrofę mamy gotowy…
Oczywiście rząd mógłby przestać wydawać pieniądze, których nie ma. Jednak nie uczyni tego. Przede wszystkim dlatego, że jest to rząd dobrotliwy, który do serca przytula maluczkich a odbiera złym kułakom i kapitalistom-krwiopijcom. Ten drugi aspekt działalności rządu nie jest u nas zbyt szeroko znany. Co więcej znaczna część Polaków przeświadczona jest, że rząd rozdaje swoje pieniądze. Kilka lat temu, po wprowadzeniu programu 500+ przeprowadzono wśród naszych rodaków ankietę na temat źródeł jego finansowania. Wśród respondentów 38% odpowiedziało, że pieniądze na 500+ pochodzą z podatków, które oni płacą, 23% – z podatków, które płacą inni ludzie, a 5% – z podatków płaconych przez firmy. Natomiast aż 12% respondentów uznało, że rząd finansuje 500+ z własnych pieniędzy. Tak jakby rząd generował jakiekolwiek własne pieniądze. Co ciekawe, odsetek durniów wśród osób z wyższym wykształceniem jest nieco wyższy niż średnia społeczna, co samo w sobie mogłoby być przesłanką do ciekawych przemyśleń.
Na szczęście z myślą o Polakach, którzy nie wiedzą, że rząd nie generuje własnych pieniędzy, został wprowadzony Polski Ład. Codziennie kolejne grupy zawodowe przekonują się, że rząd wydaje jednak ich pieniądze, które przedtem bezwzględnie przywłaszcza. Operacja ta ma na celu wspomożenie, rzecz jasna z „rządowych pieniędzy”, grup najbardziej potrzebujących. Które całkowicie przypadkowo pokrywają się z elektoratem partii rządzącej. O krociach przejadanych w międzyczasie przez partyjny aparat nie wspominając…
Tą metodą szybko powiększymy już istniejącą grupę mieszkańców (bo słowa „obywatel” wobec nich nie użyję) którzy żyją niczym to kwiecie na łące. Bez trosk i zmartwień, wspomagani szerokim gestem administracji publicznej stanowiącym w tej paraboli odpowiednik promieni słonecznych. Ta grupa żadnej lekcji nie otrzyma, chyba, że system się zawali. Co może zresztą wydarzyć się w całkiem nieodległej przyszłości. Skoro bowiem pracowitość i zaradność jest w Polsce karana poprzez rozliczne obciążenia finansowe, a bumelanctwo jest nagradzane w postaci rozlicznych zasiłków, coraz mniej będziemy mieli pracujących a coraz więcej leni. Kiedy zatem system tąpnie może część z nas zrozumie nareszcie, że jakkolwiek pieniądze biorą się w istocie z rządowej drukarki, to bogactwo bierze się wyłącznie z pracy.
Możemy w tym miejscu rzecz jasna przywołać rozpowszechniane przez rządowe szczekaczki głodne kawałki o zwalczaniu nierówności społecznych i przywracaniu godności. Uczyńmy to więc, po to by obnażyć ich intelektualną miałkość. Bowiem czy odrzucenie post-socjalistycznej koncepcji państwa opiekuńczego oznacza odwrócenie się od potrzebujących? – wręcz przeciwnie.
Kto jak kto, ale my doskonale rozumiemy, że poczuwanie się do wspólnoty narodowej skutkuje nieuchronnym wzięciem na siebie cząstki odpowiedzialności za większą całość. Także za te z jej ogniw, które są słabsze od innych. Odpowiedzialność ta winna jednak owocować wsparciem słabszych w ich dążeniu do polepszania swego bytu, a nie zastępowaniem ich w tym dążeniu. Nie jest zadaniem jednostek pracowitych i operatywnych utrzymywanie tych, którym zwyczajnie się nie chce. Tym bardziej nie jest to rola państwa, ani innych form organizacji naszej wspólnoty. Niby oczywiste, ale w świecie odwróconych wartości dobrze czasem powtórzyć nawet oczywistsze prawdy.
Przemysław Piasta
Myśl Polska, nr 3-4 (16-23.01.2022)