PolitykaŚwiatKrajobraz po bitwie

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Wyniki wyborów w Niemczech najlepiej chyba oddaje wiersz Bertolda Brechta Pieśń Wełtawy (niem. Das Lied von der Moldau), traktujący o kluczowym aspekcie materializmu dialektycznego, który starożytni greccy filozofowie nazywali panta rhei, uznając, że wszystko się permanentnie porusza i zmienia, nawet jeśli my, ludzie, dostrzegamy to dopiero po wielu latach.

Oto fragment pieśni Brechta:

 

Po dnie Wełtawy toczą się muszelki

Są trzej cesarze w Pradze pochowani.

Nie będzie wiecznie wielkim co jest wielkie

I małe wiecznie małym nie zostanie.

Wszystko się zmienia. I największe plany

Potężnych ludzi los do bajek kładzie”

 

Po tych wyborach wszechmocne niegdyś największe partie polityczne – CDU i SPD – nie są już tak wielkie. Właściwie wybory te były wotum nieufności zdecydowanej większości społeczeństwa niemieckiego wobec politycznego establishmentu.

W ostatnich latach rosło wśród ludzi rozczarowanie tym, że – niezależnie od tego, na jaką partię głosowali – zawsze dostawali w efekcie taką samą politykę. Wiązało się to przede wszystkim z postacią kanclerz Angeli Merkel. Konsekwentnie realizowała ona neoliberalną politykę globalnych elit skupionych w Światowym Forum Ekonomicznym w Davos. To właśnie ona przekształciła Niemcy w „demokrację zgodną z rynkiem”, jak sama się wyraziła. Wszelkie próby ograniczenia negatywnych skutków społecznych tej polityki były przez panią Merkel odrzucane ex-cathedra, pod pretekstem, że nie ma dla niej alternatywy. W ciągu 16 lat u sterów Niemiec, kanclerz pozbawiła państwo sił we wszystkich obszarach; bezpieczeństwa socjalnego i wewnętrznego, ekonomicznego i energetycznego, a także – przez swój serwilizm wobec Waszyngtonu – polityki zagranicznej.

Twierdziła, że nie ma alternatywy, gdy popełniała swój najgorszy błąd, jednostronnie otwierając w 2015 roku granice Niemiec przed niekontrolowaną, masową imigracją z krajów Bliskiego i Środkowego Wschodu oraz Afryki. To szaleństwo trwa nadal, wywierając presję nie do wytrzymania na system społeczny, rynek dostępnych nieruchomości i bezpieczeństwo wewnętrzne. Aprobatę dla tej obłędnej polityki wyraziły wyłącznie trzy jeszcze bardziej irracjonalne, uważające się za lewicowe partie: Zieloni oraz młodzieżówki SPD i Lewicy. Ta ostatnia prowadziła nawet kampanię na rzecz likwidacji granic państwowych, nieograniczonego przyjmowania imigrantów i pełnego włączenia ich do niemieckiego systemu świadczeń społecznych, z hasłami takimi, jak „Nie dla granic, nie dla narodów”.

Negatywne skutki takiej polityki dla większości niemieckich robotników i pracowników były dla zamożnej wielkomiejskiej młodzieży z Lewicy zaledwie nieistotnym skutkiem ubocznym.

Na dodatek ci młodzi ludzie nazywający się lewicowcami brali ochoczo udział w każdej nowej fali idiotyzmu, jaka zalewała Niemcy; w tzw. piątkach dla przyszłości czy ruchu gender. Według tego ostatniego, ludzkość składa się nie tylko z kobiet i mężczyzn, gejów, lesbijek i osób trans płciowych, lecz jeszcze z dziesiątków innych płci. Zamknięci w bańce środków przekazu głównego nurtu i mediów społecznościowych, uznawali, że walka o równość społeczną wszystkich tych płci jest znacznie ważniejsza od protestowania przeciwko ubóstwu osób starszych, tak powszechnemu dziś w Niemczech, czy walce o równą płacę dla kobiet, które – w tak postępowym niby kraju – nadal zarabiają 20% mniej niż mężczyźni na tych samych stanowiskach.

Wystarczy tylko wspomnieć absurdy ostatnich lat, gdy masowe demonstracje w Berlinie przeciwko polityce Merkel spotykały się z licznymi, czasem agresywnymi kontrdemonstracjami młodych ludzi z SPD, Die Linke i Zielonych. Z czasem te wspólne akcje poparcia „lewicowej” młodzieży dla neoliberalnej polityki kanclerz zaczęły ostatecznie zniechęcać do Lewicy kolejnych wyborców. Tym razem spadek poparcia był dla niej dramatyczny i zagłosowało na nią zaledwie 4,9% biorących udział w wyborach Niemców. Jeśli by nie trzy mandaty w okręgach jednomandatowych zdobyte przez trzech jej czołowych polityków, w ogóle nie znalazłaby się w Bundestagu.

Decydujące znaczenie dla tak wielkich strat Lewicy miała jednak inna kwestia. Chodzi tu o demonstrowaną publicznie gotowość kierownictwa partii do odrzucenia wcześniejszych deklaracji pokoju i antymilitaryzmu na rzecz udziału w koalicji rządowej z SPD i Zielonymi, co wiązało się z deklaracją lojalności wobec północnoatlantyckiej organizacji terrorystycznej NATO, tak hołubionej przez niemiecki establishment. Zaraz po ogłoszeniu wyniku wyborów kierownictwo ugrupowania próbowało przysłonić fakt zdrady swoich opowiadających się za pokojem działaczy, twierdząc, że przyczyn porażki wyborczej należy upatrywać w przeszłości, czyli w latach, gdy wpływ na partię miała jeszcze Sahra Wagenknecht. W ten sposób zdradziecka grupa, która przejęła władzę w Lewicy zaledwie pół roku wcześniej, próbowała uniknąć rozliczenia.

Wydaje się mało prawdopodobne, by Lewica bazująca na młodych ekologicznych fascynatach nowych technologii i starszych wiekiem, lojalnych wyborcach, zdołała się jeszcze odbudować. Musiałby stać się cud, by z aktualnej opłakanej kondycji ugrupowanie powstało niczym Feniks z popiołów, wracając do retoryki walki klas. Każdy, kto oczekuje na powrót Sahry Wagenknecht i zastosowanie przez nią jakiegoś cudownego remedium, wymaga od tej biednej śmiertelniczki nie tylko nieskończonej cierpliwości i wielkiej odwagi, ale także ogromnej dozy szczęśliwych zbiegów okoliczności.

Wróćmy jednak do pozostałych wyników wyborczych. Chadecy z CDU / CSU stali się wielkimi przegranymi. Możemy dziś tylko spekulować na temat przyszłości CDU. Jednak dość przekonujące prognozy wygłosił polityk tej partii, Willy Wimmer, były sekretarz stanu w ministerstwie obrony. Według niego, wynik wyborów nie jest przypadkiem, lecz spuścizną pozostawioną przez Angelę Merkel. Obawia się on, że w perspektywie średniookresowej istnieje prawdopodobieństwo „zniknięcia CDU z niemieckiej sceny partyjnej”.

Według Wimmera, obecna straszliwa klęska widoczna była już od trzech lat. Nie dostrzega w tym większej winy Armina Lascheta, kandydata partii na kanclerza, lecz twierdzi, że „CDU pod kierownictwem kanclerz Angeli Merkel zdegenerowała się do poziomu wydmuszki i teraz płacimy za to cenę”. Jego zdaniem, odpowiedzialność za najgorszy wynik w historii, kompletną katastrofę CDU ponosi również „banda moralnych tchórzy”, którzy „siedzieli w swych fotelach i nie powstrzymali pani Merkel, gdy ta podejmowała błędne decyzje, szczególnie w 2015 roku”, gdy doszło do otwarcia granic.

Socjaldemokraci zdobyli najwięcej głosów, nie są jednak prawdziwymi zwycięzcami wyborów. Choć partia wyszła z dołka, kiedy jej notowania spadły do 16%, udało się jej to wyłącznie dzięki strasznej słabości CDU i Lewicy. SPD dziś znalazła się w sytuacji, w której Zieloni i liberałowie (FDP) będą dyktować jej swoje wspólne, twarde warunki, jeśli tylko uda się im je razem uzgodnić.

Prawdziwymi zwycięzcami są właśnie Zieloni i FDP. I to mimo, że odrażająca kandydatka Zielonych na kanclerza Annalena Baerbock, z jej wszystkimi wpadkami i ujawnieniem nieczystych zagrań, doprowadziła do gwałtownego spadku początkowo bardzo wysokich notowań. A jednak jej partii udało się zrealizować plan, czyli uzyskać więcej głosów niż w poprzednich wyborach i stać się trzecią największą siłą polityczną. Wobec faktu, że nikt nie jest gotów do zawarcia koalicji z Alternatywą dla Niemiec (AfD), stworzenie koalicji przez CDU lub SPD nie jest możliwe bez włączenia do niej Zielonych i FDP. Oba te ugrupowania są jednoznacznie transatlantyckie, neoliberalne w sprawach gospodarczych i społecznych. Wyjątkowym koniem trojańskim Waszyngtonu, szczególnie w odniesieniu do Rosji i Chin, są w niemieckiej polityce pałający żądzą wojny Zieloni.

W związku z tym, że to oni osiągnęli lepszy wynik wyborczy od FDP, to właśnie im przypadnie w rządzie koalicyjnym – czy to z SPD, czy z CDU – ministerstwo spraw zagranicznych. To wyjątkowo koszmarny scenariusz dla wszystkich antymilitarystów oraz tych, którzy opowiadają się za pokojem i przyjaźnią z Rosją.  Na tym tle, wśród wszystkich złych rozwiązań, najlepszym może okazać się powrót do wielkiej koalicji SPD i CDU, co jest arytmetycznie możliwe.

Popatrzmy na koniec na niegłosujących w wyborach. Ich odsetek nieznacznie spadł: z 23,8% do 23,4%. Ale mimo wszystko, nadal jest to dowód na to, że system partyjny nie odpowiada na zapotrzebowanie znacznej części wyborców.

Inne ugrupowania, które nie przekroczyły pięcioprocentowego progu wyborczego, uzyskały łącznie 8,7% głosów. Oznacza to, że w sumie mamy 32,1% spośród uprawnionych do głosowania. Czyli prawie 1/3 wyborców nie jest reprezentowana w parlamencie. Wynik ten może zwiastować rozwój nowej partii, którą mogą stać się Oddolni, obrzydzani przez partie systemowe i prezentowani przez media głównego nurtu jako zbieranina negacjonistów koronawirusa i zwolenników teorii spiskowych. Mimo wszystko, tej budowanej oddolnie, demokratycznej partii udało się zdobyć poparcie na poziomie 1,7%, czyli głosy około 700 tys. wyborców, i to zaledwie czternaście miesięcy po jej zjeździe założycielskim.

Rainer Rupp

Rainer Rupp (ur. 1945 w Saarlouis) – niemiecki ekonomista, publicysta i komentator. Dzięki przekazanym przez niego w okresie zimnej wojny informacjom z kwatery głównej NATO udało się zapobiec konfliktowi zbrojnemu między blokami.

Fot. Wikipedia Commons

Myśl Polska, nr 41-42 (10-17.10.2021)

Redakcja