Polska dyplomacja święci kolejny wiekopomny triumf. Po latach starań udało się ostatecznie skłócić Polskę i Białoruś. I to pomimo niezrozumiałego oporu strony białoruskiej, która z nieznanych przyczyn przez całe lata usiłowała budować ze swoim zachodnim sąsiadem normalne relacje. To jednak przeszłość. W poniedziałek 7 czerwca Aleksandr Łukaszenka podpisał dekret, ustanawiający Dzień Jedności Narodowej Białorusi, który będzie obchodzony 17 września.
Nie jest to data przypadkowa. Nawiązuje do 17 września 1939r, czyli rocznicy napaści Związku Radzieckiego na Polskę, z naszego punktu widzenia rzecz jasna. Z perspektywy Białorusi to uzyskanie integralności terytorialnej, która przecież nie musi iść w parze z niepodległością a nie raz bywa od niej istotniejsza. Tak czy inaczej trudno o bardziej czytelny dla Polaków gest czy sygnał.
Rzecz jasna cały prawicowy internet w Polsce natychmiast zawył świętym oburzeniem, zmieszanym jednak z trudno skrywaną satysfakcją. „A nie mówiliśmy”, zdają się krzyczeć nagłówki „patriotycznych” portali. W końcu od lat pogrobowcy Giedroycia oburzali się jak to rządzona przez Łukaszenkę Białoruś śmie nie odcinać się od politycznej tradycji Białoruskiej SRR, ba, przyjęła nawet godło i flagę nawiązujące wprost do godła i flagi republiki radzieckiej. Jak to jest niewystarczająco demokratyczna i wolnorynkowa. Jak to w przeciwieństwie do Ukrainy nie zabiega z pozycji ubogiego krewnego o atencje zachodu.
Naszym domorosłym demiurgom przez myśl nie przeszło, że Białoruś musi budować swoją tożsamość niemal od zera. Owa Białoruska SRR była dla tego młodego narodu pierwszym i swego czasu jedynym ekwiwalentem państwa. Jedni nie dostrzegają tego, bo zwykły człowiek a nawet cały naród są niedostrzegalne z niebosiężnych wyżyn prometeizmu. Innych zaślepiły opary mocarstwowych rojeń odziedziczonych po drugiej Rzeczpospolitej.
Zresztą zakochani we wszystkim co zachodnie przedstawiciele naszej zdegenerowanej elity nigdy nie byli zdolni do szerszego spojrzenia na geopolitykę niż tylko orientacja na jeden, z góry upatrzony kierunek. Stąd Łukaszenka był dla nich od zawsze niezrozumiałym kuriozum, potworem. Dlatego dziś czują małostkową satysfakcję wypowiadając mnij lub bardziej bezpośrednio „a nie mówiłem”. Satysfakcji nie kryją też ci spośród młodszego pokolenia narodowców, którzy w obszczekiwaniu „reżimu Łukaszenki” upatrują dla siebie biletu na polityczne salony. Nareszcie ich narracja zaczęła się jakoś sklejać, przestając być obciążeniem w oczach własnego elektoratu. Co prawda znacząco ex post, ale lepsze to niż nic.
Jakoś żadnemu z wyżej wymienionych nie przyszło przez myśl, że to sami sobie zgotowaliśmy ten pasztet. Prezydent Łukaszenka odrzucony przez Polskę i Europę został pozbawiony pola geopolitycznego manewru. To nie on wybrał Moskwę, to nie on wybrał budowę tożsamości swojego narodu na sentymencie do Związku Radzieckiego. To my wybraliśmy za niego. Wiecznym ostracyzmem, telewizją Biełsat, cichym wspieraniem opozycji. Ostatnio zaś wprost współorganizując mający go obalić przewrót, do czego zresztą ostentacyjnie przyznajemy się, goszcząc w Polsce delikwentów pokroju Protasiewicza czy fetując Cichanouską. Tak oto ci, którzy wszędzie węszą agenturę Kremla sami wepchnęli Białoruś w braterskie objęcia Moskwy. A są to objęcia silne, z których trudno będzie się uwolnić, czy to Aleksandrowi Łukaszence czy też jego następcom.
Dlatego jestem przygnębiony. Bo choć w przeciwieństwie do większości rodzimych polityków nie cierpię na rusofobię, dostrzegałem w sąsiedztwie z silną i niepodległą Białorusią wiele szans dla Polski. Być może szans bezpowrotnie straconych. Przyszłość relacji z Białorusią widzę w czarnych barwach z jeszcze jednej istotnej przyczyny: znam i doceniam niebywałą głupotę polityczną naszego narodu. Nie od dziś za nic mamy realne działania, kochamy za to puste acz ostentacyjne gesty. Dlatego nie przeszkadza nam na przykład ekonomiczna kolonizacja ze strony zachodu póki jesteśmy wystarczająco silnie klepani po plecach i zapewniani o własnej ważności. Dlatego jestem przekonany, że ten konkretny gest prezydenta Białorusi będzie zapamiętany jako kamień obrazy. Wyrządzi wzajemnym relacjom więcej szkód niż wyrządziłoby zamknięcie wszystkich polskich szkół na raz. I będzie tkwił w nas niczym zadra.
W całym tym ponurym obrazie przebija się jednak nieśmiały promyk nadziei. Ku mojemu zaskoczeniu pojawił się on po stronie obozu rządzącego. To wizyta Andrzeja Dudy w Zaleszanach, miejscu symbolicznym dla relacji polsko-białoruskich. Prezydent złożył kwiaty pod krzyżem upamiętniającym szesnastu mieszkańców wsi, ofiar oddziału Romualda Rajsa. „To miejsce naznaczone jest cierpieniem i śmiercią Białorusinów mieszkających w Rzeczypospolitej, gdzie zginęli kiedyś ludzie, niewinne kobiety, dzieci. Modliłem się tam dzisiaj za tych, którzy zginęli. Złożyłem wieniec jako prezydent Rzeczypospolitej pod krzyżem, który upamiętnia ofiary sprzed dziesięcioleci. To ważne jako element oddania szacunku, ważne jako oddanie pamięci i ważne – może w tym właśnie najistotniejszym, duchowym aspekcie.” – powiedział prezydent Andrzej Duda.
Jakkolwiek nie ocenialibyśmy prezydenta i jego obozu politycznego to istotny gest. Gest, który może zostać odebrany jako symboliczne wyciągnięcie ręki. Oby tak się stało.
Przemysław Piasta
Przemysław Piasta
Historyk i przedsiębiorca. Prezes Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego. Autor wielu publikacji popularnych i naukowych.