Wywiady„Nie chcemy już do Ukrainy” – rozmowa z Rodionem Mirosznikiem

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Co się stało z zawieszeniem broni z lipca 2020 roku? Czy możemy już powiedzieć, że ono nie obowiązuje?

– Obecnie możemy powiedzieć, że funkcjonuje ono tylko na papierze i w raportach OBWE. Centra kontroli i koordynacji naszej republiki odnotowują od 80 do 120 strzałów oddanych na nasze terytorium przez stronę ukraińską każdej doby. Przy czym, używa ona ciężkich moździerzy, granatników różnych typów, a były też już przypadki zastosowania przez ukraińskie formacje zbrojne ciężkiej artylerii i wyrzutni rakietowych „Grad”. Oczywiście, wszystko to zabronione jest i w porozumieniach mińskich, i w ostatnich ustaleniach dotyczących zawieszenia broni, które podpisaliśmy 22 lipca 2020 roku. Przez jakiś czas było ono przestrzegane. Później złamana została umowa o „mechanizmie koordynacyjnym”, który pozwalał na przeprowadzanie śledztw i unikanie przypadków łamania rozejmu. Wreszcie, Ukraina całkowicie się z tych umów wycofała. A po 19 lutego 2021 roku, gdy na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy (RBNiO) Wołodymyr Zełenski przyjął i zatwierdził pewien, nadal utajniony „plan dla Donbasu”, liczba ostrzałów wzrosła pięciokrotnie. Zginęło już dwóch cywilów, a pięcioro zostało rannych. Zginęło pięcioletnie dziecko ostrzelane z drona szturmowego, a ukraiński snajper zastrzelił 71-letniego emeryta, który wyszedł na podwórko nakarmić kury. W OBWE ciągle jednak twierdzą, że zawieszenie broni obowiązuje, a statystyka ostrzałów i liczby ofiar nadal jest dużo lepsza niż rok temu, przed podpisaniem lipcowych „dodatkowych środków wprowadzających zawieszenie broni”.

Czyli za ostatnim pogorszeniem sytuacji na linii rozejmu stoją działania Kijowa?

– Jeszcze raz przypomnę fakty. 19 lutego Zełeński podpisał dokument RBNiO dotyczący Donbasu. Nie wiemy, co się w nim znalazło, lecz już kolejnego dnia pojedyncze ostrzały zamieniły się w masowe. Uruchomiono ciężką artylerię. Jeśli ktoś sądzi, że to przypadek, to ja oświadczam, że w takie przypadki nie wierzę.

A czy formacje zbrojne Ługańskiej Republiki Ludowej i Donieckiej Republiki Ludowej byłyby zdolne do odparcia ataku Sił Zbrojnych Ukrainy?

– Milicje ludowe ŁRL i DRL to wyszkolone i sformowane w warunkach wojennych formacje zbrojne, z dużym doświadczeniem bojowym, dobrze uzbrojone, które dawały radę w ostatnich siedmiu latach nie tylko powstrzymywać, ale też twardo odpowiadać na prowokacje wielokrotnie przewyższających ich liczebnością oddziałów zbrojnych Ukrainy. Są gotowe stanąć na wysokości zadania, tym bardziej, że mają wystarczającą motywację, by bronić swoich domów, rodzin i pomścić poległych towarzyszy.

Dziwię się, gdy słyszę ukraińskich ekspertów, którzy twierdzą, że armia ukraińska to już inna armia od tej, jaką była ona w roku 2014. Wtedy ponosiła ona druzgocące porażki w starciach z naprędce zebranymi, nie wyszkolonymi, lecz mającymi ogromną motywację oddziałami pospolitego ruszenia. Dziś mamy całe korpusy Milicji Ludowej wyrosłe w czasie tej wojny. Ci, którzy dziś nawołują do „małej zwycięskiej wojny”, mogą się bardzo boleśnie sparzyć, a cofnąć już niczego nie będą mogli.

Wyobraźmy sobie, że Ukraina rozpoczyna operację wojenną przeciwko Donbasowi na dużą skalę. Jak mógłby wyglądać bieg zdarzeń?

– Takie scenariusze istnieją i wszyscy o nich teraz dyskutują na różne sposoby. Ja jednak jestem osobą bezpośrednio zaangażowaną. Nie chcę rozlewu krwi. O różnych scenariuszach można wygodnie dyskutować, gdy jest się pewnym, że wojna nie dotyczy ciebie bezpośrednio i pozostanie tylko obrazkiem z telewizji czy Internetu. Dla nas to jednak jest krew i śmierć naszych bliskich. Zbyt dobrze znamy cenę wojny i wiemy, czym pachnie. Proszę mi wierzyć, że to mało przyjemny zapach. Nie sądzę, bym mógł w takich sprawach zachować obiektywizm.

Po wystąpieniu zastępcy wiceszefa Administracji Prezydenta Rosji Dmitrija Kozaka, wiele osób stwierdziło, że to ostre ostrzeżenie pod adresem Kijowa. Czy Rosja nadal jest gwarantem bezpieczeństwa republik?

– Sądzimy, że wypowiedzi Dmitrija Kozaka to sposób powstrzymywania i racjonalnego ostrzeżenia dla Ukrainy, zapowiedzi, która się spełni, jeśli gorące głowy w Kijowie nie zaczną myśleć i nie wrócą do działań na rzecz politycznego, dyplomatycznego sposobu rozwiązania konfliktu.

Mieszkańcy Donbasu mają możliwość ubiegania się o obywatelstwo rosyjskie. Ilu obywateli republik skorzystało z tej opcji?

– W tej chwili liczba ta dla obu republik Donbasu zbliża się do 450 tys. osób. Jest jeszcze ogromna liczba tych, którzy chcą otrzymać rosyjskie paszporty i obywatelstwo. Urzędy nie zawsze dają sobie radę z obsługą tak dużej liczby zainteresowanych. Chcę podkreślić, że każdy mieszkaniec ŁRL i DRL, zgodnie z przyjętą procedurą, chcąc ubiegać się o paszport rosyjski, musi najpierw otrzymać paszport swojej republiki. Obecnie osób, które mają już paszporty ŁRL i DRL i będą wnioskować o obywatelstwo rosyjskie, jest już około 1,5 miliona.

Jak Pan ocenia pracę podgrupy ds. politycznych w ramach grupy kontaktowej ds. uregulowania sytuacji na Donbasie?

– Kwestie polityczne są najtrudniejszym obszarem porozumień mińskich. Ukraina, po tym, jak wzięła na siebie te zobowiązania polityczne, robi wszystko, by ich nie wprowadzać w życie. Taką mamy generalnie atmosferę w naszej grupie. W ciągu sześciu lat trwania negocjacji Kijów już ponad dziesięciokrotnie zmieniał swoich przedstawicieli, każdemu z nich polecając, by robił i mówił, co tylko zechce, byleby tylko nie zawierał żadnych uzgodnień. Mimo to, mamy pewne osiągnięcia, które jednak blokowane są przez Ukrainę już po ich ustaleniu i w grupie politycznej, i w kontaktowej.

Półtora roku temu zgodziliśmy się na formułę Franka-Waltera Steinmeiera, która uporządkowałaby mechanizm wprowadzenia w życie szczególnego statusu Donbasu, lecz ukraińska Rada Najwyższa nie przyjęła odpowiednich ustaw. Rok temu podpisaliśmy protokół o utworzeniu Rady Konsultacyjnej, w skład której mieli wejść przedstawiciele społeczni ŁRL i DRL oraz Ukrainy, lecz już po tygodniu szef administracji Zełeńskiego Andriej Jermak wycofał swój podpis pod tym dokumentem i ustalania nie zostały zrealizowane. Ostatniego lata Kijów faktycznie odmówił na poziomie ustawowym realizacji porozumień mińskich, uchwalając w parlamencie ustawę, w której mowa jest o tym, że Ukraina odmawia realizacji czterech spośród trzynastu punktów listy środków prowadzących do implementacji porozumień. Zaproponowaliśmy wyjście z tej ślepej uliczki pod postacią przyjęcia „mapy drogowej” realizacji porozumień, która następnie mogłaby zostać przegłosowana w parlamencie. Strona ukraińska początkowo się na to zgodziła, ale teraz znów wszystko zawisło w próżni, bo wszystkie ich działania polegają na poszukiwaniu pretekstów do zerwania negocjacji. Ostatnie dwa posiedzenia grupy zostały przez zerwane właśnie przez nią.

Czyli przedstawiciele Ukrainy w waszej grupie są całkowicie głusi na rozważenie waszych propozycji i wszelkich kompromisów?

– Cóż, w chwili obecnej tak właśnie jest. Ostatniego, zaproponowanego przez nas projektu „mapy drogowej” przedstawiciele Kijowa nie chcieli nawet przeczytać, woląc dyskutować w ramach grupy inne kwestie, na przykład to, czy jesteśmy stroną konfliktu, czy nie. Gdy prowadzą do nas ostrzały z ciężkiej artylerii, jesteśmy stroną konfliktu, ale za stołem negocjacyjnym przedstawiciele Kijowa mają już co do tego wątpliwości. A tak naprawdę to kolejny pretekst mający uzasadnić rzeczywiste odejście od porozumień.

Jednak przecież Ukraina na razie oficjalnie nie odrzuciła możliwości realizacji porozumień mińskich. Jak Pan sądzi, na jakich warunkach byłaby gotowa do ich wykonania?

– Kijów zgodzi się na realizację porozumień mińskich wyłącznie pod naciskiem międzynarodowym lub w przypadku nowych klęsk na froncie. Klęsk na taką skalę, jak te, po których doszło do podpisania obecnych porozumień. Nie jestem jednak pewien, czy w przypadku nowej eskalacji konfliktu, my wciąż będziemy gotowi do tych porozumień. Nie chciałbym, abysmy musieli się o tym przekonać w praktyce.

Czy mieszkańcy republik byliby jeszcze gotowi do powrotu w skład Ukrainy, gdyby na przykład stała się ona państwem o ustroju federalnym?

– Im dłużej to wszystko trwa, tym trudniej odpowiedzieć na to pytanie. W latach 2014-2015, nawet po całym tym przelewie krwi, ludzie jeszcze czuli ze sobą jakąś więź. Może było tak z przyzwyczajenia. Jednak dzisiaj, po siedmiu latach konfliktu zbrojnego i wojen informacyjnych, to się zmienia. Po wielu zapowiedziach różnych polityków i przedstawicieli władz ukraińskich tego, jaki los szykują dla mieszkańców Donbasu, liczba chcących powrotu topnieje. Obecnie już ponad 70% ludności Donbasu odrzuca możliwość udziału w jakiejkolwiek ukraińskiej formule państwowości. Dla wielu z nas nazwiska kolejnych ukraińskich polityków przychodzących do władzy nie mają tu znaczenia. Zbyt wielu z nich robi wszystko, by pokazać swoją wrogość wobec mieszkańców Donbasu. I robią to z powodzeniem.

W przededniu wyborów do rosyjskiej Dumy niektórzy politycy w Rosji zdają się podkreślać swoje stanowisko w sprawie konieczności wsparcia przez Moskwę waszych republik. Mówi o tym na przykład Zachar Prilepin. Kogo spośród rosyjskich polityków uznaje Pan za największego sprzymierzeńca ŁRL i DRL?

– Nie uczestniczymy aktywnie w życiu politycznym Rosji. Przede wszystkim, otrzymujemy pomoc i wsparcie od państwa rosyjskiego. Gdy jest nam szczególnie trudno, spoglądamy w kierunku Moskwy. To stamtąd od roku 2014 dostawaliśmy żywność i paliwo, gdy u nas całkiem ich zabrakło. W dobie pandemii koronawirusa to stamtąd dostajemy lekarstwa i szczepionki. A najpopularniejszym na Donbasie politykiem jest, oczywiście, Władimir Putin.

Przypomnijmy, jak się to wszystko zaczęło. W jakich okolicznościach zdecydował się Pan na wzięcie udziału w tworzeniu ŁRL?

– Dla mnie odejście od Ukrainy zaczęło się od przewrotu w Kijowie. Byliśmy oburzeni tym, co tam się działo. To właśnie Majdan zmotywował mnie i bliskich mi w poglądach ludzi do stawienia oporu, organizacji Antymajdanu, wieców, a kiedy przeciwko nam rzucono wojska i nacjonalistyczne bataliony, także do chwycenia za broń. A sama ŁRL dla mnie i dla większości mieszkańców regionu ługańskiego zaczęła się od majowego referendum w 2014 roku. To wtedy przygniatająca większość z nas oznajmiła, że nie chcemy żyć pod rządami tych, którzy nielegalnie przejęli władzę w Kijowie. Że wprawdzie udało im się tą władzę przejąć tam, ale u nas, w naszym domu, my do tego nie dopuścimy.

Czy od tego czasu udało się ŁRL stworzyć instytucje, które pozwalają określić waszą republikę jako strukturę państwową zdolną do samodzielnego funkcjonowania w charakterze niezależnego podmiotu?

– Choć jesteśmy bardzo młodym państwem, mamy już wszystkie atrybuty demokratycznej państwowości. Mamy wybranego w wyborach przywódcę naszej republiki, mamy wyłoniony w wyborach parlament, istnieje ukształtowana hierarchia władzy wykonawczej. Mamy sądy, policję i armię. Ale mamy też sytuację wojny, blokady gospodarczej i izolacji międzynarodowej. Jeśli moglibyśmy doprowadzić do zakończenia wojny i uznania nas, mamy wystarczający potencjał do samostanowienia.

Co powiedziałby Pan Polakom, którzy codziennie przekonywani są, że na Donbasie trwa „rosyjska agresja”, a Kijów jedynie broni swej suwerenności?

– Tym, którzy potrafią słuchać, proponuję słuchać nie tylko ukraińskiej propagandy, lecz także zastanowić się nad tym, jak to możliwe, że Ukraina, mając 2300 km granicy z Rosją, dziwnym trafem prowadzi z nią jakąś wojnę wyłącznie na naszych terytoriach. Zastanowić się nad tym, jak to możliwe, że rzekomo znajdujące się pod okupacją społeczeństwo Donbasu walczy nie przeciwko „rosyjskim okupantom”, lecz „ukraińskim wyzwolicielom”, którzy niosą nam krew, śmierć i zniszczenie. I wreszcie: dlaczego wspomniana integralność terytorialna Ukrainy, państwa stosunkowo młodego, ma być ważniejsza od prawa do samostanowienia ludzi, którzy nie chcą żyć pod panującym na niej reżimem. Na 29 lat ukraińskiej niepodległości, już przez 7 lat nie chcą jej mieszkańcy Donbasu. Jeśli mógłbym kogoś skłonić do zastanowienia się nad tym, to pewnie znalazłby on samodzielnie mnóstwo innych dowodów tego, że mam tu rację.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Mateusz Piskorski

Rodion Mirosznik (ur. 1974 w Ługańsku) – oficjalny przedstawiciel Ługańskiej Republiki Ludowej ds. politycznych w grupie kontaktowej ds. realizacji porozumień mińskich, przed 2014 rokiem był m.in. wiceszefem administracji regionalnej w obwodzie ługańskim oraz prezesem regionalnej telewizji. Absolwent historii na Narodowym Uniwersytecie Pedagogicznym im. Michaiła Dragomanowa w Kijowie.

Myśl Polska, nr 17-18 (25.04-2,05.2021)

 

Redakcja