WywiadyWartości lewicy i obrona tradycji – rozmowa z Danielem Ghitą

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Czy znanemu sportowcowi łatwo jest być jednocześnie politykiem?

– To niełatwe, bo sportowe zasady fair play rzadko stosowane są w polityce. Moje doświadczenie sportowe, droga i walka o tytuł mistrzowski, wszystko, czego nauczyłem się w świecie sportu, okazało się zbyt idealistyczne w porównaniu z bardzo przyziemnymi sporami politycznymi. Mimo tych rozbieżności, zamierzam trzymać się swoich zasad; nie poszedłem do polityki, by się wzbogacić albo służyć obcym interesom. Obiecałem moim wyborcom, że będę równie uczciwy, jak na ringu, i tego dotrzymam. Ci, którzy obserwowali moją karierę sportową, przyglądają się również uważnie mojej działalności politycznej i mają wobec mnie wysokie oczekiwania. Pamiętają moje sukcesy sportowe i oczekują, że będę na tym samym poziomie również w życiu publicznym. Mogę zatem stwierdzić, że ktoś, kto ma już osiągnięcia w sporcie i wchodzi do polityki, musi spełnić wysokie wymagania.

A czy któreś z Pana doświadczeń w kick-boxingu okazało się pomocne w polityce? Czy ducha sportów walki nie można przełożyć na politykę?

– Kick-boxing nauczył mnie, żeby się nie poddawać, nie cofać, nie bać i walczyć do końca. Te rzeczy są dla mnie przydatne w polityce, bo przecież napotykam w niej na przeszkody, rozczarowania i bardzo ciężkie spory. Choć stosuje te zasady w polityce i chciałbym, żeby były one w niej szerzej przestrzegane przez wszystkie partie polityczne, nie mogę powiedzieć, by szanowały je tzw. partie progresywne, które są dziś u władzy w Rumunii. Przeciwnie, uprawiają one brudną politykę bez żadnych zasad i przeciwko własnemu krajowi; w sporcie za takie zachowanie zostałyby natychmiast zdyskwalifikowane.

Jako rumuński patriota dołączył Pan niegdyś do Partii Zjednoczonej Rumunii (PRU). Dlaczego opuścił Pan jej szeregi?

– Jestem patriotą co najmniej od czasów, gdy na zawodach międzynarodowych nosiłem rumuńską flagę; choć nie miałem żadnego wsparcia ze strony państwa, byłem dumny z bycia Rumunem i chciałem, by Rumunia była doceniana za moje zwycięstwa. Do Partii Zjednoczonej Rumunii przystąpiłem, bo uważałem, że ugrupowanie, które uznaje patriotyzm za swoją ideologię będzie walczyć o interesy narodowe. Opuściłem ją, gdy okazało się, że ma ona inne cele i praktykuje fałszywy nacjonalizm na pokaz, daleki od jego istoty i zasad.

Wielu obserwatorom trudno jest zrozumieć przepływ kadr i działaczy z rumuńskich partii postrzeganych jako nacjonalistyczne do Partii Socjaldemokratycznej (PSD). Czy uważa Pan PSD za klasyczną socjaldemokrację w stylu zachodnim, czy może lewicę patriotyczną?

– PSD jest jedyną partią działającą na rzecz Rumunii i zwykłych obywateli, broniącą substancji narodowej, lokalnej gospodarki i realizującą oczekiwania Rumunów, a nie obce interesy. To, że lekarze mają względnie wysokie zarobki i po okresie wielkiego eksodusu przestali wyjeżdżać do krajów zachodnich, że nauczyciele mają wyższe wynagrodzenia, a w Rumunii pozostały jeszcze rumuńskie przedsiębiorstwa – to wszystko dzięki PSD. Oczywiście, partie progresywne chciałyby te osiągnięcia zniszczyć i już zaczęły zezwalać na sprzedaż udziałów w przedsiębiorstwach państwowych, zapowiadają też zmniejszenie dochodów ludności (wynagrodzeń i innych świadczeń).

PSD wygrała kolejne wybory, jednak nadal pozostaje izolowana na rumuńskiej scenie politycznej. Jakie są przyczyny takiej wrogości liberałów i konserwatystów wobec waszej partii?

– W Rumunii nie ma konserwatystów, są tylko liberałowie (Partia Narodowo-Liberalna, PNL) i ultraliberalni, ultrapostępowi ateiści w ramach koalicji 2020 USR-PLUS, gdzie zebrali się ateistyczni neomarksiści, którzy otwarcie występują przeciwko rumuńskiemu chrześcijaństwu, wyśmiewają Rumuński Kościół Prawosławny i tradycje naszego narodu. Oczywiście obawiają się PSD, która cieszy się największym poparciem ze wszystkich rumuńskich partii i dlatego stworzyli rząd oparty na niespójnej większości wyłącznie dzięki poparciu prezydenta Klausa Iohannisa. W kolejnych wyborach PSD zmiażdży rządzącą koalicję progresywną, bo jej działania są otwarcie skierowane przeciwko krajowi i ludziom, za co nie ominie ich kara.

Właśnie; PSD wydaje się być bardziej tradycjonalistyczna i narodowa od większości europejskich partii lewicowych. Czy sądzi Pan, że jest ona takim rzadko spotykanym przypadkiem syntezy przywiązania do wartości tradycyjnych z programem prospołecznej i antyliberalnej polityki gospodarczej?

– Tak. PSD jest wyjątkowym ugrupowaniem łączącym wartości lewicy z przywiązaniem do ducha narodowego, pokazującym, że nie ma sprzeczności pomiędzy troską o przeciętnych ludzi a szacunkiem dla kraju jako całości, między szanowaniem tradycji i obroną narodu jako podmiotu historycznego.

Czy to rzeczywiście prawda, że hasła walki z korupcją są często w Rumunii nadużywane przez tych, którzy chcą pozbyć się konkurencji politycznej i obalić rządzącą większość?

– Jest całkowicie jasne, że pewne podmioty krajowe z poparciem zewnętrznym podejmowały działania przeciwko innym politykom rumuńskim, by stworzyć szansę na objęcie władzy przez partie progresywne i tych przywódców, którzy byli lepsi z punktu widzenia realizacji obcych interesów. Nadużywanie haseł walki z korupcją jest perwersją, która sama okazała się praktyką najbardziej korupcyjną i katastrofalną. Oczywiście, zagraniczne korporacje czerpiące zyski z naszego kraju nigdy nie miały w ramach tej kampanii antykorupcyjnej żadnych zarzutów ani problemów, co wiele mówi o braku uczciwości autorów tej kampanii.

Czy widzi Pan jakąś perspektywę przyszłego zjednoczenia Rumunii i Mołdawii?

– Zwykle mamy w Rumunii na ten temat wiele dyskusji podczas kampanii wyborczych – dla niektórych partii chcących na tym zbijać kapitał polityczny ten temat jest wiecznie żywy, ale żadna z nich nie zaproponowała realistycznego scenariusza w tej sprawie i minimalnego choćby zrozumienia kompleksowości tej kwestii, wymagającej przecież dialogu międzynarodowego. Tak więc rumuńscy politycy bardziej zajmują się tu po prostu propagandą niż realną polityką.

Ale czy Rumunia nie powinna być gotowa do konstruktywnego dialogu z Rosją na temat przyszłości Mołdawii, w tym Naddniestrza?

– Stany Zjednoczone negocjują z Rosją wiele spraw, nie mówiąc już o Niemczech czy Francji, zatem nie rozumiem, dlaczego Rumunia nie miałaby bronić swych interesów na drodze konstruktywnego dialogu z Moskwą, w szczególności na temat Republiki Mołdawii? Jednak rumuńskie partie progresywne ulegają w sprawach Rosji efektowi silniejszego. Proszę spojrzeć na PNL związaną z Europejską Partią Ludową Angeli Merkel, czy USR-PLUS współpracującą z frakcją Odnówmy Europę (RE) wspieraną przez Emmanuela Macrona: zwolennicy polityki proeuropejskiej zabronili Rumunii dialogu z Rosją, a ich idole z Berlina, Paryża czy Brukseli nadal dążą do robienia z nią interesów i prowadzenia rozmów w interesie swoich własnych krajów.

Jakie jest Pańskie zdanie na temat amerykańskich baz wojskowych w Rumunii?

– Mieliśmy w Rumunii ruch protestu Opór, który zajmował się nawoływaniem do rezygnacji ze wspierania Kościoła i przeznaczenia zamiast tego środków na szpitale, stwarzając fikcyjny konflikt między wiarą a służbą zdrowia. Te hałaśliwe grupy progresistów robią dużo zamieszania, by zniszczyć tradycje i wiarę Rumunów, bo – jak mówią – to przez Kościół nie mamy pieniędzy na szpitale. Ale gdy Rumunia wydaje miliardy dolarów na zakupy broni i dalszą militaryzację, te ruchy zapominają jakoś o szpitalach i finansowaniu służby zdrowia. Powiedziałbym zatem, że Rumunia powinna więcej wydawać na rozwiązywanie realnych problemów, zamiast na przygotowania do wyobrażonych konfliktów.

Jak postrzega Pan relacje rumuńsko-ukraińskie, biorąc pod uwagę sytuację mniejszości rumuńskiej na Ukrainie?

– Mniejszość rumuńska na Ukrainie jest dyskryminowana i poddawana przymusowej asymilacji, choć Kijów twierdzi, że jest naszym sojusznikiem. Hipokryzja Ukrainy jest tu totalna: z jednej strony żądają od Rumunii poparcia i angażują nas w swoje konflikty, a z drugiej odmawiają mniejszości rumuńskiej prawa do istnienia i zachowania własnej tożsamości, zamykając rumuńskie szkoły i kościoły.

Czy wejście do strefy Schengen nadal pozostaje istotnym celem Rumunii?

– Rumunia twardo walczyła o Schengen, które miało być dowodem na to, że jesteśmy akceptowani jako pełnoprawny członek Unii Europejskiej. Za każdym razem jednak sprawa przystąpienia do Schengen wykorzystywana była przez Zachód do uzyskania od Rumunii wszystkiego, co chcieli, nie dając nic w zamian. Fałszywa kampania antykorupcyjna, o której rozmawialiśmy, też wiązała się w pewnym stopniu z Schengen i tym, że dopóki mamy uruchomiony wobec nas Mechanizm Współpracy i Weryfikacji (CVM) w Brukseli, nie zasługujemy na to, by znaleźć się wśród cywilizowanych krajów. Przy użyciu obietnicy Schengen Bruksela nadal będzie przejmowała wszystko, co w Rumunii ma jakąkolwiek wartość. Znany jest na przykład fakt, że Niderlandy blokowały nasze wejście do Schengen, bo chciały przejąć port w Konstancy. A jednak obecny progresywny rząd chce oddać wszystko za darmo i może, gdy będziemy najbiedniejszym krajem UE, Bruksela zgodzi się i na Schengen.

Czy można jakoś zintensyfikować stosunki rumuńsko-polskie?

– Rumunia i Polska powinny bronić swoich interesów w naszej części Europy, biorąc pod uwagę, że mają podobne doświadczenia historyczne z drugiej połowy XX wieku i tradycje dawnej przyjaźni między naszymi krajami. Polityka Europy Środkowo-Wschodniej powinna różnić się od polityki Europy Zachodniej. Zrozumiały to kraje współpracujące w ramach Grupy Wyszehradzkiej.

Przechodząc do historii – jak ocenia Pan rolę epoki Nicolae Ceauseşcu w dziejach Rumunii?

– Nie byłoby uczciwym idealizowanie czasów Nicolae Ceauseşcu i pomijanie ciemnych stron komunizmu, ale musimy przyznać – niezależnie od tego, jak głośno protestować będą progresiści – że właśnie w tamtym okresie miały miejsce największe osiągnięcia w całej historii najnowszej Rumunii. Obserwuję, jak obecny rząd opowiada o zamiarach zakończenia budowy kanału Dunaj-Bukareszt, który został prawie sfinalizowany tuż przed upadkiem komunizmu. Jednak obecnie koszt samego tylko studium wykonalności kosztuje tyle, ile wybudowanie połowy kanału przed rokiem 1990. To jest właśnie ta różnica: dzisiejsi progresiści nawet nie rozumieją, co naród rumuński zbudował przed 1989 rokiem. Za kwoty, za które oni teraz tworzą tylko mapy i plany, wtedy wybudowano cały kraj.

Czy zamierza Pan jeszcze kontynuować karierę sportową?

– Wyłącznie jako trener, organizator wydarzeń sportowych i polityk wspierający rozwój sportu w Rumunii. Myślę, że mogę teraz wykorzystać moje doświadczenie w taki sposób, by sportowcy z Rumunii mieli lepsze warunki i nie musieli pokonywać tych wszystkich przeszkód, które stały przede mną, bez żadnego wsparcia od kogokolwiek, bez środków na sprzęt treningowy i wyjazdy na zawody. Trudno zajmować się sportem bez funduszy, a państwo powinno wiedzieć, że inwestycja w sport to inwestycja w przyszłość. Ponadto wychowanie fizyczne powinno dotyczyć całej młodzieży i dzięki temu będziemy mieli zdrowsze kolejne pokolenia.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Teodor Bujor (tłum. MP)

Daniel Ghită (ur. 1981 w Bukareszcie) – rumuński polityk i sportowiec. Uprawiał kick-boxing w wadze ciężkiej (w 2012 roku został mistrzem świata wagi ciężkiej organizacji „It’s Showtime”, w 2014 roku uznany za najlepszego zawodnika wagi ciężkiej na świecie). W 2020 roku wybrany do Izby Deputowanych (izba niższa parlamentu rumuńskiego) z listy PSD.

Myśl Polska, nr 11-12 (14-21.03.2021)

 

Redakcja