Nie będzie to oczywiście opowieść o słynnej komedii Billy Wildera, tylko kilka słów na temat polskiej polityki, o której całkowicie na poważnie pisać się nie da.
Dlatego współczuję dyplomatom i oficerom wywiadów z różnych państw, którzy pracują na terenie Najjaśniejszej Rzeczpospolitej. Oni w swoich raportach do tej czy innej centrali muszą zachować powagę, lub chociaż jej iluzję. I jeszcze tak muszą opisać polską rzeczywistość, by ich szefowie coś z tego zrozumieli. A to łatwe nie jest.
Delegatury dla sztuki
Niedawna zapowiedź Donalda Tuska, że zamierza w trybie ekspresowym powołać 10 nowych delegatur Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (obecnie jest ich 6), bez wątpienia jest analizowana przez służby wielu państw. Ale już na poziomie wstępnej analizy widać wyraźnie, że ma to być przedsięwzięcie przede wszystkim propagandowe, by pokazać, że przywódca błyskawicznie reaguje na zagrożenie ze strony wrogich służb Federacji Rosyjskiej. Oczywiście ów wyimaginowany analityk wie, że nawet jak te nowe delegatury powstaną, to najwyżej w sposób znikomy przyczynią się do rozpracowywania wrogiej agentury, czy prowadzenia kombinacji i gier operacyjnych. No nie, z tymi grami to przesadziłem, bo do tego trzeba mieć rozmach i fachowców, a w siermiężnej, tekturowej III RP tego nie ma i szybko nie będzie. Budynek delegatury, jej infrastruktura czy planowane biura: prawne, postępowań karnych, ochrony informacji niejawnych, badań kryminalistycznych, ewidencji i archiwum, finansów, kadr, logistyki itp. pracy operacyjnej nie zrobią. Jest co prawda w tym tłumie nieśmiało wymieniony także kontrwywiad, ale raczej jako dodatek niż główny trzon.
Zatem taka „reforma” wielkiego popłochu w Jasieniewie czy pod innymi moskiewskimi adresami nie wywoła. Bo niby kto ma prowadzić pracę operacyjną, czyli mówiąc językiem Tuska: łapać szpiegów? Archiwista, księgowy czy kadrowiec? W tych nowych delegaturach nie będzie miał kto pracować w terenie, bo doświadczonych i mniej doświadczonych, oficerów kontrwywiadu w Polsce brakuje. To, co proponuje Tusk, doprowadzi do sytuacji, że ABW jeszcze bardziej niż dziś będzie „policją-bis”. Nie da się uniknąć sytuacji, że część pracowników operacyjnych ze starych delegatur przeniosą do nowych. Wtedy zarówno w starych i nowych delegaturach nasycenie oficerami kontrwywiadu będzie znikome. Gdyby Polska miała normalnych polityków, to nawet takie umowne, rachityczne sekcje kontrwywiadu w poszczególnych delegaturach mogłyby się z czasem powiększać i za kilkanaście lat osiągnąć zadowalające możliwości operacyjne. Znając jednak polskie realia, w tym czasie będą kolejne dwie reformy służb i ze cztery reorganizacje. Dlatego oficerowie, którzy teraz zaczną coś tworzyć w tych nowych placówkach, aż tak długo nie będą tam pracowali. Ale archiwiści, księgowi i kadrowcy będą od początku i do samego końca. („…mojego lub jej” – jak powiedział klasyk)
Zerwana ciągłość
Nie da się stworzyć oficera kontrwywiadu z dnia na dzień i nie da się skutecznie, szybko zaadoptować kogoś z innej służby. To jest długi proces. Specjaliści z tej dziedziny twierdzą, że pełnowartościowy oficer kontrwywiadu to taki, który przepracował w terenie minimum 15- 20 lat. Ortodoksi uważają, że powinno to być ponad 20 lat. Czy w Polsce są oficerowie kontrwywiadu, którzy od ponad 20 lat nieprzerwanie pracują operacyjnie? To raczej niemożliwe. Wszak w ostatnich trzech dekadach styropianowi władcy Polski mieszali przy służbach wielokrotnie. Zwalniano ludzi, inni sami odchodzili z tego wariatkowa. Nawet jeśli kilku takich się uchowało, to przez tych młodszych są sekowani i ignorowani, bo przecież są z innego zaciągu politycznego i bratanie się z nimi w oczach przełożonych będzie niemile widziane. Ja nawet nie myślę o takich weteranach którzy pracowali jeszcze za czasów gen. Czesława Kiszczaka, choć byliby bardzo cenni, tylko o trochę późniejszych. Przez niefrasobliwość polityków, którzy metodycznie niszczą polskie spec-służby, wielokrotnie została zerwana ciągłość zawodowa i towarzyska wśród oficerów. Zasada mistrz i uczeń, która w tej służbie powinna być ważnym elementem doskonalenia zawodowego, nie istnieje. Ta ciągłość została zerwana też na poziomie rodzinnym. Gdy w PRL dość często syn szedł w ślady ojca i wstępował do „resortu”, to dziś takich sytuacji już nie ma. Dla porównania w Federacji Rosyjskiej 90% pracowników Federalnej Służby Bezpieczeństwa (Łubianka) i Służby Wywiadu Zagranicznego (Jasieniewo) to osoby, których przodkowie również służyli w rosyjskich lub radzieckich służbach. W akademiach służb nierzadko uczą się trzecie i czwarte pokolenia tych samych rodzin. Oficerowie po 60- ce tam co prawda nie dominują, ale nie są rzadkością. To wszystko jest wartością dodaną, którą my straciliśmy po 1989 roku.
Powojenne sukcesy
Mimo, że III RP trwa krócej niż PRL, to śmiało można porównać jakość specsłużb tych dwóch epok, bo przez najbliższe 10 lat aktualne służby sukcesów nie odniosą. Formalnie PRL istniała od 1947 roku. „Organy”, czyli Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, od razu ruszyło z „przytupem”. W 1948 roku rozpoczęła się trwająca cztery lata gra operacyjna, znana jako Operacja Cezary. Operacja zakończyła się spektakularnym sukcesem Polaków. Rozbito resztki antykomunistycznego podziemia, skompromitowano wywiad amerykański CIA i brytyjski SIS. MBP przejęło z Zachodu m. innymi 17 radiostacji, ponad milion dolarów, kilkaset kilogramów złota, lekarstwa i inną aparaturę. Operacja ta doprowadziła do tzw. „afery Bergu” czyli ujawnienia współpracy polskich środowisk emigracyjnych z CIA w prowadzeniu wywiadu i dywersji w Polsce, za co owe środowiska otrzymywały grube dolary. Pod koniec tej operacji ze strony polskiej zaangażowanych w nią było ponad 100 funkcjonariuszy i ich agentura. Prawdopodobnie była to jedna z dwóch największych tego typu gier wywiadów na świecie, porównywalna do „Operacji Trust” prowadzanej 30 lat wcześniej przez „aparat” Feliksa Dzierżyńskiego, wymyślona zresztą przez naszych rodaków z Placu Łubiańskiego w Moskwie. Warto podkreślić, że pomysłodawcą i jednym z głównych wykonawców Operacji Cezary był por. Henryk Wendrowski z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, były żołnierz Armii Krajowej. Jak widać, komuniści nie mieli obiekcji ideologicznych i nie zerwali ciągłości zawodowej, tylko postawili na fachowość byłego AK-owca. W czasach PRL polskie specsłużby były bez wątpienia instytucją profesjonalną, mającą wysoką pozycję w rankingu. Bardzo nowatorskim projektem było otwarcie w 1972 roku Ośrodka Kształcenia Kadr Wywiadowczych w Kiejkutach. Kursanci mieli tam stworzone warunki maksymalnie zbliżone do realiów swoich przyszłych obszarów działania, czyli państw „drugiego obszaru ideologicznego”, nawet w sferze barowo-alkoholowej.
Sukces polskich służb w Iraku
Oczywiście w czasach PRL też łapano szpiegów, ale to nie było celem samym w sobie jak dziś, tylko efektem końcowym kombinacji operacyjnych, gdy już nie pozostawało nic innego, lub złapany szpieg był potrzebny na wymianę. W Internecie można zobaczyć nagranie z 1979 roku z zatrzymania szpiega CIA Leszka Chrósta, dyrektora w Ministerstwie Przemysłu. To będzie bardzo pouczające zwłaszcza dla młodych, bo zatrzymania dokonuje jedynie trzech oficerów, dość finezyjnie, bez wsparcia brygady antyterrorystycznej, transportera opancerzonego i helikoptera. Ostatnim spektakularnym sukcesem służb PRL, była ewakuacja amerykańskich agentów z Iraku w 1990 roku, której nikt poza Polakami nie chciał się podjąć. Formalnie już od kilku miesięcy istniała III RP, ale oficerowie, którzy operowali w Iraku w 100% byli z PRL. Dzięki tej akcji umorzono Polsce ponad 16 mld USD długu. Jakiś czas potem Polska bezprawnie „umorzyła”, do poziomu najniższej krajowej, dużą część emerytur oficerom, którzy ryzykując życie „zarobili” w Iraku dla swojego kraju 16 dużych baniek USD. Dopiero po procesach sądowych odzyskali swoje pieniądze.
Wątpliwe sukcesy
Jak prezentują się specsłużby w III RP? Dyplomata by odpowiedział, że inaczej niż kiedyś. Najgorsze jest to, że z każdym rokiem jest coraz bardziej inaczej. Znając kreatywność funkcjonariuszy uśmiechniętej Polski, obawiam się, że pod koniec ich kadencji nasze służby osiągną stan inności absolutnej. Trzeba jednak przyznać, że w ciągu ostatnich trzech dekad były też akcje które zyskały międzynarodowy rozgłos. Najgłośniejsza to ta, gdy dwadzieścia lat temu na terenie szkoły wywiadu w Kiejkutach zorganizowano nielegalne, tajne więzienie CIA, w którym torturowano ludzi. Międzynarodowa prasa to wykryła, międzynarodowy trybunał przyznał od Polski odszkodowania torturowanym, a lokalni obywatele polscy ze swoich podatków je zapłacili. Oczywiście dwaj główni decydenci – Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller, którzy za śmiesznie małe pieniądze zgodzili się na to, że na terenie Polski Amerykanie będą dokonywali przestępstw, żadnej kary nie ponieśli i nie poniosą. Zapewne dlatego, że na początku III RP zmienili sobie pana z Moskwy na Waszyngton, więc mają zza oceanu kryszę. Było jeszcze kilka śmiesznych i strasznych historyjek ze służbami w roli głównej. Śmierć Barbary Blidy, agent Tomek, Pegasus, czy Maciej Wąsik lub Mariusz Kamiński całujący się z bokserką, z córką psa znaczy, a nie panią walczącą na ringu. Postawienie Mateuszowi Piskorskiemu absurdalnych zarzutów i pozbawienie go wolności na trzy lata, bez wyroku sądowego. Chyba nawet kiedyś prawdziwego szpiega też złapali, ale nie był to ktoś dużego formatu. Ot, taki na miarę państwa z kartonu. To tylko kilka przykładów aktywności tzw. specsłużb w III RP. Mówiąc krótko – nędza. Te służby odnoszą sukcesy jedynie w powieściach i filmach szpiegowskich, nierzadko walcząc z wiecznie żywą PRL-owską SB. Według niektórych twórców, trzydzieści lat po likwidacji, SB nadal działa i werbuje nowych agentów, nawet takich, którzy urodzili się po jej rozwiązaniu. Urocze. Tusk oczywiście zdaje sobie sprawę że nasz kontrwywiad jest niewydolny i dzielą go „lata świetlne” od profesjonalizmu z czasów PRL. Dziś nawiązanie kontaktu i przeprowadzenie kombinacji operacyjnej z figurantami formatu przywołanego wcześniej Chrósta, co w czasach PRL było normą, jest dla naszej „kontrrazwiedki” awykonalne. Mam wrażenie, że ta awykonalność nie wynika tylko z braku umiejętności, ale także z upolitycznienia służb, na skutek którego poszczególni oficerowie mogą stosować autocenzurę dla swoich działań. Perspektywa rozpracowania figuranta mającego wysoką pozycję zawodową, materialną czy polityczną, zawsze będzie budziła niepokój u rozpracowującego. W tak skomplikowanej i niewidocznej sieci powiązań biznesowo-politycznych jak w Polsce, nie wiadomo komu się w ten sposób nadepnie na odcisk. Nadepniętym może być ktoś z aktualnej, czy przyszłej władzy i może tak mocno kopnąć, że ów ambitny wywiadowca znajdzie się na bruku. A przecież ci ludzie mają rodziny i wieloletnie kredyty. Dlatego wybiorą bezpieczniejszy dla siebie kierunek działań. Patrząc z zewnątrz. wygląda to tak: dziewczęta i chłopcy siedzą przy komputerkach i czytają co oficjalnie mówi strona rosyjska i kombinują jak to powiązać z wydarzeniami czy komentarzami w Polsce. Jeśli prezydent Federacji Rosyjskiej mówi, że Zachód nie może czuć się bezpieczny, bo uczestniczy w wojnie przeciwko Rosji, i niedługo po tym spali się w Polsce wysypisko śmieci i hala targowa – to nasze asy już wiedzą, że nastąpiło to na rozkaz Władimira Putina. Potem Donald Tusk na konferencji prasowej potwierdzi to mocą swojego urzędu, dodając triumfalnie, że sprawcy zostali zatrzymani i kolejny propagandowy sukces odfajkowany. Takich sukcesów Tusk potrzebuje więcej i bardzo szybko, najlepiej 100 szpiegów w 100 dni. Dlatego nie powinny dziwić głupawe pomysły, rodem z czasów stalinowskich, płynące z tuskowego środowiska politycznego, by nauczyć młodzież szkolną jak odróżnić szpiega od normalnego człowieka. Mam nadzieję, że szefowie rosyjskich służb pomogą „szkolnikom” i wprowadzą dla swoich ludzi pracujących na terenie RP obowiązkowy szpiegowski dress code. Uczniowie będą mieli ułatwione zadanie w ich łapaniu i dostaną dobry stopień ze sprawowania.
Do samego końca…
Polskie wariatkowo zajęte tego typu bzdurami jest bez wątpienia rajem dla prawdziwych szpiegów, zwłaszcza mających wysoką pozycję w polityce, biznesie, administracji, czyli najcenniejszych dla swoich mocodawców, niekoniecznie tylko tych z Moskwy. Jeśli na dodatek wystarczająco ostentacyjne będą owi szpiedzy okazywali nienawiść do Rosji i miłość do „wUkrainy”. Wpłacili Sierakowskiemu sporą kwotę na Bayraktara, sfotografowali się z ambasadorem USA, albo dowolnym ukraińskim urzędnikiem, to dla polskich łapaczy szpiegów są poza wszelkimi podejrzeniami. Gdyby jednak jakiś nieostrożny łapacz coś podejrzewał i o zgrozo zaczął działać, to szybko zostanie okrzyknięty szpionem Putina który atakuje przyjaciela „wUkrainy”. Immanentną cechą każdej specsłużby jest umiejętność przekonania nadzorujących ją polityków o swojej fachowości, a zwłaszcza przydatności. Jeśli złapią dla Tuska wystarczająco dużo szpiegów, to okażą się bardzo przydatni, będą awanse i nagrody. Oczywiście nie chodzi o udowodnienie winy, tylko wykonanie planu. Najwyżej dobierze się z niewinnych. W Jasieniewie i pod innymi moskiewskimi adresami też będą awanse i nagrody. A najbardziej zabawne jest to, że z tego samego powodu co w Polsce. Rosjanom może nawet bardziej zależy, by Polacy łapali podpalaczy, złomiarzy, fotografów, czy nawołujących do pokoju na Ukrainie. Dzięki temu nie będą przeszkadzali ludziom, którzy piastują w Polsce wysokie stanowiska, w ich drugiej pracy dla Matuszki Rasiji.
„Boh trojcu lubit”, więc nie mógłbym zapomnieć o Langley. Tam też upajają się swoim sukcesem na kierunku polskim. Legion kontrolowanych dziennikarzy i politycznych pokemonów, zwłaszcza tych, z którymi się sfotografował ambasador Mark Brzeziński, zrobił w „Polin” dobrą robotę. Atmosfera jest taka, jakby cały ten shit, co Tusk go wyłapuje, to byli prawdziwi specnazowcy Putina. Czyli można to sprzedać w Białym Domu jako quasi naruszenie terytorium państwa NATO i zapowiedź rychłej inwazji na Polskę. To dobre uzasadnienie, by wojnę na Ukrainie przedłużyć. Dlatego Wuj Sam musi podrzucić kolejny worek pieniędzy. Dzięki temu interes będzie się nadal wyśmienicie kręcił. Amerykańskie firmy zbrojeniowe, paliwowe, sektor bankowy itp. zanotują kolejne rekordowe zyski.
Gdy we Francji, Austrii i Niemczech w wyborach do PE „partie Putina” zdominowały tamtejszą scenę polityczną, Polska Tuska jest dziś bardziej niemiecka niż Niemcy i bardziej proamerykańska niż za Kaczyńskiego. Chłopcy z Langley bez skrupułów będą ten zapał Polaków wykorzystywać do samego końca…
Cezary Michał Biernacki