PolskaPublicystykaŚwiatBieleń: Realizm koegzystencjalny

Redakcja2 tygodnie temu
Wspomoz Fundacje

Doświadczenia dwóch wojen światowych skłoniły przywódców politycznych wielkich potęg do uznania za  imperatyw drugiej połowy XX wieku rozsądne budowanie normatywnych i instytucjonalnych podstaw pokojowego współistnienia.

Sprzyjała temu równowaga strategiczna w uzbrojeniu w broń jądrową obu przeciwstawnych bloków Wschodu i Zachodu. „Zbrojny pokój” był  oparty na skutecznym odstraszaniu potencjalnego napastnika. Ponadto rosnąca świadomość  globalnych współzależności pozwalała  nie tyle redukować sprzeczności – te bowiem są stałą cechą stosunków międzynarodowych – ile łagodzić je, a spory rozwiązywać metodami pokojowymi.

Oczywiście nie należy idealizować zimnowojennej stabilności, gdyż było to zjawisko przejściowe. Poza tym ogromne koszty tej stabilności ponosiły państwa oddalone od głównej osi konfrontacji (tzw. Trzeci Świat). To wtedy przecież zrodziło się zjawisko wojen zastępczych (by proxy).  Konflikty w Azji (Wietnam, Korea, Indie, Pakistan, Afganistan), w Afryce (Nigeria, Angola, Mozambik, Etiopia, Rwanda, Kongo), w Ameryce Środkowej (Nikaragua) i na Bliskim Wschodzie (Liban, Syria, Egipt, Palestyna) miały swój tragiczny wymiar, nieraz o charakterze ludobójstwa. W skali globalnej strach przed zagładą nuklearną gwarantował jednak wzajemną powściągliwość i wymuszoną komunikację między protagonistami.

Koncentracja sił po stronie Zachodu, a zwłaszcza USA, po zakończeniu „zimnej wojny” doprowadziła do ogromnej polaryzacji w rozkładzie potencjałów. Jedna ze stron poczuła się na tyle mocna, że zaczęła wykorzystywać wszystkie zasoby i instrumenty wpływu, kontroli i przymusu, aby narzucić „starym” i „nowym” oponentom swoje wartości i wzory zachowań.

Doszło też do rewizji dotychczasowych doktryn strategicznych, w których państwa dysponujące dostępem do broni jądrowej zaczęły liczyć się z możliwością jej zastosowania na polu walki. W ten sposób podważono wszystkie zasady pokojowego współistnienia, wypracowane na forum międzynarodowym od czasu wejścia w życie Karty Narodów Zjednoczonych w 1945 roku. Symbolicznym odzwierciedleniem  panujących nastrojów w stosunkach między wielkimi potęgami stały się dramatyczne wskazania na „zegarze zagłady” (Doomsday Clock) na Uniwersytecie Chicagowskim. Do totalnej zagłady świata brakuje obecnie zaledwie półtorej minuty.

Wojna na Ukrainie wyzwoliła energię wielu państw tzw. Południa, aby wyrwać się spod kurateli zachodnich reguł gry, jeśli chodzi o organizowanie własnych rynków, gwarancje bezpieczeństwa i utrzymanie stanu posiadania. Chiny, Indie, RPA, Brazylia, a nawet państwa formalnie zaliczające się do świata zachodniego, takie jak Turcja czy Węgry, postawiły na samodzielność w definiowaniu swoich interesów i wzmacnianie pozycji w stosunkach międzynarodowych.  Dzięki „wielowektorowości” polityki zyskały one duży potencjał mediacyjny, co zapewnia im większą wiarygodność jako suwerennych graczy.  Rosja stała się dla wielu z nich ważnym punktem odniesienia. Nie traktują jej jako wroga, ale jako ważnego uczestnika globalnej rozgrywki wokół nowego pojmowania imperatywu „realistycznej koegzystencji”.

Warunkiem wdrożenia nowych zasad współistnienia jest rewizja wyobrażeń o uniwersalności i niezbędności zachodnich wartości oraz prymacie hegemonicznych interesów USA.  Z tym problemem  współczesny system stosunków międzynarodowych będzie borykać się tak długo, jak długo kolektywny Zachód  nie uzna prawowitości pluralizmu ustrojowego na planecie. Mimo że zachodnie demokracje liberalne powoli przekształcają się w swoje przeciwieństwo, a systemy demokratyczne przybierają charakter opresyjny, nadal narzuca się innym dogmat o ich wyższości.

Ludzkość – jak wynika z długich obserwacji – wcale nie podąża masowo w stronę liberalnych wartości, odkrytych w czasie rewolucji burżuazyjnych XVIII wieku. Mimo kantowskiego imperatywu, nie ma żadnego determinizmu republikańskiego (demokratycznego), a ze względów egzystencjalnych ważniejsze od wolności są gwarancje bezpieczeństwa socjalnego i osobistego. Przykłady transformacji ustrojowych w państwach poradzieckich, w tym zwłaszcza na Ukrainie i w jelcynowskiej Rosji pokazały, jak liberalni internacjonaliści potrafili ogołocić je z wszelkich dóbr, a ludzi wpędzić w nędzę.

Tragedią zachodnich strategii jest niedocenianie specyfiki kulturowej wielu państw i ich złożonych uwarunkowań. Okazuje się, że coraz więcej rządów zamiast tzw. liberalnej demokracji preferuje obronę paternalistycznego państwa, które dzięki autorytarnej władzy zapewnia stabilność i integralność wewnętrzną, bezpieczeństwo socjalne i ochronę własności przed przejmowaniem jej przez koncerny globalne.

Uznanie globalizacji jako „amerykanizacji świata” powoduje opór  nawet wśród państw zachodnich. Przykładem jest Francja, której prezydent nawołuje do odbudowy pozycji potęgi europejskiej. W Polsce z kolei żywe jest przeciwstawianie  atlantyzmowi  polityki prounijnej, czy raczej proniemieckiej, ze względu na znaczenie Berlina w procesach integracyjnych.

Biorąc pod uwagę wysoki stopień napięć i konfrontacji między Zachodem a Rosją i Chinami, warto zwrócić uwagę na warunki konieczne, acz wystarczające, aby przywrócić realizm koegzystencjalny w myśli politycznej i praktyce.

Przede wszystkim potrzebny jest głęboki, krytyczny namysł, aby elity polityczne Zachodu zrozumiały, że nie są jedynymi ośrodkami kreowania wizji i racjonalnych koncepcji ładu międzynarodowego. Po tragicznych doświadczeniach wykrwawienia stron wojujących na Ukrainie oraz masakrach ludności cywilnej w Strefie Gazy, a także w wyniku rosnących nastrojów gniewu i społecznego oburzenia, widać wyraźnie, że rację mają nie liderzy zachodniego „ogrodu”, lecz przywódcy niezachodniej „dżungli” (Josep Borrell). To od nich wychodzą propozycje kompromisowych rozwiązań.

Już choćby z tego powodu pożądany jest powrót do otwartości informacyjnej i poszanowania pluralizmu światopoglądowego, co podważy sens potężnych manipulacji propagandowych i krucjat ideologicznych. Realizm koegzystencjalny domaga się elastyczności i tolerancji w ocenie wszelkich odmienności od „westernizmu”, tak w dziedzinie aksjologii, jak i realiów. Trzeba odrzucić absurdalne założenia, że Ameryka, a szerzej Zachód, wiedzą lepiej, jakie są żywotne interesy innych państw.

Trudno przecenić szkody, jakie to założenie wyrządziło wizerunkowi Stanów Zjednoczonych, kojarzonych w wielu częściach świata z arogancją i pychą. Amerykański internacjonalizm liberalny bazuje bowiem na powierzchownym i naiwnym poglądzie, że USA dysponują łatwymi i jedynymi receptami na rozwiązanie problemów anarchii i chaosu na poziomie międzynarodowym.

Tymczasem słabe rozeznanie w problematyce tożsamości różnych graczy, przede wszystkim brak głębokiej znajomości historii, charakteru narodowego, splotów religijnych i etnicznych prowadzi do fatalnych błędów w polityce Zachodu. Od czasów Tukidydesa zwracano na przykład uwagę na rolę historycznych związków między różnymi ludami, niekoniecznie tylko przez pryzmat wzajemnego skonfliktowania i nienawiści. Mało kto pamięta, że pozytywne relacje Rosji z Chinami sięgają Aleksandra Newskiego, co pokazuje głębię wzajemnych współzależności. Obydwa państwa są w istocie spadkobiercami wielkiego imperium mongolskiego, a to może  legitymizować ich dzisiejsze zbliżenie.

Utrzymywanie państw w stanie ciągłej słabości jest w pełni zgodne z celami geopolitycznymi USA. Polityką zagraniczną tego mocarstwa rządzą bowiem motywy ekspansji i (wy)zysku, a wojny pod rozmaitymi postaciami ekspedycji, misji i interwencji legitymizują amerykańskie przywództwo i pretensje władcze. Ciągle aktualne jest powiedzenie Cycerona w odniesieniu do amerykańskiego militaryzmu, że pecunia nervus belli (pieniądz jest nerwem wojny).

Prawo międzynarodowe (traktaty i negocjacje) czekają na przywrócenie im należytej roli i rangi.  Budowanie ładu opartego na zasadach narzucanych jednostronnie przez mocarstwo hegemoniczne i najsilniejszy blok militarny przyniosło efekty odwrotne do zamierzonych. Zlekceważono wiele kardynalnych zasad, bez których nie można utrzymać przemocowych zapędów w ryzach. Należy do nich m.in. zasada nieingerencji w sprawy wewnętrzne innych państw. To ona decyduje o  poszanowaniu innych norm, przede wszystkim suwerenności i niezależności państwowej, integralności terytorialnej oraz samostanowienia wewnętrznego i zewnętrznego.

Dziś mało kto chce pamiętać, że doktryna George’a W. Busha (juniora) wywróciła międzynarodowy porządek normatywny do góry nogami, a „misyjne” interwencje w Afganistanie czy w Iraku obnażyły cyniczne oblicze imperializmu amerykańskiego. Apologeci Zachodu nie przyjmują do wiadomości, że rosyjska polityka w „bliskiej zagranicy” czy na Bliskim Wschodzie miała w dużej mierze charakter reaktywny wobec interwencjonizmu  amerykańskiego.

Innym warunkiem realistycznego przewartościowania dotychczasowej strategii konfrontacji i wojny jest renacjonalizacja myślenia o interesach każdego z uczestników stosunków międzynarodowych. Mimo sprzeciwu globalnych elit imperialnych Zachodu i ich klienteli, tzw. Reszta Świata ma szanse wzmocnić dzięki wzrostowi potęgi Chin i ofensywności rosyjskiej globalną współpracę wielostronną, bez sztywnego podziału na ugrupowania wojskowo-polityczne i bloki gospodarcze. Przede wszystkim z poszanowaniem interesów partykularnych i na podstawie wynegocjowanych kompromisów, a nie dyktatu i przewag silniejszych.

Chiny mają liczne atuty, aby w sposób  niekonfrontacyjny budować sieci nowych współzależności, oferując licznym państwom swoje „przewagi konkurencyjne”. Należy do nich  tolerancja ustrojowa, tzn. nieuzależnianie współpracy od charakteru reżimu politycznego, mniejszy nacisk na zrównoważony rozwój środowiska, przywiązywanie większej wagi do bezpieczeństwa państwowego niż do praw człowieka oraz obrona suwerenności państwowej przed zakusami jej demontażu na rzecz instytucji globalnych.

Pokojowa strategia Chin  pozwala im na stabilizowanie równowagi regionalnej w Azji (państwa koreańskie, Indie-Pakistan), czy na Bliskim i Środkowym Wschodzie. Dyplomacja chińska jest niezwykle finezyjna i cierpliwa, a przy tym skuteczna. W ostatnich latach może pochwalić się nie tylko doprowadzeniem do spektakularnego zbliżenia Arabii Saudyjskiej i Iranu, ale także do zbudowania sieci powiązań gospodarczych na niespotykaną skalę w Afryce. Obecnie duże oczekiwania wiąże się z zaangażowaniem Chin w proces pokojowy na rzecz utworzenia państwa palestyńskiego.

Rosja z kolei pokazuje, że mimo szkód wynikających z najsurowszych w historii zachodnich sankcji gospodarczych, zachowuje swoje podstawowe wartości: przede wszystkim suwerenność polityczną i wielowektorowy kurs niezależnej polityki zagranicznej. Elastyczność w reagowaniu na zagrożenia oraz determinacja w obronie swojego bezpieczeństwa pokazują, że nie daje się zepchnąć na pozycje defensywne.

Rosja ma kompetencje do prowadzenia dialogu międzycywilizacyjnego, ukształtowane na gruncie światopoglądu prawosławnego, wzbogacone synkretyzmem konfesyjnym (islam, judaizm, buddyzm, protestantyzm), doświadczeniami pokoju międzyetnicznego oraz respektem dla tożsamości historycznej i przestrzennej. To stawia ją w pozycji jednego z najbardziej uwrażliwionych podmiotów na odmienności kulturowe i heterogeniczność cywilizacyjną we współczesnym systemie międzynarodowym.

Rosjanie broniąc swojej transkontynentalnej (eurazjatyckiej) specyfiki geopolitycznej (wielość sąsiadów, brak naturalnych granic, rozległość przestrzeni) nauczyli się skutecznie odpowiadać na wyzwania i zagrożenia zewnętrzne i odśrodkowe. Starcie z Zachodem na Ukrainie nie jest więc pierwszym dramatycznym doświadczeniem, kiedy problemy bezpieczeństwa i rozwoju są rozwiązywane na zasadzie dialektyki siły i gotowości do porozumienia się.

Chiny i Rosja, niezależnie od istniejących między nimi asymetrii, są komplementarne wobec siebie. Uzupełniają się pod względem wojskowo-strategicznym i gospodarczym, a ich koalicja – widać to wyraźnie – staje się czynnikiem decydującym w przebudowie ładu międzynarodowego. Przede wszystkim zgodnie stawiają na dynamiczny rozwój współpracy w ramach nowych ugrupowań – BRICS+, Szanghajskiej Organizacji Współpracy, ASEAN i MERCOSUR. Otwarcie na Iran, Indie, Turcję czy państwa arabskie, nie mówiąc o inwestycjach afrykańskich, daje nadzieję, że tworzy się silna infrastruktura ładu pokojowego.

Potrzeba realizmu koegzystencjalnego wynika z racjonalnej diagnozy sytuacji, w której sprzeczności i konflikty interesów, zamaskowane grubą warstwą przebiegłości, hipokryzji i cynizmu eksplodowały w postaci wojny na Ukrainie oraz  wściekłego odwetu Izraela na Palestyńczykach. Mimo zawziętości stron wojujących zbliża się jednak moment, kiedy nieuchronnym stanie się przypomnienie sobie o wartościach i zasadach pokojowego współistnienia.

Rehabilitacja tego pojęcia z czasów zimnowojennych jest najlepszą opcją, gwarantującą powrót choćby do minimalnej przewidywalności w stosunkach międzynarodowych. Tę mogłaby zapewnić jakaś na nowo wymyślona Rada Bezpieczeństwa Narodów, niekoniecznie w ramach stetryczałych organizacji (od ONZ począwszy, po OBWE), aby kolektywnie i na równych prawach inicjatywy wypracować uniwersalne reguły gry, począwszy od zanegowania hegemonicznych ciągot ze strony któregokolwiek z wielkich mocarstw.

Podstawą przywrócenia normalności jest odbudowa zaufania. Globalizacyjna rywalizacja  spowodowała, że obecnie wszystkie środki są w niej dozwolone. Dopuszczalnymi stała się dezinformacja na skalę dotąd niespotykaną, a oszustwa, inwigilacje i prowokacje  są codziennymi narzędziami polityki na Wschodzie i na Zachodzie. Nawet przyjaźnie nastawione do siebie państwa szpiegują się nawzajem, co wynika z drapieżnej rywalizacji ekonomicznej.

Ani Rosja, ani Chiny nie zmonopolizowały instrumentów wojny hybrydowej. Operacje służb specjalnych USA, Izraela i mocarstw europejskich prowadzone są na szeroką skalę wszędzie i regularnie. Śmiało można je nazwać wojnami wywiadowczymi. Prowokowanie i finansowanie działalności wywrotowej, ingerencja w funkcjonowanie instytucji i korumpowanie urzędników są na porządku dziennym.  Nie bardzo wiadomo, jak ukrócić ten proceder, który przybrał chroniczny charakter.

Pojawia się zatem pilna potrzeba rozróżnienia  trwałej niestabilności od chaosu, zagrażającego współczesnemu światu katastrofą. Idea realizmu koegzystencjalnego pozwala pobudzić instynkt samozachowawczy społeczeństw, aby zmusić rządy do konstruktywnego działania. Chodzi o to, aby rzetelnie i odważnie oszacować ryzyko przekształcenia coraz ostrzejszej rywalizacji w spektakularną „krwawą jatkę”.  Warto zastanowić się nad tym, jak w warunkach permanentnej konfrontacji minimalizować szkody i maksymalizować możliwości.

W tym celu należy rozważnie podejść do nowych instytucji komunikowania. Przede wszystkim zastanowić się nad nowoczesnymi środkami deliberacyjnymi, w celu lepszego zrozumienia źródeł mispercepcji, niepokoju i strachu.  Potrzeba nowych podejść do zarządzania kryzysami i wykorzystywania bezpośrednich i pośrednich metod moderacji.

Realizm koegzystencjalny, którego stawką jest przetrwanie ludzkości wymaga odwagi liderów politycznych i ich pomysłowości. Zamiast krzykliwości, moralizowania i idealizowania jednej ze stron konfrontacji,  trzeba budować mosty między wszystkimi rywalami. Psychologiczna odraza czy moralny dyskomfort nie stanowią usprawiedliwienia dla negatywnych namiętności i zaniechań.

W obecnej sytuacji wysokich napięć międzynarodowych nikt nie odważy się przewidywać, jak długa jest perspektywa eskalowania konfrontacji. Na przeszkodzie  szybkich zmian wzajemnych nastawień spoczywa mentalna inercja, ideologiczne zacietrzewienie i skostnienie struktur biurokratycznych, choćby ONZ. Wydaje się, że przyspieszenie przewartościowań dzisiejszego wojennego wzmożenia nastąpi w wyniku gwałtownego przebudzenia się społeczeństw zachodnich na rzecz wycofania się z kosztownych zobowiązań międzynarodowych. W samych Stanach Zjednoczonych może to oznaczać wzrost tendencji neoizolacjonistycznych. Nadzieja leży w tym, że gdy obecne elity liberalno-globalistyczne odejdą czy zostaną odsunięte od władzy, USA powrócą do realistycznej i konstruktywnej roli równoważącej w stosunkach międzynarodowych.

Prof. Stanisław Bieleń

Myśl Polska, nr 19-20 (5-12.05.2024)

Redakcja