WywiadyRewolucja nadchodzi z Zachodu

Redakcja4 miesiące temu
Wspomoz Fundacje

Rozmowa z Mariuszem Dzierżawskim

Cieszę się, że zgodził się Pan na wywiad dla Myśli Polskiej. Od czasu kiedy współpracowaliśmy politycznie, ja w Stronnictwie Narodowo-Demokratycznym, a Pan w Stronnictwie Polityki Realnej – minęło już sporo lat. Co się od tego czasy zmieniło w Pana życiu, polityką przestał się Pan zajmować?

– Skoro przypomniał Pan epizod polityczny w moim życiu, powiem kilka słów na ten temat, ze względu na czytelników, którzy tych czasów nie pamiętają. W roku 1990 wstąpiłem do UPR, a w 1995, po rozłamie w tej partii, wraz z kolegami, którzy określali się jako konserwatyści, założyliśmy Stronnictwo Polityki Realnej, które weszło w skład AWS. Po zwycięskich dla tej formacji wyborach w 1997 roku większość kolegów zdecydowała się na działalność w większych formacjach, a dla mnie stało się oczywiste, że nie nadaję się do polityki partyjnej. Kilka lat działalności politycznej pozwoliło mi dostrzec wyzwania, przed którymi stoi Polska. Uświadomiłem sobie wówczas, że największe z nich mają charakter cywilizacyjny. Z tego powodu zaangażowałem się najpierw w zwalczanie pornografii, a później w działania przeciw zabijaniu dzieci poczętych. Zajmuję się tym do tej pory, ponieważ jestem przekonany, że są to sprawy fundamentalne dla przyszłości Polski.

Wracając jeszcze do SPR. Czy nie uważa Pan, że właśnie dzisiaj program takiego ugrupowania, odwołujący się do realizmu i równowagi, nawołujący do tego, by nie zrobić za wszelką cenę z Rosji wroga – nie jest Polsce potrzebny?

– Postulat realizmu przejęliśmy z UPR, choć trudno powiedzieć na czym ten realizm polegał. UPR w owym czasie służył jako platforma formułowania błyskotliwych i sprzecznych z mainstreamem poglądów. Miało to oczywiście wiele zalet, ale trudno nazwać to realizmem politycznym. Dla SPR fundamentem była polska racja stanu. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę z problematyczności pojęcia „realizmu” w polityce, który dziś nazywa się „skutecznością”. „Realizm” bez jasnego określenia celu przeradza się w strywializowany makiawelizm, a najczęściej znaczy, że chodzi o zdobycie i utrzymanie władzy, lub w wersji skromniejszej, udziału w niej. Obawiam się, że dziś mamy nadmiar takich realistów. Aby uniknąć podobnej degrengolady trzeba najpierw jasno określić polską rację stanu. Fundamentem musi być tożsamość. Na pytanie o tożsamość Polski, Dmowski odpowiedział słowem „katolicyzm”. Patrząc na historię I Rzeczypospolitej można dodać do tego „wolność”. Realizm polityczny powinien wskazywać w jaki sposób katolicyzm chronić, a wolność umacniać i chronić przed wyrodzeniem się w samowolę. Obecnie obserwujemy w Polsce niszczenie religii i rozwój tyranii.

W każdym razie wówczas zdawaliśmy sobie sprawę w SPR, że demokracja uzależniona od mediów i wielkiego biznesu ma wiele wad, a Unia Europejska zmierza do socjalizmu. Byliśmy wolni od ideologicznych złudzeń, że oto nadszedł wieczysty pokój, a cały świat będzie nieuchronnie dążył do dobrobytu pod jedynie słusznym kierownictwem Stanów Zjednoczonych. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że istnieniem i siłą Polski zainteresowani są tylko Polacy, a członkostwo Polski w UE grozi utratą suwerenności. Nie chcieliśmy zamieniać wasalnych stosunków z ZSRR na wasalne stosunki z UE lub USA. Można powiedzieć, że chorobą współczesnego Zachodu jest oderwanie od rzeczywistości. Wielkie media kreują obraz świata, według którego system demoliberalny jest ustrojem najlepszym z możliwych i prowadzi nieuchronnie do budowy raju na Ziemi. Raj ten nie został jeszcze ustanowiony bo istnieją siły zła, które wcielają się w złych dyktatorów. W imię walki o dobro i pokój powszechny Stany Zjednoczone i ich  sojusznicy wyzwoliły od dyktatorów Libijczyków, Irakijczyków i nieustannie organizują rozmaite ruchy wyzwoleńcze. Nie da się powiedzieć, aby sytuacja wyzwolonych się poprawiała. W 2014 roku Stany Zjednoczone pomogły wyzwolić Ukrainę od tyrana Janukowycza i od tego czasu pomagają wyzwolić Ukrainę od zależności wobec Rosji. Skutki tego wyzwalania właśnie obserwujemy. W interesie Polski jest utrzymywanie możliwie dobrych stosunków sąsiadami, a nie realizowanie ideologicznych projektów, które nie tylko nie mają nic wspólnego z polską racją stanu, ale wręcz stanowią dla niej zagrożenie. Dobre stosunki z Rosją są korzystne dla Polski. Polityka konfrontacji prowadzi do sytuacji, w której znalazła się dziś Ukraina.

Jak Pan patrzy na politykę naszych władz, a szerzej całego polskiego świata polityki i mediów wobec wojny na Ukrainie?

– Na początku wojny obserwowaliśmy kompletne oderwanie od rzeczywistości. Wielu polityków i dziennikarzy spodziewało się zwycięstwa i upokorzenia Rosji. Pojawiły się głosy, że Polska powinna bardziej zaangażować się w wojnę. Stanisław Michalkiewicz kpił z tej postawy pisząc, że elity boją się, że nie zdążą na defiladę zwycięstwa. Pobieżne porównanie potencjałów Ukrainy i Rosji wystarczyło do stwierdzenia, że zwycięstwo Ukrainy jest niemożliwe, nawet przy wielkiej pomocy z Zachodu. Mimo to politycy i media nadymały balon oczekiwań. Jeszcze kilka miesięcy temu przy okazji szumnie zapowiadanej kontrofensywy, balon był intensywnie pompowany. Ostatnio powietrze z balonu  powoli uchodzi, bo ofensywa zakończyła się kompletnym fiaskiem, co jest oczywiste nawet dla polskich mediów i polityków. Władze Ukrainy kilka dni po rozpoczęciu inwazji mogły doprowadzić do pokoju. Jak przyznał ostatnio Dawid Arachamija, główny negocjator ze strony ukraińskiej podczas rozmów w Stambule, Rosjanie żądali aby Ukraina ogłosiła status neutralny i nie aspirowała do NATO. Amerykanie i Brytyjczycy naciskali na zerwanie negocjacji zapewniając o swoim wsparciu w walce o ostateczne zwycięstwo. Władymir Zełenski Anglosasów posłuchał. W efekcie Ukraina jest bankrutem gospodarczym, setki tysięcy Ukraińców zginęło lub odniosło ciężkie rany, miliony zostały zmuszone do porzucenia swoich domów. Władze i media polskie brały udział w podżeganiu do wojny i również one są odpowiedzialne za obecną katastrofalną sytuację Ukrainy, której można było uniknąć.

Ostatnio Pańskie komentarze na ten temat pojawiały się na łamach tygodnika „Do Rzeczy”. Co Pana skłoniło do  publikowania na łamach tego tygodnika?

– Od lat media w Polsce, zarówno publiczne jak i prywatne, nie zajmują się informowaniem publiczności tylko są tubą propagandy rządowej, unijnej, albo amerykańskiej. Na tym tle korzystnie wyróżnia się „Do Rzeczy”. Tygodnik nie popadł w antycovidowy amok na początku rzekomej pandemii, nie uległ też entuzjazmowi podżegaczy wojennych wobec wojny na Ukrainie, zwracał natomiast uwagę na zagrożenia z nią związane. Widać, że redakcja ma kontakt z rzeczywistością. W kwestiach cywilizacyjnych, którymi zajmuję się na co dzień, redakcja nie ulega naciskom ideologicznym, wie, że aborcja to morderstwo, a praktykowanie zboczeń jest szkodliwe. To powody, dla których „Do Rzeczy” czytam. Oprócz tego napisałem kilka tekstów odnoszących się do spraw cywilizacyjnych i toczącej się wojny. Zaproponowałem je Pawłowi Lisickiemu, którego znam od dawna i bardzo cenię, a redakcja uznała, że nadają się do publikacji, co bardzo mnie ucieszyło.

W stosunku do lat 90., kiedy zaczynaliśmy naszą działalność polityczną zmieniło się wiele, wtedy nie byliśmy jeszcze członkiem NATO i UE. Czy obecnie Polska w ogóle ma możliwość jakiegoś manewru? Czy jest miejsce na w miarę suwerenną politykę zagraniczną?

– Węgry są również członkiem NATO i UE, a jednak potrafią prowadzić politykę niezależną od Amerykanów i Niemców. Można mniemać, że wynika to z charyzmy osobistej Orbana. Wybory na Słowacji i polityka rządu Roberta Fico pokazują, że można powiększać poziom niezależności nawet bez wybitnych osobowości. Problem Polski polega na tym, że cała prawie klasa polityczna nawet nie potrafi sobie wyobrazić, że mogłaby myśleć samodzielnie, bez wskazówek z Waszyngtonu czy Berlina. Faktycznie jedynym posłem, który mówi językiem polskiej racji stanu jest Grzegorz Braun. Uchodzący za polityka antyunijnego Jarosław Kaczyński marzy, żeby w Polsce było „tak jak na Zachodzie”.

Głównym zagrożeniem wynikającym z członkostwa w Unii jest fakt, że stała się ona narzędziem rewolucyjnej ideologii. Fundamentem, na którym powstała Europa było chrześcijaństwo, a także dorobek cywilizacyjny Greków i Rzymian. Dzisiaj Unia zwalcza chrześcijaństwo, podważa zasady logiki, która była fundamentem nauki od czasów greckich, niszczy system prawny, który opierał się na zasadach prawa rzymskiego. Unia jest organizacją antyeuropejską. Dodatkowym zagrożeniem jest biurokracja unijna, która chce wszystkim państwom członkowskim narzucić absurdalne koncepcje gospodarcze i zbrodnicze koncepcje moralne. Mordowanie poczętych dzieci i promocja zboczeń to według komisarzy brukselskich „prawa człowieka”. Uderzające jest podobieństwo ideologiczne komisarzy unijnych i komisarzy bolszewickich sprzed 100 lat. Dzisiaj rewolucja nadchodzi z Zachodu. Racją stanu Polski jest oparcie się tej rewolucji. Rosjanie z rewolucyjnych zagrożeń płynących z Zachodu zdali sobie sprawę już dawno i starają się je powstrzymać. Propagowanie zboczeń jest zakazane, a rząd próbuje ograniczyć aborcję. Sądzę, że to jest pole ewentualnej współpracy, ale byłaby ona możliwa dopiero wtedy gdyby polskie elity kierowały się polską racją stanu.

Czy widzi Pan na polskiej scenie politycznej jakieś ugrupowania, które mogą być bliskie temu, co my głosiliśmy w latach 90. Np. interesuje mnie jaki jest Pana stosunek do Konfederacji.

– O Grzegorzu Braunie już mówiłem. Jeśli chodzi o inne podmioty Konfederacji sądzę, że boją się powiedzieć cokolwiek, co nie jest zgodne z mainstreamem. Zapewne wiedzą, że członkostwo w Unii jest szkodliwe dla Polski, ale nie odważyli się postawić kwestii „polexitu”, bo podobno 90% Polaków jest zadowolonych z członkostwa w Unii. Oczywiście uprawianie polityki nie polega na wywoływaniu skandali, ale polityk, który mówi tylko to co jego zdaniem myśli większość, nie nadaje się na przywódcę. Zwłaszcza w czasach zamętu, z którymi mamy do czynienia dziś.

Rozmawiał: Jan Engelgard

Myśl Polska, nr 51-52 (17-24.12.2023)

Redakcja