ŚwiatPiskorski: Likwidacja czy ludobójstwo?

Redakcja7 miesięcy temu
Wspomoz Fundacje

Jakie są prawdziwe straty Ukraińców podczas obecnej fazy wojny za naszą południowo-wschodnią granicą? Tego nie wie nikt, być może nawet samo dowództwo Sił Zbrojnych Ukrainy.

Wiemy na pewno, że są to setki tysięcy zabitych i zapewne wiele więcej rannych. O przypadłościach psychicznych nie warto wspominać: pewnie ktoś przeprowadzi na ten temat badania dopiero za jakiś czas.

Mogilizacja dla wszystkich

Możliwości mobilizacyjne właściwie już się wyczerpały. Kolejne doniesienia wskazują, że na front trafiają teraz ludzie schorowani, powyżej 50 roku życia, oczywiście bez żadnego przeszkolenia wojskowego. Uszczupleniu uległa lista chorób zwalniających do tej pory cierpiących na nie mężczyzn z poboru. Bilet do armii dostać mogą teraz nawet cierpiący na gruźlicę i nosiciele wirusa HIV. Kijów zastanawia się intensywnie nad tym, jak ściągnąć przymusowo tych szczęśliwców, którzy przed „mogilizacją” (tak nazywa się na Ukrainie mobilizację) zdołali w porę zbiec zagranicę.

„Mobilizacja na Ukrainie będzie się w najbliższym czasie nasilać”mówi tymczasem popularny komentator, a do niedawna doradca Biura Prezydenta Ukrainy, Aleksiej Arestowicz. Według niego, niebawem wejdą w życie przepisy, zgodnie z którymi osoby o nieuregulowanym stosunku do służby wojskowej nie będą mogły podjąć żadnej legalnej pracy. Jeżeli wojna potrwa jeszcze trzy lata, do armii trafią „wszyscy ukraińscy mężczyźni poza bardzo nielicznymi wyjątkami”. Oznacza to, że kolejne setki tysięcy z nich nie przeżyją, a w najlepszym wypadku zostaną inwalidami lub osobami zaburzonymi psychicznie. Tym samym trudno przypuszczać, by mogli oni zakładać rodziny i płodzić dzieci.

Demograficzna czarna dziura

W demograficzną przepaść Ukraina osuwa się konsekwentnie od dawna, właściwie od chwili rozpadu Związku Radzieckiego i uzyskania przez nią państwowości. Potwierdzają to dane statystyczne z kolejnych lat. Według autorów artykułu w „The Wall Street Journal” pierwsze sześć miesięcy obecnego roku przyniosło spadek liczby urodzeń o 28% w porównaniu z czasami sprzed obecnej fazy konfliktu. Już wcześniej zaobserwować można było w tej dziedzinie ewidentny regres. Najpierw był on spowodowany emigracją kolejnych milionów Ukraińców wskutek gospodarczej i społecznej dewastacji tego kraju, podążającego drogą oligarchiczno-neoliberalnych „reform”. Pierwsze tąpnięcie nastąpiło w 2014 roku, wraz z utratą w wyniku przewrotu Krymu i części Donbasu – spadek wyniósł wówczas 12%.

Efekt? Przerażające prognozy demograficznej dziury. Ukraiński demograf Aleksandr Gładun uważa, że w ciągu najbliższych dwóch dekad liczba obywateli Ukrainy spadnie do 30 mln, podczas gdy przed lutym 2022 roku wynosiła ona około 43 mln. Podkreślmy: w tej prognozie rzecz o obywatelach, a nie mieszkańcach. Tych ostatnich, według licznych szacunków, jest obecnie około 20 mln. Zapewne po zakończeniu działań wojennych ci, którym uda się przeżyć, z konieczności wybiorą emigrację, a wcześniejsi emigranci nie bardzo będą mieli do czego wracać.

Ludobójstwo Ukraińców

Jeżeli jakieś działania wobec narodu ukraińskiego (zakładamy jego istnienie w rozumieniu państwowo-obywatelskim) mogły nosić znamiona ludobójstwa, to są nimi właśnie decyzje prowadzące do przedłużania obecnego konfliktu zbrojnego. Nie ma przy tym znaczenia tłumaczenie, że Kijowowi z negocjacji pokojowych w marcu 2022 roku nakazał się wycofać ówczesny brytyjski premier Boris Johnson. On ponosić może co najwyżej odpowiedzialność etyczną. Dużo sroższą odpowiedzialność polityczną, a nawet prawną, ponieść powinna obecna ukraińska klasa polityczna. Ukraińcy zresztą nie mieli do niej szczęścia od zarania dziejów swej młodej państwowości.

Czy Wołodymyr Zełeński i jego ekipa staną kiedyś przed jakimś trybunałem za swoje decyzje prowadzące do likwidacji narodu ukraińskiego? Najpewniej nie. Jeśli nie odsuną ich od władzy ich anglosascy protektorzy, mogą nawet przetrwać w formie jakiegoś kabaretowego, marionetkowego reżimu w Kijowie przez lata. Na organizację kolejnego Majdanu nie wystarczy już ludzi.

Mateusz Piskorski

Redakcja