Prowokacja z terytorium Polski przeciw Białorusi jest jak najbardziej realna. Ba, można wręcz ze znaczną pewnością zakładać, że jest zaawansowana w przygotowaniach. Wystarczy zauważyć jakie poruszenie wywołały w mediach III RP informacje o chorobie prezydenta Aleksandra Łukaszenki.
Szakale zwęszyły krew i to, co nie udawało się od 2020 roku, od próby przewrotu po białoruskich wyborach prezydenckich – znowu wraca na agendę. Pamiętajmy, że przecież ktoś w Warszawie, w Mińsku i w Wilnie wziął wówczas duże pieniądze za obalenie białoruskich władz – no i się nie wywiązał. Tym bardziej możliwa jest kolejna próba zamachu stanu. Zwłaszcza, że goniąca resztkami sił kijowska junta nie gwarantuje już wiązania wystarczających sił rosyjskich, front należy zatem rozszerzyć, poddając pełnowymiarowej, militarnej zachodniej agresji także Białoruś – no i… Polskę.
Scenariusz tragedii
Polityczno-propagandowe narzędzia dla uzasadnienia takiej akcji są już przecież gotowe. To zwłaszcza marionetkowa, kolaboracyjna „prezydentura” Swietłany Ciechanowskiej, media nadające na Białoruś antyrządowe programy, jak TV Belsat (16 mln dolarów rocznie z polskiego budżetu, współfinansowana przez m.in. przez Wielką Brytanię), a także wprost uzbrojone i szkolone grupy najemników, oswajane w mediach III RP jako „ochotnicy z białoruskiej opozycji”. Takie bandy zbrojne są już podobno grupowane na Ukrainie w pobliżu granicy z Białorusią, jednak nie można wykluczyć, że będą też operować bezpośrednio z terytorium Polski, by „udzielić bratniej pomocy” sprowokowanym zamieszkom antypaństwowym. Oczywiście tym razem nikt już chyba nie wierzy, że płatna agentura i trochę otumanionej młodzieży poradzi sobie z białoruskimi organami porządku. A to z kolei sugeruje scenariusz kijowskiego Euromajdanu: kolejną „Niebiańską Sotnię”, jak poprzednio, zapewnią snajperzy i strzelcy z Polski oraz ukraińscy naziści przebrani za „ochotników”. Siły Zbrojne RP mogą wzmóc swoją aktywność na granicy białoruskiej, na przykład pod pretekstem akcji przeciw nielegalnym imigrantom. Możliwe są też prowokacje na północno-wschodnich terenach Polski zamieszkałych przez mniejszość białoruską, choćby przy pomocy sowicie przez rząd III RP opłacanych bojówkarzy udających polskich patriotów i narodowców.
Potrzeba ofiar
Niestety, najbardziej tragiczne w skutkach może być cyniczne wykorzystanie znaczącej mniejszości polskiej na Białorusi. Władze w Warszawie nie uznają legalnych organizacji polskich za przedstawicieli tamtejszej społeczności i – podobnie jak w przypadku Ciechanowskiej – utrzymują fikcję „jedynie słusznych władz Związku Polaków na Białorusi”, oczywiście działających tylko… w Warszawie i w systemowych mediach. Wystarczy zauważyć, jak zirytowało oficjalną III RP ułaskawienie Romana Protasiewicza i jak wygrywana jest sprawa Andrzeja Poczobuta. Potrzebny jest pretekst, potrzebne są ofiary, mięso dla medialnej propagandy, a nie dowody na białoruską praworządność i geopolityczny rozsądek Baćki. Próba sprowokowania polsko-białoruskiego konfliktu etnicznego, obok ideologicznych zamieszek wśród samych Białorusinów, byłaby rzecz jasna aktem zdrady narodowej i wystąpieniem przeciw żywotnym interesom samych Polaków, którzy na Białorusi cieszą się pełnią swobód narodowych i obywatelskich, czyli zupełnie inaczej niż na Ukrainie czy na Litwie.
Antysłowiańska inwazja
Dlatego należy podkreślić, że wbrew zwłaszcza rosyjskiej propagandzie, spodziewana napaść na Białoruś za pośrednictwem Polski nie będzie bynajmniej aktem „polskiego imperializmu”, nikt bowiem z Polaków żadnej wrogości wobec Białorusinów nie odczuwa. Nie będzie to też jednak akt „wyzwolenia / demokratyzacji”, opiewany w mediach obu głównonurtowych opcji. Antybiałoruska inwazja byłaby w całości realizacją imperialistycznych planów Zachodu, zmierzającego do zniewolenia wszystkich narodów słowiańskich. Polacy zaś byli i są tylko wśród pierwszych ofiar tej zachodniej agresji…
Konrad Rękas