W poprzednim felietonie podjąłem temat przejmowania przez banki roli do niedawna przypisywanej kasynom. Fundusze hedgingowe oferują możliwość inwestowania w derywatywy, a mówiąc po polsku uprawiania hazardu na obstawianiu trendów rynkowych w instrumentach pochodnych.
Przypomnę, że w opinii wielu bankowców fundusze hedgingowe opierające transakcje na instrumentach pochodnych są tykającą bombą systemu bankowego.
Już po opublikowaniu felietonu o derywatywach znalazłem interesującą informacje o realiach tego bankowego hazardu na polskim rynku. Dane z komunikatu Komisji Nadzoru Finansowego: Z ogólnej liczby 112,4 tys. osób inwestujących w 2022 r. na polskim rynku forex (pozagiełdowy rynek walutowy), 21 proc., czyli 29,8 tys. osób zarobiło 519,5 mln zł. czyli 17,4 tys. zł. średnio na jednego inwestującego. Ponad 79 proc. z ogólnej liczby osób inwestujących w 2022 r. na polskim rynku forex poniosło straty. Średnia strata inwestującego to blisko 17,6 tys. zł, a łącznie niemal 2 mld zł.
Szukający informacji o możliwościach inwestowania oferowanych przez fundusze hedgingowe znajduje zachęty kuszące złaknionego szybkiego wzbogacenia. Dowie się, że zawierający transakcje (w rzeczywistości obstawiający zakład na wzrost lub spadek kursu) na rynku forex wykorzystują zmienność kursów, dzięki czemu mogą odnosić zyski niezależnie od tego czy kurs rośnie, czy też spada. Brzmi to jak jakaś forma cudu biznesowego. Zarabiać bez względu na koniunkturę to przecież marzenie wszystkich przedsiębiorców. Dodatkową zachętą dla poszukujących wiedzy o możliwościach inwestycyjnych jest oferowana przez fundusze hedgingowe możliwość lewarowania, czyli skorzystania przez uczestnika transakcji z dźwigni finansowej w postaci kredytu, dzięki któremu może on zarządzać w hedgingowym hazardzie znacznie większym kapitałem, niż posiada.
Nazwanie kredytu lewarem jest psychologicznym majstersztykiem. Nieźle obmyślana pułapka kredytowa, dla tych, którzy uwierzyli, że lewarowane instrumenty pochodne pozwolą im szybko i bezproblemowo zwielokrotnić majątek.
Z danych KNF dowiadujemy się, że początkujący inwestor traci cały zainwestowany kapitał po okresie od dwóch miesięcy do pół roku. Dzięki derywatywom systematycznie poszerza się więc krąg rodzimych bankrutów. Kiedyś bankruci umierali z powodu ataku serca, lub zastępczo popełniali samobójstwo, więc pomysłowi finansiści wymyślili sposoby bogacenia się na bankructwie. Dziwię się, że nie dostali za to ekonomicznego Nobla. Ponieważ jest to wiedza upowszechniana na uczelniach ekonomicznych, więc możemy się spodziewać, że bogacenie się na bankructwie stanie się z czasem podstawową formą funkcjonowania biznesowego.
Metoda osiągnięcia sukcesu finansowego na bankructwie jest prostsza niż myślisz. Pięknie objaśnił ją prof. Michael Hudson w „Raporcie o gospodarce geopolitycznej”. „Cóż, najszybszym sposobem na zarabianie pieniędzy, jeśli jesteś finansistą w Ameryce, jest wyprzedaż aktywów – (w Polsce doświadczyliśmy tego masowo w latach 90-tych ub.w. w ramach prywatyzacji majątku pokomunistycznego – przyp. J.F.) – pożyczasz pieniądze, wykupujesz korporację, obciążasz ją długiem, opróżniasz i zostawiasz jako zbankrutowaną skorupę.
To jest kapitalizm finansowy. Tego właśnie uczy się w szkołach biznesu. Tak działa gospodarka rynkowa. Napadnij na firmę, przejmij ją, sprzedaj bogate aktywa, zapłać sobie opłatę za zarządzanie, zapłać sobie ogromną dywidendę […] To dlatego cała masa firm upada”. Drodzy, ewentualni bankruci, kwota wzbogacenia na bankructwie może wystarczyć do końca życia i ile nie zapragniecie zwielokrotnić jej inwestycjami w derywatywy.
Jacek Frankowski
fot. public domain
Myśl Polska, nr 17-18 (23-30.04.2023)