FelietonyPolskaŚwiatEuropa bez NATO, to Europa bez wojen

Redakcja1 rok temu
Wspomoz Fundacje

Czasami rzeczy warto nazwać po imieniu. Tak jest w przypadku NATO i jego roli we współczesnym świecie. Trzeba powiedzieć sobie wprost: dalsze utrzymywanie tej struktury oraz obecności w niej Europy, w tym Polski, stanowi śmiertelne zagrożenie dla naszego kontynentu.

I nie oznacza to wcale jakiegoś bujania w obłokach, związanego z przekonaniem, że tu i teraz wystąpienie z kierowanego przez Anglosasów sojuszu jest z dnia na dzień możliwe.  Bądźmy realistami. Obecne struktury zależności istnieją obiektywnie i do tego stopnia determinują kształt polskiej sceny politycznej i debaty publicznej głównego nurtu, że nie ma większego sensu liczenie na to, że głoszenie nawet najbardziej racjonalnych i najlepiej uargumentowanych postulatów może coś zmienić.

Ewentualne geopolityczne przesunięcia będą dokonywały się poza i ponad Warszawą, bez choćby śladowego jej udziału. W obecnej rzeczywistości pozostaje zatem bacznie obserwować globalne przemiany i starcia mocarstw o najwyższą stawkę: kształt nowego ładu międzynarodowego. Stary na naszych oczach się kończy. Nowy jest jeszcze amorficzny. Większość obszarów naszego globu, podobnie jak Polska, pozbawiona jest podmiotowości. To nie fatalistyczny przesąd, lecz tak właśnie wygląda rola państw średnich i niewielkich, nawet jeśli ich klasa polityczna kreuje się na demiurgów zachodzących przemian.

W okresie takim najrozsądniejszym wyborem jest dystans. Obserwujemy starcie gigantów z bezpiecznej odległości. Skoro nie wiemy, czym się ono skończy, staramy się nie stawać po żadnej ze stron, a przede wszystkim nie palić żadnych mostów. Postawa taka wymaga jednak spełnienia kilku warunków, do czego dzisiejszej Polsce niewyobrażalnie daleko. Po pierwsze, musimy zachować zdolność do trzeźwego oglądu sytuacji, a zatem dysponować informacjami, w oparciu o które możemy z odpowiednią dozą prawdopodobieństwa prognozować rozwój wydarzeń. Po drugie, musimy zdawać sobie sprawę z własnych przewag, ale też słabości, by móc we właściwych proporcjach oceniać nasz wpływ na bieg wydarzeń. Po trzecie, musimy unikać wszelkiej ideologii i emocji (sympatii, antypatii), bo one sprowadzają nas na manowce myślenia życzeniowo-romantycznego, a na dodatek grożą podjęciem kroków wiodących ku katastrofie. Jeśli spełnimy te warunki, możemy nawet pokusić się o pełnienie roli ważnego mediatora, pomostu bądź kanału komunikacji między wielkimi graczami. Niewielkie państwa potrafiły z takiej właśnie roli czerpać nieproporcjonalnie duże w stosunku do ich wielkości korzyści. To nie nasz przypadek. Do tego trzeba mieć rozum i dyplomację.

Wróćmy jednak do NATO. Sojusz Północnoatlantycki, o czym mówił do końca swych dni architekt czołowych strategii zimnowojennych, George Kennan, powinien był ulec samorozwiązaniu wraz z upadkiem Związku Radzieckiego i dezintegracją bloku wschodniego. Jego pierwotna rola wówczas się definitywnie skończyła. Zamiast tego, NATO przekształciło się w agresywny blok napastniczy będący instrumentem Anglosasów. Służył on wzniecaniu krwawych wojen we wszystkich niemal zakątkach świata. Dokonywał ekspansji, której skutki były z góry przesądzone. Musiała ona przynieść konfrontację, w tym tą najbardziej krwawą i tragiczną, jaką jest otwarty konflikt zbrojny.

Podsumowanie roli NATO w ciągu ostatnich ponad trzech dekad prowadzi do wniosku dość oczywistego: Polska nie powinna była w 1999 roku, zresztą wbrew wszelkim demokratycznym regułom, do sojuszu w ogóle przystępować. Europa powinna zaś postawić na własne zdolności obronne, a nie godzić się na rolę przybudówki agresywnego sojuszu Anglosasów. Czasu nie cofniemy. Geopolityczny bieg wydarzeń nabrał jednak niezwykłego przyspieszenia. W tych warunkach musimy być mentalnie, koncepcyjnie gotowi do wyobrażenia sobie Polski bez NATO. Na razie sojusz się rozszerza. W ciągu najbliższych lat może jednak zbankrutować, wraz z upadkiem hegemonicznych ambicji swojej amerykańskiej siły napędu. Musimy pamiętać, że poza NATO też jest życie, i to zdecydowanie bardziej spokojne, bezpieczne, stabilne. I nie możemy pozwalać podpalaczom świata na dolewanie benzyny do ognia naszego płonącego dziś, europejskiego domu. Dlatego miejmy śmiałość refleksji. Myślmy o Polsce bez / po NATO. Choćby po to, by nie obudzić się, gdy będziemy ostatnimi już zakładnikami starego myślenia na naszym kontynencie.

Mateusz Piskorski

fot. public domain

Myśl Polska, nr 15-16 (9-16.04.2023)

Redakcja