Dlaczego warto bronić Papieża? – sam fakt, że musimy stawiać takie pytania mówi dużo o nas samych. Chciałoby się odpowiedzieć krótko: dlatego, że warto być przyzwoitym. Tylko, że w obecnych, skundlonych czasach to pusty slogan. Przyzwoitość przestała być postrzegana jako coś istotnego, cennego. Stała się listkiem figowym słabo skrywającym cynizm i podłość.
W końcu to na przyzwoitość powołują się ci, którzy dziś Jana Pawła II opluwają. Nie widzą w nic nieprzyzwoitego w tym, że robią to na konkretne polityczne zlecenie. Ani w tym, że jeszcze kilkanaście lat temu odcinali kupony swej zawodowej kariery od medialnej kreacji „pokolenia JPII”.
Zatem być może bardziej niż odwołanie się do etyki trafią do nas argumenty intelektualne. Choćby o kuriozalności zarzutów. Bowiem już z daleka widać, że ta mistyfikacja szyta jest grubymi nićmi. Jeśli ktoś przełamie obrzydzenie i przyjrzy się jej z bliska dostrzeże natychmiast utarty, oklepany schemat.
Po latach „odnajdują” się „ofiary”, które przerywają milczenia. Pojawiają się grube oskarżenia, na które nikt nie odpowiada. Bo kto ma odpowiedzieć gdy oskarżony nie żyje? Potem pojawiają się świadkowie. Nie muszą być wiarygodni, ani mieć cokolwiek do powiedzenia. Są też „dokumenty”. Czasami wręcz niedorzeczne, zazwyczaj jednak o żadnej wartości poznawczej. Potem wystarczy nakręcić medialną histerię i dodać szczyptę medialnej nieporadności, którą tak obficie gospodarują kościelni hierarchowie. I mamy gotowy przepis. Na oplucie, obrzydzenie, zmieszanie z błotem niemal każdego.
Nie ma hamulców i nie ma granic. Jako instrumentów używają na przykład osób wyraźnie zaburzonych, często o zerowej wiarygodności. Taki mechanizm miał miejsce w czasie nagonki, na kard. Henryka Gulbinowicza. Wtedy mechanizmy tej perfidii prześledził i obnażył Peter Raina na łamach książki „Polowanie na kardynała. Sprawa Henryka Gulbinowicza”, która ukazała się nakładem naszego wydawnictwa. Dziś już niewielu z nas (zbyt mało) pamięta, jak ten wybitny choć kontrowersyjny kapłan, został potępiony. Jak powstały fałszywe oskarżenia wobec niego i jak najwyższe władze kościelne skazały go na infamię. Z oportunizmu, tchórzostwa i głupoty. Które dziś mszczą się dwójnasób.
Wracając jednak do samego ataku na Jana Pawła II: nie jest on dla mnie specjalnym zaskoczeniem. Od początku pytaniem nie było czy takowy nastąpi, ale kiedy to się wydarzy. Zresztą pierwszą jaskółką tego co dziś dzieje się w liberalno-lewackich mediach było pojawienie się zjawiska „cenzopapy”. Naigrawanie się z Jana Pawła II, głównie za pośrednictwem mediów społecznościowych, przynajmniej pierwotnie miało charakter spontaniczny i było reakcją na powszechnie i nachalnie lansowany kult Papieża-Polaka. Pojawiło się jeszcze za jego życia ale zaczęło gwałtownie narastać około roku 2009, by swoje apogeum osiągnąć w roku 2014. Trudno się dziwić. W okolicach kanonizacji można było odnieść wrażenie, że Jan Paweł II zacznie spoglądać na nas z przysłowiowej lodówki. Wobec wysypu okolicznościowych gadżetów wcale nie był to tak nieprawdopodobny scenariusz.
Tak czy inaczej ziarno zostało zasiane. Dla pokolenia obecnych 20-latków papież-Polak nie jest już ważną postacią, która choć z oddali, była jednak obecna przez ważny fragment ich życia. Jest twarzą z internetowego mema. Do tego twarzą bynajmniej nie sympatyczną czy dobrotliwą. W ten sposób Jan Paweł II przestał być obiektem kultu a stał się obiektem niewybrednych żartów.
Dodajmy do tego postępujące zeświecczenie społeczeństwa i wyjątkową wręcz niezgrabność polskich hierarchów w obszarze komunikacji z wiernymi i przepis mamy gotowy na katastrofę. Wystarczy wyjąć z rękawa kilku „świadków” i jakiekolwiek dokumenty by z jednej z najważniejszych w naszych dziejach postaci uczynić zdegenerowanego obrońcę pedofili. Pozostało wybrać moment i uderzyć. Najprostszy był wybór wykonawców. W przegniłym moralnie dziennikarskim światku znalezienie hieny jest znacząco prostsze niż znalezienie człowieka przyzwoitego.
Swoją drogą warto byłoby prześledzić w tej sprawie ślad pieniądza, który niezawodnie prowadzi do prawdziwych zleceniodawców. Byłoby to możliwe gdybyśmy na wzór Gruzji przyjęli ustawę o „agentach zagranicznych”. Taki akt prawny nakłada na wszystkie organizacje, które otrzymują ponad 20 proc. swoich funduszy z zagranicy, obowiązek zarejestrowania się jako „zagraniczni agenci”. Podmioty nie stosujące się do tych przepisów muszą liczyć się z wysokimi karami pieniężnymi. Stawiam dolary przeciw orzechom, że dysponując tym instrumentem szybciutko, niczym po nitce do kłębka doszlibyśmy do pieniędzy Georga Sorosa. Zarówno w obecnej sprawie jak i w wielu poprzednich. To co je łączy to nie tylko intencja zaszkodzenia kościołowi ale i intencja zaszkodzenia Polsce, dziwnym trafem pojawiające się zazwyczaj we własnym towarzystwie.
Nie miejmy jednak złudzeń, do przyjęcia rozwiązań na wzór gruziński nie dojdzie. Przede wszystkim dlatego, że obnażyłyby one wszystkie powiązania finansowe. Wtedy mogłoby się okazać, że jedynymi środowiskami nie pobierającymi hańbiącego jurgieltu są te, stygmatyzowane jako „ruskie onuce”…
Jan Paweł II był kapłanem i politykiem. W obu tych dziedzinach osiągnął szczyt, pozostawiając trwały ślad w historii. Czy był to wpływ z naszego punktu widzenia korzystny? – mamy prawo się o to spierać. Czyńmy to jednak z umiarem. Jako polityczni realiści nie możemy bowiem ignorować faktu, że dziś Jan Paweł II nie jest jedynie postacią historyczną, ale wciąż rozpoznawalną globalnie marką. Jedną z nielicznych, którymi dysponujemy jako naród. Nie tracąc swobody dyskusji miarkujmy się więc w zapalczywości. Choćby po to by nie pomóc tym, którzy rzeczoną markę usiłują zniszczyć. To nie są przyjaciele ani Polski ani Kościoła. Wręcz przeciwnie.
Przemysław Piasta
Przemysław Piasta
Historyk i przedsiębiorca. Prezes Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego. Autor wielu publikacji popularnych i naukowych.