160 rocznica wybuchu powstania styczniowego będzie zapewne okazją do przypominania bohaterstwa powstańców i wielkiego znaczenia tego zrywu dla naszej narodowej tożsamości. Pojawią się też zapewnienia, że bez powstania nie było by niepodległej Polski i gdyby nie ono, to wszyscy mówilibyśmy po rosyjsku.
Taka sama argumentacja pojawia się zresztą przy obchodach kolejnych rocznic wybuchu powstania warszawskiego. To w sumie propagandowe i pozbawione racjonalności twierdzenie ma uzasadniać kolejne klęski, ich „zwycięskie” znaczenie, w myśl zasady – co prawda przegrały, ale w dłuższym przedziale czasu okazały się zwycięskie.
Polska polityka historyczna, zwłaszcza ta po 2015 roku – jest całkowicie zdominowana przez kult romantycznych zrywów i kreowania na bohaterów narodowych powstańców, konspiratorów, partyzantów, słowem wzorcem patrioty jest tzw. niezłomny, który bez względu na okoliczności podejmował walkę, choćby od samego początku nie miała ona szans na zwycięskie zakończenie. Tym większa jego zasługa – rzucenie wyzwania otaczającej rzeczywistości, tak międzynarodowej, jak i wewnętrznej – to dowód na patriotyzm najwyższej próby. Klasycznym przykładem jest tu kult tzw. żołnierzy wyklętych, który przybrał formy quasi religijne. Kult ten, całkowicie oderwany już od realnej oceny historycznej, przeniknął do programów edukacyjnych i przesłania lub wręcz niweluje wszelkie inne spojrzenia na historię Polski.
Czy wobec tego istnieje obecnie w Polsce realna szansa na poważne potraktowanie innego spojrzenia na historie Polski XIX i XX wieku? Czy jest jeszcze miejsce na poważną refleksją nad innymi niż insurekcyjno-romantycznymi drogami do niepodległości, nad myślą realistyczną, nad takimi postaciami polskiej historii jak Stanisław Staszic, Ksawery Drucki-Lubecki, czy Aleksander Wielopolski? Owszem, w publicystyce czy w badaniach naukowych prowadzonych przecież cały czas – tak, ale będzie to dyskusja niejako na marginesie, nie będzie to nurt dominujący, a już w ogóle nie pojawi się w przekazie edukacyjnym czy medialnym. Co najwyżej omówienie np. polityki Aleksandra Wielopolskiego będzie tłem dla rozważań nad jego klęską i uzasadnieniem tezy, że w polskiej historii nie ma miejsce na „kolaborację”, która zawsze kończy się katastrofą. Wielopolski nie służy obecnie do pokazania zupełnie innego niż romantyczny spojrzenia na uprawianie przez Polaków polityki (po dziś dzień), ale właśnie na podparcie tezy, że „nie było innego wyjścia”, tylko powstania i konspiracja. Poza tym Wielopolski służy też do dyskredytowania jakiejkolwiek myśli porozumienia z Rosją, w tamtych czasach „ugody”, obecnie dobrych relacji między państwami. Tak więc, jeśli już, to wspomnieć można Wielopolskiego jako odstraszający przykład.
Aleksander Wielopolski
Kiedy jednak spojrzymy na już pond 150-letni dyskurs na temat tej postaci, uchodzącej, słusznie, za jedną z najbardziej kontrowersyjnych, ale i intrygujących w naszej historii – to okaże się, że historycy i politycy, także obcy mu ideowo – okazywali się bardzo często niezwykle obiektywni, a nawet tolerancyjni, dostrzegając wielkość polityczną Margrabiego, którzy – nie omijając błędów jakie popełnił – formułowali wnioski bardzo mu przychylne.
Pierwsza wielka debata na temat Aleksandra Wielopolskiego miała miejsce po opublikowaniu w latach 70. XIX wieku przez Henryka Lisickiego (1839-1899) panegirycznej, jak powszechnie oceniano, biografii Margrabiego. Dyskusja toczyła się głównie w Galicji, a jej uczestnikami byli krakowscy konserwatyści, tej miary co Stanisław Tarnowski, Józef Szujski, Paweł Popiel czy Stanisław Koźmian. Najbardziej miarodajną ocenę Wielopolskiego przedstawił Kajetan Koźmian w książce „Rzecz o roku 1863”, wydanej w 1896 roku. Była to ocena ze wszech miar pozytywna:
„Całe społeczeństwo polskie, w różnych swoich odcieniach, z różnymi odmianami, dążyło do zupełnej niepodległości i uwierzyło, że do odzyskania jej dopomoże mu obca siła. Wielopolski zrozumiał, że położenie wewnętrzne i zewnętrzne nie dozwalało tak daleko idącego rozwiązania. Ocenił, jakie ono przynieść mogło korzyści narodowi, jakimi groziło mu niebezpieczeństwami, stanął na gruncie praktycznym możliwego kompromisu z Rosją i możliwych ze strony Rosji ustępstw, i stworzył znany swój, w szczegółach misterny system. Kiedy Wielopolski kreślił głęboko obmyślane, zbawienne ustawy i reformy, społeczeństwo ocenić ani twórcy, ani tworu nie umiało.
Jedynie kiedy stawiał czoło wojskowym rządom i podawał się do dymisji, zyskiwał wzięcie. Kiedy zaś powracał uzbrojony we władzę, z doniosłymi dla kraju ustępstwami i reformami, tracił wszelką popularność i stawał się znienawidzonym. Polityka Mikołaja I była zemstą za 1830 r., polityka polska zemstą za 1831 r Ze wstąpieniem na tron Aleksandra II ustała ze strony Rosji polityka zemsty za 1830 r. Zrozumiał to i chciał zużytkować Wielopolski; społeczeństwo polskie tego rozumieć nie chciało, zużytkować nie potrafiło, i nie ustała z jego strony polityka zemsty za 1831 r. Społeczeństwo polskie nie mogło ani przeboleć, ani przebaczyć Wielopolskiemu, że na inną, niż do niepodległości wiodącą, wprowadzić je chciał drogę i dlatego zniweczyło własnymi rękami jego dzieło, samo wtrąciło się w przepaść. Mniej ważnym i doniosłym dla historii jest, jakimi to środkami i sposobami uczyniło. Przede wszystkim w niej zapisać należy: że Polacy chcieli wszystkiego albo niczego; Wielopolski stawiał mądrości politycznej zasadę – lepiej coś niż nic”.
Stańczycy uznali więc filozofię polityczną Wielopolskiego za swoją, chociaż w czasie powstania i wcześniej wcale go nie popierali. W 1863 roku krakowski „Czas” prowadził misterną grę z „białymi” i ośrodkiem emigracyjnym, jakim był Hotel Lambert w Paryżu. De facto stał więc po stronie powstania. Dopiero jego klęska i refleksja nad jej przyczynami sprawiła, że zmienili zdanie, i przyznali rację Wielopolskiemu. Syn Aleksandra Wielopolskiego, Zygmunt (1833-1902) – cały czas wytykał krakowskim konserwatystom, że w decydującym momencie „zdradzili” Margrabiego i nadal są wrogo do niego nastawieni, wreszcie, że nadal wytykają mu błędy, np. jego polityki w stosunku do Towarzystwa Rolniczego. Nie zmienia to rzecz jasna ogólnej oceny, że w kręgach konserwatywnych dokonano niejako „rehabilitacji” Aleksandra Wielopolskiego doceniając jego postrzeganie sprawy polskiej przez pryzmat uwarunkowań geopolitycznych, odrzucenie marzeń i maksymalizmu na rzecz realizmu politycznego, czy wreszcie zakwestionowanie romantycznego paradygmatu ideowego zawartego w haśle – wszystko albo nic.
Mniej więcej takie samo postrzeganie postaci Wielopolskiego odnotowujemy w tym czasie w kręgach warszawskich pozytywistów. Tutaj najbardziej miarodajny był Walery Przyborowski (1845-1913), uczestnik powstania, a potem pisarz, publicysta i historyk, autor monumentalnego opracowania o powstaniu styczniowym. To było dzieło jego życia – ukazywało się przez wiele lat. Były to następujące publikacje: „Ostatnie chwile powstania styczniowego”, t. 1-4, Poznań 1887-1888; „Historia dwóch lat 1861-1862”, t. 1-5, Kraków 1892-1896; „Dzieje 1863 roku”, t. 1-5, Kraków 1897-1919. Razem 14 tomów. Prace Przyborowskiego, oparte na bogatym materiale źródłowym są przydatne dla historyków po dziś dzień. Obok podania w tych książkach ogromnego materiału faktograficznego Przyborowski nie unikał ocen, i to często bardzo ostrych, przy czym na przestrzeni 20 lat nieraz inaczej rozkładał akcenty. W przypadku Wielopolskiego miewał różne okresy, np. w końcu lat 90. XIX wieku krytykował Margrabiego za błędy popełnione w latach 1862-1863. Jednak w końcowym tomie poświęconym dziejom powstania 1863 zdecydował się na syntetyczną, nie pozbawioną zabarwienia emocjonalnego zdecydowanie gloryfikującą go ocenę. Książka ukazała się w roku 1905, a więc po ponad 40 latach od chwili zakończenia powstania.
Przyborowski zawraca uwagę na to, że upadek Wielopolskiego to nie wynik jego błędów, tylko postawy ogółu, który targany namiętnościami i prywatą nie dostrzegł w Margrabim ocalenia i dobra Polski. I jeszcze jedno – autor zwraca uwagę na to, że klęska 1863 i odrzucenie Wielopolskiego przez większość rodaków „spaczyło ducha polskiego”. Co miał na myśli? Zapewne triumf politycznego szaleństwa i odrzucenie rozumu. Dowodem na to, że to miał na myśli jest fragment poświęcony spadkobiercom „czerwonych”, którzy mimo tylu doświadczeń nadal uznają, że mieli rację a Wielopolski nie. Chodziło tu zapewne o rodzący się na nowo obóz insurekcyjny, skupiony wokół PPS i przyległości. Przyborowski do końca życia pozostał wrogiem irredenty, wrogiem „niepokornych” i ich myślenia o polityce i sprawie polskiej, był bliski postawom „ugodowym”, w tym czasie skupiających się wokół petersburskiego „Kraju” czy wkrótce Stronnictwa Polityki Realnej. Co ciekawe taką samą postawę zajmował Bolesław Prus, którego stosunek do osoby Margrabiego był sceptyczny.
Odzyskanie przez Polskę Niepodległości w 1918 roku – jak można było oczekiwać – zakończy „karierę” Wielopolskiego. Cała ideologia niepodległościowa, napędzana przez obóz piłsudczykowski zdawała się ostatecznie wyrzucać Margrabiego na śmietnik historii. Było to tym bardziej możliwe, gdyż drugi największy obóz polityczny w Polsce, czyli Narodowa Demokracja raczej się od Wielopolskiego dystansował. W latach 1905-1914, kiedy polska reprezentacja w Dumie Państwowej wysunęła projekt autonomii Królestwa Polskiego w ramach Cesarstwa Rosyjskiego – wydawać się mogło, że jest to wskrzeszenie programu Wielopolskiego. Jednak w propagandzie politycznej endecja praktycznie nie powoływała się na jego spuściznę, ani na jego osobę. Co prawda w 1905 roku Jan Ludwik Popławski odwołał się do polityki Aleksandra Wielopolskiego w obszernym tekście na łamach „Przeglądu Wszechpolskiego”, ale był to artykuł adresowany do elit, w późniejszej propagandzie już na łamach legalnej prasy ukazującej się w Królestwie Polskim – Margrabiego na sztandary nie przywrócono.
Popławski we wspominanym tekście wskazał na doświadczenia polityki Wielopolskiego w kontekście nowych wyzwań dla Polski. Uznał, że w realiach początku lat 60. XIX w. Wielopolski nakreślił jedyny możliwy do realizacji program dla kraju, czyli „zapewnienie narodowi polskiemu koniecznej samodzielności prawno-politycznej, która daje się pogodzić z interesem prawdziwym państwa rosyjskiego”. Popławski realistycznie oceniał, że w owym czasie nie było międzynarodowej koniunktury, która dawałaby nadzieję na zjednoczenie rdzennie polskich ziem przez Rosję i powiększenie granic Królestwa, bo „polityka rosyjska inne miała wtedy i później, ważniejsze i pilniejsze interesy i zadania”.
Narodowa Demokracja nie mogła oficjalnie ogłosić, że kontynuuje politykę Wielopolskiego i kieruje się jego polityczna filozofią (Popławski nazywał Margrabiego „politykiem realnym”), z kilku powodów. Po pierwsze, był on arystokratą i reprezentantem polityki szlacheckiej, a ND odwoływała się do narodu i ludu, po drugie, Wielopolski nie pozyskał poparcia Polaków, a ND opierała swoją działalność na poparciu szerokich kręgów społecznych (zwłaszcza po 1905 roku), po trzecie, Wielopolski przegrał, więc trudno było go stawiać jako wzór na naśladowania. Bardziej przydatny był Wielopolski dla sprzymierzonego z ND Stronnictwa Polityki Realnej (SPR). Partia ta skupiała żywioły konserwatywne i w dodatku jej pierwszym prezesem był hr. Zygmunt Wielopolski (1863-1919), wnuk margrabiego. Jego osoba była naturalnym łącznikiem między nim i SPR, a pośrednio przez nią także z ND. Zygmunt Wielopolski współpracował ściśle z Romanem Dmowskim w latach 1914-1915, będąc przewodniczącym powołanego do życia w końcu 1914 Komitetu Narodowego Polskiego wspierającego politykę orientacji na Rosję. Dmowski był zaś prezesem tego Komitetu. Układ personalny bardzo symboliczny.
Tak więc, w roku 1918 wydawać się mogło, że Aleksander Wielopolski ostatecznie zniknie z politycznego dyskursu a co najwyżej zajmą się nim tylko historycy. Polska po 1918 przyjęła, zwłaszcza po 1926 roku, narrację insurekcyjną, przekonując obywateli, że niepodległość zawdzięcza tylko i wyłącznie powstaniom. Stąd kult zrywów z 1831 i 1863, stąd kult weteranów powstania styczniowego, ustanowienie Dnia Podchorążego w dniu 30 listopada 1830, stąd liczne pomniki i upamiętnienia osób i bitew z tego okresu. Gdzie tu miejsce dla Wielopolskiego? A jednak, i tu dochodzimy do jednego z największych paradoksów, to właśnie po 1918 roku pojawiały się przychylne lub nawet entuzjastyczne oceny postaci margrabiego, które wyszły z kręgów weteranów PPS i ruchu legionowego, w tym od samego Józefa Piłsudskiego. W kolejności pierwszy był Artur Śliwiński (1877-1953), działacz PPS, piłsudczyk. W wydanej w 1919 roku historii powstania styczniowego napisał o Wielopolskim:
„Od jego olbrzymiej a niesłychanie pewnej siebie postaci wiało jakimś posępnym majestatem, który nad Newą budził szacunek i zdziwienie. Wielki pan polski, noszący wysoko swoją lwią głowę, a przed nikim niezginający hardego karku, był w atmosferze służalczości tak niezwykłym zjawiskiem, że powszechną wzniecał sensację. W wypadkach wątpliwych ratował sytuację niezachwianą pewnością siebie, która nieraz w najwyższym stopniu imponowała Moskalom (…) Dygnitarze rosyjscy z wzrastającym podziwem spoglądali na tego magnata, który nie piął się po szczeblach kariery, lecz wprost z zacisza wiejskiego wyniesiony na wysoki urząd, ośmielał się w Warszawie stawać do walki z namiestnikami samego cara, a w Petersburgu otaczał się dumą i nakazywał dla swojej osoby szacunek. Nie wiedziano, co z nim robić. Dostrzegano w nim siłę, rozumiano, że usług takiego człowieka odrzucać nie można, jeśli Polska ma być uspokojona, ale jednocześnie nie dowierzano mu i obawiano się spełnienia jego żądań”.
Zdumiewające? Na pierwszy rzut oka tak, ale kiedy w 1924 powtórzy to mniej więcej to samo Józef Piłsudski, będzie to sygnał, że w tym kręgu politycznym uznano Margrabiego za postać wybitną. Piłsudski powiedział: „ Chciałem go kochać za wielkość, bo miał on dumę i godność swego narodu. Widzę wspaniałą scenę – pałac zimowy w ogromnym Petersburgu, liczny zastęp dygnitarzy czeka na wejście cara, czekają – stojąc, pokornie i cierpliwie – margrabia siedzi. Gdy zwrócono mu uwagę, by powstał, gdyż majestat rosyjski ma wejść w tej chwili, odpowiedział: „Przed królem swoim dopiero powstanę”. Nie był niewolnikiem, wielka siła, wielka duma. Padł, zduszony obręczą bagnetów z jednej i z drugiej strony, padł pod siłą pogardy, gnieciony często potwarzą nienawiści”.
Piłsudski, sam szlachcic, dostrzegł w Wielopolskim bratnią duszę. Kiedy pisze o osamotnieniu, o godności, wielkiej dumie i wielkiej sile – to tak, jakby mówił o sobie. W 1924 roku Piłsudski był na politycznym marginesie, co przeżywał ciężko, gdyż czuł się odrzucony przez naród, i to po raz drugi, pierwszy w 1914 roku, kiedy jego strzelców witały w Kielcach zamknięte okiennice i posępne milczenie. Mimo to zastanawiające jest to, że Piłsudski, admirator powstania 1863, mówi o tym, że Margrabia „padł pod siłą pogardy i nienawiści”. A kto tę nienawiść rozniecał? Konspiratorzy spod znaku „czerwonych”, potem fetowani przeze piłsudczyków jako bohaterowie. Jak to można pogodzić? Jak można jednocześnie wielbić powstanie wywołane przez „czerwonych” i składać taki hołd Wielopolskiemu? Widocznie Piłsudski to jakoś pogodził, widząc w Margrabim wcale nie polityka prorosyjskiego (scena w pałacu zimowym wyraźnie mu imponuje).
Stanisław Cat-Mackiewicz w swojej książce o Piłsudskim zwraca uwagę, że nie podzielał on nienawiści, jaką żywili do Margrabiego powstańcy: „On, który tyle mówił o „agenturach obcych”, na tylu mu współczesnych wskazywał jako świadomych lub podświadomych agentów cudzoziemskich, nie podzielał poglądu powstańców 1863 roku na Wielopolskiego jako na zdrajcę. Przeciwnie, pisze o nim: „największe imię”, i szanuje w nim patriotę o wielkiej linii politycznej”. Mackiewicz przypomina też historię ukazania się Piłsudskiemu cienia Wielopolskiego jesienią 1914 w ruinach dawnej siedziby Wielopolskich. „Margrabia stanął przed nim nie jako zdrajca czy agent wroga, lecz jako patriota wskazujący na nieodpowiedzialność szaleńczego czynu, owej wojny bez pewności wygranej” – pisał Mackiewicz.
Kolejna odsłonę sporu o Wielopolskiego przyniosła II wojna światowa a właściwie to, co stało się do jej zakończeniu. Polska ponownie znalazła się w strefie wpływów Rosji (ZSRR) i Wielopolski znowu powrócił. Jego powrót związany jest z głośną, uznaną za skandal książką Ksawerego Pruszyńskiego (1907-1950) poświeconą polityce Margrabiego. Książka miała dwa wydania, w 1944, nakładem „Nowej Polski” w Londynie i w 1946 już w Polsce. Książka z 1944 była dedykowana nieżyjącemu już gen. Władysławowi Sikorskiemu, przez co Pruszyński chciał podkreślić jego polityczny realizm w relacjach z Rosją. Nota bene mottem tek książki było słynne powiedzenie Piłsudskiego o Wielopolskim zaczynające się od słów „Wielkości, gdzie twoje imię…”. Książka miała oczywiście podtekst polityczny, była wezwaniem do porzucenia przez emigrację polityki protestu przeciwko geopolitycznej rzeczywistości, Pruszyński nawoływał do realizmu i porozumienia się z Rosją (ZSRR). Margrabia miał być patronem tej zmiany w polityce Londynu. Tym bardziej, że przecież tak wielu wybitnych Polaków uznało go za jednego z największych mężów stanu. Pruszyński pisał na zakończenie:
„Wielopolski wiedział, że Polska daje władzę, uznanie, szacunek, miłość, za życia tylko mydłkom, bufonom, warchołom, zajazdowiczom i silnogębskim, tym co kadzą, cmokają i broń Boże nie tykają narodowych ran, i że wielkość doczekuje się u nas wspaniałego uznania – po śmierci. Wielopolski wiedział, że okruch tego uznania, tego szacunku, tego zaufania jakim zaczęto go darzyć już niebawem, ale po niewczasie, z jakim jego nazwisko utrwalił Aleksander Świętochowski, Józef Piłsudski, Feliński, Spasowicz, Prus, Sempołowska, Grabski, Dmowski byłby jeszcze temu parę miesięcy odwrócił bieg cały narodowych spraw. A teraz te głowy odkryte na przygodnym dworcu w Królestwie, te słowa uznania co przyjść miały od najświatlejszych i najdalszych, były już tylko tym czym jest bujne, majowe kwiecie, naraz całą duszącą masą rzucane na trumnę człowieka którego udziałem jedynym były dotąd błoto, kamienie i ciernie”.
Londyn nie podzielił jednak entuzjazmu Pruszyńskiego, którego oskarżono zdradę i zaprzedanie się władzy komunistycznej. Autor, przedwojenny konserwatysta i mocarstwowiec z obozu Jerzego Giedroycia, obok Adolfa i Aleksandra Bocheńskiego, czy Piotra Dunina Borkowskiego – stanowił trzon pisma „Bunt Młodych”. W opinii wielu dokonał zaskakującej wolty, choć z tego grona także Aleksander Bocheński wybrał podobną co on drogę. I on także opublikował napisaną w czasie wojny książkę o polskiej polityce pt. Dzieje głupoty w Polsce, w której formułował te samego wnioski co Pruszyński w Margrabim Wielopolskim. Po 1956 dołączy do nich Stanisław Mackiewicz, który powróci z emigracji do Polski.
Należy odnotować jeszcze jedno ważne wydarzenie wydawnicze. Było nim ukazanie się monumentalnego dzieła prof. Adama M. Skałkowskiego. Autor był wybitnym historykiem, członkiem Ligi Narodowej, choć po 1918 nie był aktywny politycznie. W czasie II wojny światowej opracował archiwa rodzinne Wielopolskich w Chrobrzu i owocem tej pracy było trzytomowe wielkie dzieło. Znamienne, że jego edycja była wsparta przez ówczesny rząd, na czele którego stał Władysław Gomułka. Po 1948 roku nie byłoby to możliwe – Wielopolski mógł być dobrym argumentem w początkowej fazie powojennych rządów, ale nie mieścił się w marksistowskich schematach okresu stalinowskiego. Dla ortodoksyjnych marksistów był przedstawicielem klas posiadających, reakcjonistą i bigotem. Nie mógł też być patronem polsko-rosyjskiej (radzieckiej) przyjaźni, bo stali się nimi przywódcy „czerwonych” – Jaroslaw Dąbrowski, Zygmunt Padlewski, czy Zygmunt Sierakowski, a drugiej strony Aleksander Hercen i Mikołaj Bakunin, a więc zaciekli wrogowie Margrabiego.
Zadajmy więc na koniec pytanie – jak sprawy związane ze spuścizną pamięci po Wielopolskim, jego biała i czarna legenda, mają się dzisiaj, w zupełnie innych warunkach? Nie ulega kwestii, że przyjęta przez władze RP tzw. polityka historyczna jest zaprzeczeniem tego wszystkiego, co pozostawił nam Wielopolski, o czym pisałem na początku tego tekstu. Upływ czasu, wbrew temu co można by sądzić, nie uczynił z Wielopolskiego tylko i wyłącznie tematu historycznego. Oficjalnie więc, tak samo jak w II RP, czy także przez większą część okresu PRL – Wielopolski funkcjonuje jako wzór antybohatera. No bo jeśli wzorem do naśladowania jest walka do końca i (vide powstanie warszawskie) a bohaterami są powstańcy i żołnierze wyklęci, to wzorem nie może być Wielopolski. Do tego dochodzi jeszcze polska polityka wschodnia nastawiona wyraźnie na konfrontację z Rosją, odgrzewająca mit I Rzeczpospolitej, mit powstania styczniowego, Międzymorza i sojuszu z Ukrainą.
Jeśli prześledzimy wypowiedzi historyków na temat Wielopolskiego i publikacje jakie się ukazały, to może się wydawać, że biała legenda Margrabiego nadal jest żywa, przynajmniej wśród historyków. Jeśli mamy szukać głosów przeciwnych, to na pierwszy plan wysuwa się prof. Andrzej Nowak z Krakowa, kreujący się na jedynego interpretatora polskiej historii najnowszej, ze szczególnym uwzględnieniem relacji polsko-rosyjskich. Ostatnio wypowiedział się on na temat Aleksandra Wielopolskiego przy okazji wydania książki poświęconej Ksaweremu Pruszyńskiemu. Krytykując warstwę historyczną książki Pruszyńskiego (do czego ma prawo), wybiórczo omawia niektóre kwestie mające zdyskredytować w całości tak Pruszyńskiego, jak i politykę Wielopolskiego. Oto jeden przykładów:
„W istocie Wielopolski został wybrany przez cara jako narzędzie polityki wobec Królestwa Polskiego właśnie dlatego, że nikt za Wielopolskim nie stał: dlatego był narzędziem, którego można użyć w ramach zawsze aktualnej polityki imperialnej divide et impera. Człowieka, za którym nikt nie stoi, który ma mocną pozycję tylko dzięki nominacji otrzymanej w Petersburgu, można wykorzystać i w dowolnym momencie się go pozbyć”.
W tej krytyce Nowak zaprzecza nawet autorom z obozu PPS i Józefa Piłsudskiego, którzy podkreślali niezależność Margrabiego i jego twardy charakter i godność w relacjach z Rosją. Poza tym nie jest prawdą, że władze rosyjskie nie chciały by Wielopolski nie miał żadnego oparcia w Kraju. To po prostu nieprawda. Owszem kręgi wojskowo-biurokratyczne tak, ale obóz skupiony wokół księcia Konstantego i Aleksandra Gorczakowa jak najbardziej był zainteresowany trwałością reform i pozyskaniem obozu umiarkowanego, w tym Andrzeja Zamoyskiego, z którym rozmawiano jeszcze nawet na wiosnę 1863 roku, mimo że z uporem stawiał on postulat odbudowy Polski w granicach z 1772, co dyskwalifikuje go jako polityka.
Andrzej Nowak jest zbyt wybitnym historykiem by o tym nie wiedzieć, a mimo to zaprzecza oczywistościom. Ta tendencyjna narracja ma służyć zarówno historycznej tezie lansowanej w XIX wieku przez „czerwonych”, że nie ma sensu prowadzić żadnych rozmów z „Moskalami”, nawet gdyby na tym straciła Polska, jak i uzasadniać obecną politykę kierującą się tym samym założeniem. Wielopolski ma być tylko odstraszającym przykładem a nie inspiracją czy wzorcem realistycznego myślenia.
Jan Engelgard
Jest to fragment większego artykułu o charakterze naukowym, który ukaże się w Księdze poświęconej dr. Janowi Sękowi