Wracam do oceny powstania 1830 i Nocy Listopadowej przez gen. Ignacego Prądzyńskiego, który – jak wiadomo – czyn podchorążych potępił, bo zabili tej nocy uczciwych i dobrych Polaków (sześciu generałów i jednego pułkownika). Ale ma do nich pretensję także za to, że nie mieli planu i nie potrafili wykorzystać niemocy Księcia Konstantego. Pisze w swoich pamiętnikach, co – wedle niego – należało zrobić:
„Wystąpić z gotowym rządem, usunąć i uwięzić ministrów cesarskich, opanować arsenał warszawski i Modlin wezwać wojsko polskie i pułki gwardii do łączenia się z powstaniem przeciwko wspólnemu uciskowi, a nikogo bez koniecznej potrzeby nie zabijać, obmyślić środki niewypuszczenia na żaden sposób Konstantego z rąk swoich, który mając nadzwyczajną władzę nad guberniami dawniej polskimi (prócz kijowskiej i Białej Rusi) i naczelne dowództwo nad korpusem Litewskim, rozrzuconym w Litwie na Wołyniu, jedynym gotowym był narzędziem do wciągnienia owego korpusu do powstania i do podniesienia jednoczesnego całej dawnej Polski; znany zaś charakter Konstantego dostateczną był rękojmią, że on wszystko uczyni, cokolwiek mu podyktowane będzie, zapewniwszy się jego osoby – oto są rzeczy, na które spiskowi całą swoje uwagę zwrócić byli powinni, oto jest, co należało im uskutecznić w pierwszej zaraz chwili wywieszenia chorągwi buntu.
Zamiast tego uskutecznili tylko burdę. Pierwszy zaraz ranek po okropnej nocy, w której się tak niepotrzebnie krwią zmazali, ujrzał ich skupionych koło Arsenału, nieśmiałych i jakby się już cała ich dzielność była wysiliła, bez wodza, bez planu, sami nie wiedzieli, co dalej poczynać. Myśląc już tylko o obronie, pracowali nad kilku nędznymi barykadami, jakby dla zupełniejszego naśladowania tego, co w Paryżu zaszło. Uratowała ich nasamprzód niedołężność Konstantego, który, okazując w pierwszych chwilach cokolwiek energii, byłby niezawodnie taki bunt stłumił. Miał po temu dostateczne siły”.
Problem jest jednak taki, i na to Prądzyński, piszący te pamiętniki już po latach nie odpowiada – jak taki plan można było zrealizować, skoro nikt z wyższych oficerów i ówczesnych polskich polityków nie brał udziału w spisku (sam Prądzyński także)? Sam pisze, że Noc Listopadowa to była „burda”. Skoro tak, to nikt rozsądny nie miał zamiaru przekształcić tej burdy w coś poważnego, czyli de facto w wojnę z Rosją, przynajmniej na początku. Prądzyński pisze, że kluczem był Wielki książę Konstanty, bo jego zatrzymanie i zmuszenie do działania na rzecz „całej dawnej Polski” dało by szansę na wygraną.
Czy mógłby to być plan realny? Moim zdaniem to złudzenie. Ubezwłasnowolniony przez Polaków Konstanty miałby prowadzić wojnę ze swoim bratem i całą Rosją? Wątpliwe. Problem jest inny – czy tej Nocy można było zdławić „burdę” w zarodku? I uratować byt Królestwa Polskiego w kształcie nadanym mu przez Kongres Wiedeński w 1815 roku? Bo tylko taki mógłby być realny plan. Jakiekolwiek wykraczanie poza te ramy uznane w całej Europie (także tej liberalnej, nie tylko wśród zaborców) – było mrzonką. „Burdę” mógł łatwo stłumić sam Wielki książę Konstanty, bo – jak słusznie pisze o tym Prądzyński – miał do tego siłę (było to pięć pułków gwardii rosyjskiej, pułk strzelców konnych polskich, większa część gwardii pieszej polskiej).
Dlaczego tego nie zrobił? Czy tylko dlatego, że „stracił głowę”? Nie tylko. Konstanty uznał bowiem, że to co się stało musi być załatwione przez samych Polaków, czym niejako uznał, że los Królestwa Polskiego leży w rękach polskich a nie rosyjskich. I było to – moim zdaniem – stanowisko słuszne. W 1814 polska armia walcząca po stronie Napoleona zawarła niepisany pakt polityczny z Aleksandrem I, dzięki czemu powstało Królestwo Polskie. To oficerowie tej armii byli niejako gwarantami jego istnienia. W sytuacji krytycznej w roku 1830 Konstanty zwracał się do nich – udowodnijcie, że to jest wasze państwo, że nie jest to państwo istniejące tylko dzięki rosyjskim bagnetom. Nikt jednak z dawnych napoleońskich dowódców nie zdobył się na to, żeby „burdę” stłumić polskimi rękami, choć praktycznie wszyscy uznali wystąpienie podchorążych za szaleństwo, które zgubi Polskę. Nawet śmierć sześciu generałów zabitych przez podchorążych – niczego nie zmieniło. Oglądanie się na Konstantego świadczyło o tym, że nikt nie jest zdolny do podjęcia się tego dzieła. Niech zrobią to Rosjanie – zdawali się mówić polscy generałowie. Każdy następny dzień bierności czynił sprawę Królestwa i jego autonomii – coraz bardziej beznadziejną. Miał jeszcze szansę obwołany Dyktatorem gen. Józef Chłopicki, ale też niczego nie zrobił, a potem musiał dowodzić, niejako wbrew sobie, w największej bitwie wojny polsko-rosyjskiej.
Dramat Nocy Listopadowej i ówczesnej Polski polegał na tym, że przetrwała ona pierwszą dobę, do rana 30 listopada 1830 roku. A mogła trwać parę godzin, gdyby któryś z generałów polskich zdecydował się na szybką likwidację spisku, bez oglądania się na Konstantego. Kiedy już by to się udało, wtedy Konstanty mógł wejść do gry i uratować byt Królestwa, mając jeden wielki atut – sami Polacy potwierdzili, że chcą, by to państwo dalej istniało. Stało się jednak inaczej. Autorzy „burdy” co prawda przegrali, ale nie do końca – wszystko się bowiem skończyło unicestwieniem państwa zwanego Królestwem Kongresowym, likwidacją Sejmu i Wojska Polskiego, autonomii gospodarczej i kulturowej. Po latach jeden z piewców tego „czynu listopadowego” powie, że właśnie o to chodziło.
Jan Engelgard