FelietonyGospodarkaEuropa pod energetyczną kuratelą

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Europa cierpi dzisiaj straszliwe energetyczne katusze. Globalne rynki finansowe, gdzie bezwzględnie dominują Amerykanie, wywindowały pod niebiosa cenę podstawowego surowca energetycznego – gazu ziemnego. Poprzez zwielokrotnione rachunki za gaz i energię uderza boleśnie w portfele mieszkańców, osłabia też znacząco konkurencyjność amerykańskiego przemysłu.

Za wysokie ceny obarczono winą Gazprom, rozpoczęła się kanonada oskarżeń. Media, lokalni politycy, europejscy biurokraci powtarzali bez końca, że Gazprom nie robi tego, co powinien, czyli nie zwiększa dostaw, nie zapełnia magazynów. Media, politycy, think-tanki na wielu fortepianach grały tę samą muzykę.

W tak przygotowanej atmosferze weszła Ameryka cała na biało i zagroziła Rosji sankcjami, które odcinałyby Europę od dostaw rosyjskiego gazu. Nawet jednak Bruksela zorientowała się, że sankcje te bardziej zaszkodziłyby Unii niż Moskwie, zaprotestowała więc, że nie, nie da się odciąć od dostaw ze wschodu, bo ceny będą jeszcze wyższe, a i tak konieczne byłoby ograniczyć dostawy dla przemysłu, zmniejszyć wytwarzania energii. W Danii odbyto nawet spotkania rządu z przemysłem, żeby ostrzec przed brakami. Czyli pełna katastrofa.

Dopełnieniem tego było publiczne rozważanie scenariuszy, że jak już Rosja dokona inwazji na Ukrainę, to na dodatek zakręci także Europie gazowy kurek. Na jednym wirtualnym scenariuszu budowano drugi – jeszcze bardziej nierealny. Warto zwrócić uwagę na słowo „jeśli”. Jest kluczowe – cała kampania to jedno wielkie „jeśli”. Realna sytuacja gwałtownie różni się od ej medialnej wersji, a co najważniejsze – nie wiadomo, dlaczego miałaby odcinać dostawy gazu, strzelając sobie w kolano, gdy koniunktura cenowa pozwala jej zarabiać bajońskie pieniądze. Podobnie jak nie wiadomo, po co miałaby napadać na Ukrainę.

Jednak Amerykanie, deklarując pomoc Europie w możliwym („jeśli…”) kryzysie, roztoczyli gazową kuratelę nad Europą. W Waszyngtonie na najwyższym szczeblu zajęli się zabezpieczeniem dostaw gazu dla Europy spoza Rosji. Zaczęło się od spotkania Departamentu Stanu z globalnymi graczami energetycznymi, którzy zostali „poproszeni” o zwiększenie dostaw spoza Rosji. Jednak ci odpowiedzieli, że się nie da – na światowym rynku nie ma zasobów, umożliwiających taki manewr. Dla rosyjskiego gazu Europa nie ma alternatywy. Sam premier Norwegii (drugiego po Rosji dostawcy gazu dla Europy) musiał się gęsto tłumaczyć publicznie, że jego kraj nie może zastąpić dostaw rosyjskich, gdyż już dzisiaj dostarcza wszystko co jest dostępne.

Później na scenie pojawił się Katar, do niedawna największy eksporter LNG, a także wypróbowany sojusznik Ameryki, tak militarny, jak i polityczny. Teraz przyszedł czas na sojusz gazowy, w którym Katar zapewniłby alternatywę dla rosyjskiego gazu w Europie. W zamian szejkowie dostąpili zaszczytu otrzymania tytułu najważniejszego sojusznika Ameryki poza NATO. I wzmocnieni przez tak potężnego sojusznika zażądali od Europy zmiany warunków gry na swoją korzyść – porzucenia prowadzonych spraw antymonopolowych oraz przywrócenia zakazu reeksportu gazu.

Cała ta polityczno-medialna zawierucha skończy się z pewnością niczym. Jednak kampania medialna utrwala w opinii publicznej przekonanie o niewiarygodności rosyjskiego dostawcy. A u globalnych potentatów gazowych podtrzymuje pewność, że Waszyngton będzie wykorzystywał każdą okazję do realizacji swojej strategii wypychania rosyjskiego gazu z Europy. I oni muszą się temu podporządkować, albo przynajmniej uwzględnić to ryzyko, co jak zawsze – podraża koszty i zniechęca do prowadzenia interesów ze stroną słabszą.

Można na koniec zapytać, dlaczego to „gaz wolności” nie ratuje Europy? Dostawy amerykańskiego LNG gwałtownie spadły w okresie gorączki cenowej. Przecież takie były deklaracje za oceanem. Przyczyna jest prosta: jest go za mało i jest za drogi. Przy tak bowiem komercjalnym podejściu, bezpieczeństwo musi kosztować i to słono.

Andrzej Szczęśniak

Fot. worldoil.com

Myśl Polska, nr 7-8 (13-20.02.2022)

Redakcja