PolskaSzkodliwy mit wyklętych

Wspomoz Fundacje

Po raz kolejny wybrańcy narodu, wobec chwilowej niemożności przeprowadzenia rozdawnictwa chleba, zaoferowali nam igrzyska. Tym razem z historią w tle. Symboliczną kroplą krwi wpuszczoną do basenu pełnego rekinów okazał się sprawdzony w takich sytuacjach temat „wyklętych”.

W czasie minuty ciszy poświęconej pamięci majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, część polityków Lewicy opuściła salę obrad Sejmu, a grupa posłów KO nie powstała z miejsc. „Haniebna postawa” – oburzył się na Twitterze Marcin Warchoł. „Oddawanie mu hołdu przez Sejm, udawanie, że był postacią bez skazy, jest zwyczajnie podłe” – ripostował z kolei Adrian Zandberg. Zatem wszystkie zaangażowane strony wykonały oczekiwane, teatralne gesty, ku uciesze własnych elektoratów i partyjnych aktywów. Teraz mogą się swobodnie napawać moralną wyższością nad antagonistami, co zapewne czynią.

Abstrahując od samej postaci Łupaszki i celowości tego typu sejmowych gestów, pozwolę sobie podzielić się z Państwem pewną historyczną refleksją. Przed niemal trzema dekadami to nasze środowisko, skupione wokół Stronnictwa Narodowego, Młodzieży Wszechpolskiej i oczywiście „Myśli Polskiej”, walczyło o wydobycie z odmętów niepamięci naszych Kolegów, pochowanych gdzieś w bezimiennych mogiłach. Syzyfowa praca. Wydawałoby się skazana na niepowodzenie. Pomimo to z każdym artykułem, z każdą pogadanką świadomość rosła. I nim się zorientowaliśmy pamięć o żołnierzach NOW i NSZ przekroczyła progi naszych ciasnych izdebek i zagościła w masowej wyobraźni Polaków.

Później, z coraz większym niepokojem, obserwowaliśmy jak pamięć zmienia się w kult. A ten zostaje wprzęgnięty w machinę państwowej polityki historycznej by służyć całkiem pragmatycznym celom. I to bynajmniej nie celom polskim. Historia, jakże złożona i wielopłaszczyznowa, została przykrojona i wygładzona pod potrzeby rządowej propagandy. Po to by w umysłach młodego pokolenia zasiać fałszywe wzorce bohaterów-straceńców.

Próbowaliśmy z tym walczyć. Nadaremnie. Prawda historyczna i rzeczowa argumentacja nie mają szans w starciu ze zbudowanymi na rozbuchanych emocjach masowymi wyobrażeniami. Zwyczajnie nie ma płaszczyzny interakcji pomiędzy naukowym dowodem z jednej strony a filmami o wyklętych sanitariuszkach i „patriotycznymi” koszulkami ze strony drugiej. I choć nie poddaliśmy się, byliśmy skazani na porażkę. Tymczasem przestrzeń publiczna wypełniła się skwerkami i uliczkami różnego rodzaju „wyklętych bohaterów”. Czasami „wyklętych” jak gen. August Emil Fieldorf, który nie tylko do zbrojnego podziemia antykomunistycznego nie należał, ale był przeciwnikiem prowadzenia wojny domowej po roku 45. Czasami „bohaterów”, bo do kleconego na prędce panteonu wciągnięto różne podejrzane indywidua.

I kiedy wydawało się, że „wyklęci” za chwile zaatakują nas nie tylko z telewizji i internetu ale i z szaf ubraniowych, nagle cały ten ruch całkiem stracił rozpęd. Jakby zabrakło mu energii. To dlatego, że przestał być emanacją autentycznej oddolnej potrzeby a stał się państwową oficjałką. W końcu nic tak nie zabija inicjatywy jak nudne, obowiazkowe akademie. I choć jeszcze przez dziesięciolecia, zasilone tłustymi dotacjami, funkcjonować będą „kombatanckie” organizacje skupujące „weteranów” urodzonych w najlepszym wypadku w latach 70-tych zeszłego stulecia, nie ma to już większego znaczenia. Mit wypala się, przestaje być zagrożeniem. Dzisiejsze sejmowe harce są już jego łabędzim śpiewem.

Wracając jednak do dzisiejszej pyskówki, postawmy sprawy jasno. Mit „wyklętych” nie jest szkodliwy dlatego, że pojedynczy żołnierze zbrojnego podziemia antykomunistycznego zachowywali się jak bandyci i w istocie nimi byli. Nie jest takim też dlatego, że „wyklęci” nie mieli racji, co widoczne jest nie tylko ex-post, lecz wyraźnie dostrzegane było także przez współczesnych. Istotą szkodliwości mitu wyklętych jest polityczny romantyzm. Zgrabnie uformowana przez profesjonalnych propagandystów opowieść o niezłomnych żołnierzach stała się narzędziem do krzewienia w umysłach młodzieży myślącej po polsku kolejnych pierwiastków romantycznych. Co gorsza obficie udekorowanych „narodową” ornamentyką. Zaś polityczny romantyzm jest zaprzeczeniem realizmu i jako taki stanowi praprzyczynę większości naszych narodowych klęsk.

Teraz w perspektywie kilku najbliższych lat czeka nas ciężka formacyjna praca, którą będziemy musieli przeprowadzić na trudnym polu najmłodszego pokolenia. Od jej sukcesu zależy dalszy los naszej formacji intelektualnej. A może i dużo więcej.

Przemysław Piasta

Przemysław Piasta

Historyk i przedsiębiorca. Prezes Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego. Autor wielu publikacji popularnych i naukowych.