KulturaJak zabić wiedźmina?

Wspomoz Fundacje

Miłośnicy literatury fantasy z niecierpliwością wyczekiwali końcówki bieżącego roku. Na szklane ekrany (które od dawna nie są już szklane) trafiły bowiem dwa seriale oparte na klasyce tego gatunku. „Koło czasu” to produkcja platformy Amazon, będąca adaptacją literackiej serii fantasy autorstwa Roberta Jordana. Książkowy pierwowzór to licząca kilkanaście grubych tomów, epicka historia walki z siłami zła, rozgrywająca się w obszernym, ciekawie zarysowanym świecie. Z kolei „Wiedźmin” produkcji Netflixa oparty jest na doskonale znanej u nas prozie Andrzeja Sapkowskiego. Po stosunkowo udanym pierwszym sezonie oczekiwania fanów Rzeźnika z Blaviken były wysoce rozbudzone. Niestety, w obu przypadkach już po pierwszych odcinkach czekał nas – widzów niesympatyczny zimny prysznic.

Lepsze jest wrogiem dobrego

Zdarzają się książki, o których mówimy, że są gotowym materiałem na scenariusz. Do tej kategorii zaliczamy z pewnością oba cykle, autorstwa Jordana i Sapkowskiego. W takich przypadkach rolą scenarzysty jest umiejętne przełożenie języka książki na język filmu. Tam, gdzie się to udaje powstają ponadczasowe dzieła. Doskonałą ilustracją tego mechanizmu jest trylogia „Władca Pierścieni” w reżyserii Petera Jacksona. Pomimo dwóch dekad, które minęły od premiery „Drużyny Pierścienia” dzieło nowozelandzkiego reżysera wciąż zachwyca kolejne pokolenia widzów.

Sukcesu „Władcy Pierścieni” nie powtórzył natomiast wyreżyserowany również przez Jacksona „Hobbit”. Pomimo, że technicznie film stanowi kawał dobrej, rzemieślniczej roboty, ze względu na scenariusz dalece odbiegający od książkowego oryginału, utracił jakąś nieuchwytną cząstkę pozwalającą odróżnić dzieło wybitne od przeciętnego. Zatem poprawianie Tolkiena nie wyszło Jacksonowi na zdrowie.

Wierność książkowemu oryginałowi zachowywali przez długi czas twórcy „Gry o tron” produkcji HBO. Przez niemal siedem sezonów serial utrzymywał wysoki poziom regularnie przyciągając przed ekrany rekordowe widownie. Było tak do momentu, gdy scenarzystom nie skończył się książkowy pierwowzór. Ósmy sezon „Gry o tron” sprawiał wrażenie napisanego na kolanie. Scenariusz zawierał dziesiątki oczywistych nielogiczności i słabo korespondował z poprzednimi sezonami. Wzbudziło to powszechne rozczarowanie.

Pomimo tych doświadczeń producenci i scenarzyści, zarówno „Koła czasu” jak i „Wiedźmina”, zdecydowali się na głęboką ingerencję w oryginalny materiał. Niestety, jak to nie raz bywa z ambitnymi planami, uzyskali doskonale przeciwskuteczny efekt.

Na swój sposób większym rozczarowaniem okazał się „Wiedźmin”. Głównie ze względu na to, że niezły pierwszy sezon serialu rozbudził nieco nasze oczekiwania. Tymczasem sezon drugi jest nie tyle adaptacją prozy Sapkowskiego co jej luźną interpretacją. To rodzaj serialu „na motywach powieści”. Tak czy inaczej efekt rozczarowuje. Nakreślony świat jawi się jako niezrozumiały, pełen wewnętrznych sprzeczności. Do tego fabuła wlecze się jak flaki z olejem, drętwe dialogi usypiają a nawet sceny akcji sprawiają wrażenie nieumiejętnie wkomponowanych w przydługawy melodramat. Reasumując: jest nudno, sztywno i bez polotu. Pomimo to „Wiedźmin” jest bardziej udanym z dwóch seriali, które otrzymaliśmy tej jesieni.

Długo wyczekiwane przez fanów „Koło czasu” zostało zamordowane ze szczególnym okrucieństwem. Tutaj istotą problemu nie jest nuda. Przeciwnie na ekranie ciągle coś się dzieje. To co się dzieje nie zawsze jednak ma sens. Robert Jordan tworząc świat Koła, zbudował arcybogaty świat ze złożoną historią. W zamierzchłych czasach wysoko rozwinięta technologia funkcjonowała tam obok magii, nazywanej Jedyną Mocą. Posługiwały się nią wówczas zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Każde władało inną połową Mocy – kobiety saidarem, mężczyźni saidinem. Tylko kobieta mogła czerpać z saidara, tylko mężczyzna posługiwał się saidinem. Na skutek błędu ludzkości męska połowa Mocy uległa skażeniu, które doprowadza władających nią mężczyzn do szaleństwa. Właśnie na tej dychotomii saidaru i saidinu Jordan zbudował oś fabuły całego cyklu.

Rzecz jasna w świecie poprawności politycznej, gdzie płeć rzekomo można swobodnie wybierać ,takie sztywne rozgraniczenie jest nie do przyjęcia. Zatem twórcy serialu postanowili je radośnie zignorować, przy okazji całkowicie gubiąc sens swojego dzieła.

To rzecz jasna błąd kardynalny, nie brak jednak i pomniejszych. Począwszy od drewnianej gry aktorskiej, poprzez nieciekawe lokacje, na realizacji przypominającej tanie produkcje telewizyjne z lat 90-tych skończywszy. Nawet efekty specjalne, rzecz obecnie stosunkowo tania, wyglądają topornie i nieporadnie. Serial nie broni się na żadnej płaszczyźnie.

Po co nam czarne elfy?

Gwoździem do trumny współczesnej kultury masowej jest rzecz jasna polityczna poprawność. Wciskanie na siłę niekomponujących się z fabułą wątków homoseksualnych czy absurdalna polityka obsadzania czarnoskórych aktorów w rolach, do których w oczywisty sposób nie są predysponowani, zwyczajnie psują widowisko. O ile jednak czarnoskóry Achilles budzi niesmak, zażenowanie a czasem i wesołość, o tyle nie mam nic przeciw czarnoskórym elfom. Bo w sumie dlaczego nie? Przynajmniej dopóki taki zabieg nie wpływa negatywnie na postrzeganie fabuły. Na przykład w „Kole czasu” Jordan celowo opisuje niektóre społeczności jako homogeniczne w typie fizycznym, co ma istotny wpływ na fabułę. Tymczasem mieszkańcy serialowego Pola Emonda wyglądają niczym zbieranina wyjęta żywcem z akademika w czasie wymiany studenckiej.

Odrębną sprawą są wątki homoseksualne. Ich występowanie w Wiedźminie nie powinno zaskoczyć widza zaznajomionego z książkowym pierwowzorem. Natomiast implementowanie ich do „Koła czasu” budzi zrozumiały niesmak. Książki Jordana wbrew trendom zachowują pewną czystość, niewinność, przez co znakomicie nadają się na lekturę nawet dla bardzo młodych czytelników. Serial został w tym obszarze spaczony, zwyczajnie zepsuty.

Czekając na lepsze czasy.

Nieudane ekranizacje prawdopodobnie pogrzebią na dłuższy czas szanse na obejrzenie na domowych odbiornikach przygód naszych ulubionych bohaterów. Trochę szkoda, z drugiej zaś strony może to i lepiej? Oszczędzimy sobie przykrych rozczarowań. Poza tym tam gdzie zawiedli jedni, inni sprawili nam miłe niespodzianki.

Taką był z pewnością „Arcane” – animowany serial produkcji Netflixa. Już od pierwszych odcinków solidnie namieszał w świecie seriali i z pewnością doczeka się kontynuacji. Co prawda pełno w nim politycznej poprawności, ale wobec umiejętnej realizacji nawet to przeszkadza jakby trochę mniej…

Przemysław Piasta

Przemysław Piasta

Historyk i przedsiębiorca. Prezes Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego. Autor wielu publikacji popularnych i naukowych.