Wydarzenia z Kalisza, w szczególności zaś zatrzymanie ich organizatorów, wzbudziły w środowisku czytelników Myśli Polskiej ożywione emocje. Rozległy się nawet głosy wsparcia dla pana Olszańskiego vel Jabłonowskiego i spółki. Jako, że niemal z każdego, nawet niefortunnego zdarzenia można wyciągnąć choć drobną korzyść, proponuję byśmy na bazie przedmiotowego casusu rozważyli co wypada czynić endekom a czego nie wypada im czynić w żadnym wypadku.
Na początek, dla uporządkowania, kilka słów o samych inkryminowanych wypadkach. 11 listopada w Kaliszu narodowcy prowadzeni przez Wojciecha Olszańskiego. polskiego aktora i jak, nie bez racji, określają złośliwi patostreamera, zorganizowali marsz z okazji Święta Niepodległości. Centralnym punktem obchodów było spalenie kopii Statutu kaliskiego, czyli przywileju dla Żydów wydanego przez księcia Bolesława Pobożnego 16 sierpnia 1264. W międzyczasie padło sporo słów, raczej mniej niż bardziej mądrych, jak to zresztą zwykle przy okolicznościach wiecowych ma miejsce.
Gdyby znany ze swej pobożności Bolesław w przywołanym statucie obdarzył swą łaską dajmy na to Ormian, zapewne pies z kulawą nogą nie zainteresowałby się happeningiem pana Olszańskiego vel Jabłonowskiego. Jako jednak, że to nie Ormianie byli przedmiotem atencji księcia, wybuchła sroga hucpa, której finałem będzie zapewne postawienie jakichś naciąganych zarzutów organizatorom inkryminowanej atrakcji. Naciąganych, gdyż antypatia wobec Żydów nie jest póki co w Polsce penalizowana. Zatem prokuratura będzie musiała się nieco napocić z kreatywną interpretacją obowiązujących obecnie przepisów.
Rzecz jasna cały ten scenariusz był łatwy do przewidzenia. Prosta zasada akcja-reakcja. Polscy politycy i uzależniona od nich prokuratura są w takich sprawach przewidywalni bardziej niż pies Pawłowa. Wiem to ja, wiecie to Państwo, wiedzieli to zapewne pan Olszański vel Jabłonowski i spółka. A skoro wiedzieli a i tak zrobili swoje to znaczy, że nie ma co ich żałować. W końcu volenti non fit iniuria (łac. chcącemu nie dzieje się krzywda).
To zasadniczo powinno kończyć temat, ale nie kończy. Mianowicie dlatego, że pan Olszański vel Jabłonowski i jego koledzy podają się za narodowców, być może nawet za takowych się uważają. Celem narodowców jest natomiast działanie w interesie i dla dobra własnego narodu. Kto zaś skorzystał na kaliskiej awanturze? W pierwszej kolejności rzecz jasna jej organizatorzy. Pragnęli rozgłosu i ten rozgłos otrzymali, być może nawet szerszy niż sami tego oczekiwali. Głównym zwycięzcą są jednak wrogowie Polski i polskiego narodu. Nareszcie, po latach posuchy dostali widowiskową szopkę polskiego antysemityzmu, którą będą teraz przez lata epatowali w swoich ojkofobicznych środowiskach. Otrzymali świetny materiał do opluwania wszystkiego co polskie za granicami i zohydzania tego wewnątrz kraju. Tak jakby Olszański vel Jabłonowski realizował wprost scenariusz napisany przez Adama Michnika czy Barbarę Engelking.
Skoro wiemy kto wygrał zastanówmy się kto stracił. Przede wszystkim stracili wszyscy Polacy. Choćby dlatego, że przy następnej okazji gdy zacni przedstawiciele narodu wybranego zechcą wyświadczyć nam kolejne świństwo, będzie jeszcze trudniej wytaczać rozsądną argumentację, nie przyklejając sobie jednocześnie dyskwalifikującej łatki antysemityzmu. W węższym ujęciu straciliśmy jednak także my – endecy. Bowiem na skutek działań takich jak te z Kalisza utrwala się jak najgorszy wizerunek narodowca. Do tego wizerunek nieprawdziwy. Powiedzmy to bowiem w końcu szczerze. Podstarzały samozwańczy pułkownik (czy nawet już generał), przebierający się w operetkowe mundury i strzelający obcasami nie jest sympatycznym dziwakiem nadającym naszemu środowisku kolorytu. To prawdopodobnie wariat a z całą pewnością szkodnik. A takich jak on są dziesiątki.
Jeśli pomimo wszystko uważacie Państwo, że Olszański vel Jabłonowski et consortes zrobili dobrze bo mieli słuszność albo, dlatego, że „w końcu im pokazaliśmy”, wiedzcie, że tak nie myślą i nie postępują endecy. Co do słuszności, to po pierwsze jej nie mieli, po drugie zaś sama słuszność sprawy bez użycia dla jej przeprowadzenia właściwych narzędzi nie jest gwarantem zwycięstwa. Jeśli zaś cała ta awantura dała Wam, z nieznanych mi przyczyn, chwilową satysfakcję, wykonajcie sobie skrócony bilans zysków i strat. Wyłączając emocje, używając jedynie rozumu.
Właśnie tego od Was oczekuję. Używania rozumu i odsuwania emocji. To myśl jest naszym orężem a krytycyzm naszą tarczą. Dziś, ponad 150 lat po narodzinach Dmowskiego nasz naród cofnął się w rozwoju właśnie do połowy XIX wieku. Znów stawia się Polaków przed fałszywym wyborem. Dla patriotów patriotyzm romantyczny, sakralny, bezrefleksyjny. Dla reszty bycie Polakiem jak najmniej. Rozpłynięcie się w jednej europejskiej ojczyźnie, nawet nie wielonarodowej i wielokulturowej a bez-narodowej i post-kulturowej. Ale jest jeszcze trzecia droga. Droga rozumnego patriotyzmu. Pragmatyzmu i twardego realizmu. Droga, którą nie poprowadzi nas polityczne pokolenie kolegi Winnickiego, które bardziej niż realną siłą woli być grupą rekonstrukcyjną żołnierzy wyklętych. Droga, która nie wiedzie przez przenoszenie żywcem z nieistniejącego już świata dawno przebrzmiałych konceptów, jak czyni to pan Olszański vel Jabłonowski i jemu podobni. Jeśli na powrót chcemy zdobyć rząd dusz wśród elit, jeżeli chcemy pociągnąć za sobą masy, sami musimy wytyczyć sobie ścieżkę. I przygotować się na długi marsz. Być może tak długi, że dokończą go dopiero kolejne generacje.
Przemysław Piasta
Przemysław Piasta
Historyk i przedsiębiorca. Prezes Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego. Autor wielu publikacji popularnych i naukowych.