Wojen nie wygrywa się na polach bitew, tylko przy pokrytym zielonym suknem stole negocjacyjnym – to stara prawda. Wiele razy boleśnie przekonaliśmy się o tym w naszej historii, nie potrafiąc zdyskontować politycznie sukcesów polskiego oręża.
Bitwa pod Grunwaldem (1410), bitwa pod Kircholmem (1605), bitwa pod Wiedniem (1683), czy wreszcie bitwa Warszawska i Niemeńska (1920), to kilka najbardziej spektakularnych zwycięstw militarnych, całkowicie lub w znacznej części zaprzepaszczonych politycznie. Dla kontrastu można by przywołać finezję dyplomatyczną Charles-Maurice de Talleyrand-Périgord, który na Kongresie Wiedeńskim (1815) wynegocjował dla pobitej Francji warunki, których nasi posłowie nie byli w stanie uzyskać w Rydze (1921) po zwycięskiej wojnie z Bolszewikami.
Dlaczego wracam do tych historycznych refleksji? Bo na granicy z Republiką Białorusi mamy coś na kształt „wojny pozycyjnej”, która ma potencjał, jak twierdzi część analityków, do rozwinięcia się w starcie bezpośrednie. Ale przecież już od Carla von Clausewitz wiemy, że wojna jest kontynuacją polityki zagranicznej, tylko prowadzoną innymi metodami. Zatem może, miast uprawiać bogoojczyźnianą histerię z jednej strony, a histerię klęski humanitarnej z drugiej, zastanowić się nad rzeczywistymi celami politycznymi naszego bezpośredniego sąsiada (ewentualnie jego protektora) i rozegrać z nim tę partię szachów, jak w poważnej polityce.
Sam fakt, że doprowadzono do obecnej sytuacji jest wystarczającym dowodem na kompletne fiasko tzw. polskiej polityki wschodniej, gdzie przy pomocy propagandy i demoliberalnej ideologii uprawiano coś, co raczej należałoby nazwać antypolityką. W czasie II wojny światowej, bardzo krwawej i brutalnej, III Rzesza miała Szwajcarię do negocjacji z Anglosasami, a Szwecję do negocjacji z Sowietami. A gdzie polski rząd chce usiąść do stolika z przedstawicielami rządu Białorusi?! Czy ma jakikolwiek sensowy kanał dyplomatyczny?! A strategię negocjacyjną?!
Już słyszę te głosy pięknoduchów, którzy chórem zakrzykną, że z dyktatorem i agresorem nie negocjuje się. Ale głupstwami, nawet wypowiadanymi z nabożną miną, nie będziemy się tutaj zajmowali. Na koniec warto sobie ponownie uświadomić dość oczywisty fakt, że jeżeli my nie zrobimy tego (tj. nie podejmiemy bezpośrednich rozmów), to zrobią to za nas strategiczni partnerzy z Berlina i Moskwy. Ale wtedy będą negocjowali korzystne dla siebie, a nie dla Rzeczpospolitej, warunki zażegnania konfliktu na polsko-białoruskiej granicy. I wtedy, po raz kolejny „… Nową przypowieść Polak sobie kupi, / Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi”, jak pisał Mistrz z Czarnolasu blisko pięć wieków temu.
Ireneusz Jabłoński
Z profilu fb
Fot. Tomasz Jasiński (TG Sokół)