FelietonyOpinieAfgański rozrachunek

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Byłem dzisiaj na cmentarzu w Stalowej Woli. Odwiedziłem grób kaprala Michała Kołka, który w 2009 roku poległ w Afganistanie. Byłem na jego pogrzebie i wówczas, jako prezydent miasta, starałem się pomóc rodzinie poległego żołnierza. Uważałem, że to moja powinność, ponieważ kapral Kołek poległ walcząc w interesie Rzeczypospolitej.

Dzisiaj stojąc nad mogiłą i mając w głowie wszystko to, co mówi i pisze się o udziale Wojska Polskiego w wojnie w Afganistanie, a w tle kłębi się tragikomiczny finał tej wojny, po raz kolejny zadałem sobie pytanie czy kapral Michał Kołek poległ na daremnie, a nawet w haniebnej sprawie, czy też zginął w walce o interesy państwa polskiego. Ponownie uznałem, że była to żołnierska śmierć w interesie Rzeczpospolitej.

Mam świadomość, że moje stanowisko wzbudzi zdumienie, sprzeciw, a nawet sprowokuje agresywne reakcje. Mam też świadomość, że moje argumenty wielu nie przekonają. Wyłożenie moich racji zacznę więc od szczegółu, by dojść do wniosków ogólnych. Przy tym szczególe przywołam myśl Romualda Traugutta, który o powstaniu styczniowym miał powiedzieć: „Ja nie wiem czy jest sens. Wiem, że jest mus”. W tym zdaniu mieści się istota żołnierskiej powinności. Jednak tak nie wolno myśleć dowódcy, zwłaszcza dowódcy rangi Traugutta. Nie jest rzeczą żołnierza w randze kaprala Kołka rozstrzygać czy jego walka ma sens. Jego rzeczą jest mieć świadomość, że „jest mus” i walczyć honorowo oraz z poświęceniem. Kapral Kołek wierności tym wymaganiom dochował. W tym wymiarze nikt nie ma prawa umniejszać sensu jego walki.

Inna sprawa, to ocena, co w udziale polskich żołnierzy w wojnie w Afganistanie było sensem na poziomie decyzji politycznych i strategicznych w wymiarze wojskowym. To jest ten poziom rozważań polityków i dowódców rangi Traugutta, czyli najwyższego rangą dowódcy i polityka. I to jest ta sprawa ogólna. Bez wątpienia była to decyzja trudna, ryzykowna i wręcz dramatyczna, ale uważam, że koniec końców słuszna. Wynikała z zobowiązań Polski jako członka NATO. Trudno – jak się jest członkiem globalnego sojuszu, to trzeba się liczyć, że nasi żołnierze mogą zginąć w wojnach, w których nie ma bezpośrednich polskich interesów.

Ktoś zapyta, a skoro tak, to po co nam być w NATO? Na takie pytanie trzeba odpowiedzieć pytaniem. Zatem czy Polska jest na tyle silna i czy leży w takim miejscu świata, żeby samej zapewnić sobie bezpieczeństwo militarne, a co za tym idzie gospodarcze i polityczne? Moja odpowiedź na to pytanie jest jednoznacznie negatywna. Polska w formie państwowości PRL-u była w sojuszu ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich. Problem tego sojuszu polegał na tym, że wielki sojusznik tak mocno i szczelnie zasłaniał nas przed zagrożeniami, że nie było czym oddychać. Mimo wszelkich zastrzeżeń w NATO jest inaczej, a w momencie wstępowania Polski do tego sojuszu nie było innej, lepszej możliwości gwarancji bezpieczeństwa dla państwa polskiego.

Tak się w historii świata porobiło, że w różnych sojuszach słabsi są zdradzani przez silniejszych, jeśli silniejsi uznają, że to w ich jakimś interesie. Polska szereg razy padła ofiarą takich sojuszy. Nie jest to jednak argument za tym, żeby w sojusze z silniejszymi nie wchodzić, ale żeby się na wypadek zdrady zabezpieczyć na ile się da. Trzeba również pamiętać, że kraj w położeniu i o potencjale Polski bardziej potrzebuje sojuszy z silniejszymi niż silniejsi z Polską.

Dlatego dla Polski ważna jest wiarygodność w dotrzymywaniu zobowiązań sojuszniczych. Niestety bywa, że tę wiarygodność pieczętuje śmierć żołnierzy w „nie naszych wojnach”. Tak było z udziałem Wojska Polskiego w wojnie w Afganistanie. Po udziale w wojnie w Iraku i w Afganistanie Polska potwierdziła swoją sojuszniczą wiarygodność. Nie jest winą żołnierzy, a nawet generałów, że polscy politycy kompletnie nie potrafili tego wykorzystać dla wzmocnienia militarnej i gospodarczej siły Polski.

Historyczne doświadczenia Polski pokazują, że nie ma bezwzględnie trwałych i korzystnych sojuszy. Zapewnienie trwałych i korzystnych sojuszy, to ciężka, codzienna praca polityczna. Warunki członkostwa i obecna pozycja Polski w NATO i Unii Europejskiej pokazują, że polscy politycy nie potrafią o to skutecznie dbać. Żeby mówić, że jest „mus” najpierw trzeba być przekonanym, iż jest „sens”. Można podnosić i roztrząsać wiele aspektów polskiego udziału w wojnie w Afganistanie. Można i należy podchodzić do tego krytycznie. Jednak począwszy od śmierci kaprala Michała Kołka na uwikłaniach Polski w światową politykę kończąc, trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że w danym czasie i realiach udział Polski w NATO miał ów „sens”, a z tego wynikają określone zobowiązania, czyli ów „mus”.

By polityczne poczynania miały cały czas sens, to trzeba ciągle analizować jakie korzyści i jakie straty przynoszą sojusze, układy i członkostwo w organizacjach międzynarodowych. Jednym z takich bieżących wniosków wynikających z wojny w Afganistanie jest to, że na tym etapie nie jest to przegrana tylko USA, ale całego NATO. Nie jest to również przegrana tylko w konflikcie militarnym i politycznym. Uznać ten konflikt za starcie cywilizacji byłoby pewnie przesadą, ale na pewno obok wymiaru politycznego i gospodarczego w grę wchodzą tu aspekty religijne i kulturowe. Islam dostał bardzo silny impuls do ekspansji. Paradoksalnie na początku będzie to miało wyraz w falach uchodźców, a potem… A potem (to trochę lat jednak upłynie) to już będzie problem czy Zachód będzie miał wystarczającą liczbę kaprali Kołków, którzy będą gotowi poświęcić życie, bo na aktywistów LGBT bym nie liczył.

Andrzej Szlęzak

fot. Wikipedia Commons

 

Redakcja