FelietonyRuskie tanki w Wilnie

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Za co się nie weźmiemy w tzw. światowej polityce zagranicznej, kończy się kompletnym blamażem. Ostatnim, wręcz upokarzającym przykładem jest nasz stały i kategoryczny sprzeciw budowie Nord Stream 2: jako jedyne (chyba) państwo krzyczeliśmy (wręcz ujadaliśmy – zresztą bez ładu i składu) przeciwko tej inwestycji, którą przecież funduje sobie nasz miejscowy protektor i samozwańczy „adwokat sprawy polskiej w Europie”.

Prawdopodobnie nasze działanie było zlecone przez Waszyngton. Jaki był sens tego gadania? Mniej więcej taki: Rosja budowę tej drugiej nitki przesyłowej jakoby uzależnia energetycznie od siebie Niemcy, a my musimy bronić niezależności tego państwa. Teraz to my jesteśmy samozwańczym adwokatem tego państwa, w dodatku działającym na jego szkodę, bo Niemcy nie boją się lub wręcz negują owo zagrożenie. Przecież było z góry wiadomo, że nie tylko Rosja i Niemcy ukończą tę inwestycję (dlaczego miałyby jej zaniechać i kto mógłby temu skutecznie przeszkadzać?), lecz również politycy w Waszyngtonie, niezależnie od wieku, koloru włosów, skóry i oryginalności intelektualnej, nie mają tu nic do gadania: wręcz odwrotnie – muszą szukać poparcie w Berlinie i Moskwie, bo ich strategicznym i śmiertelnym wrogiem jest Pekin.

Zgodnie z przewidywaniami Waszyngton wycofał się z wrogiej retoryki w stosunku do tej inwestycji (jak nie można przeszkodzić, to trzeba się „ostatecznie” zgodzić), a my wyszliśmy na oszukanych naiwniaków (żeby nie powiedzieć bardziej dosadnie), podobnie jak w przypadku polityki ukraińskiej. Teraz będziemy przez kilka tygodni biadolić, jak to ów cały Zachód nie dba o swoje interesy: dogaduje się z Rosją, będziemy załamywać ręce nad tym, że „nikt nas nie słucha”, mimo że w naszym mniemaniu posiedliśmy tajemną wiedzę na temat Rosji, która jakoby „odbudowuje imperium”. Raczej prędzej niż później przestaniemy biadolić, pogrążymy się w rozpaczy oszukanej oblubienicy, którą bezceremonialnie wyrzucono za drzwi. Będziemy milczeć, co da nam szansę na bogactwo, bo jak wiemy „milczenie jest złotem”.

Aby przykryć tę porażkę nasi geostratedzy po raz kolejny zaczynają nas straszyć wojną z Rosją (już parę razy przewidywali konflikt, a ich prognozy sprawdzają się z tą samą dokładnością, co zapowiedź „zablokowania” przez USA budowy Nord Stream 2). Najnowszą, dość nachalnie prezentowaną ich prognozą jest taki oto scenariusz:

* Rosja ich zdaniem ma zaatakować państwa bałtyckie,

* NATO „stanie w obronie” swoich członków wysyłając przeciwko Rosji nasze wojska (innych wysyłać na zmarnowanie nie będzie, zresztą innych już nie ma),

* Rosjanie zniszczą Wojsko Polskie, bo są silniejsi a my słabsi,

* Po zmarnowaniu wojsk staniemy się bezbronni i wydani na pastwę „hord Putina”,

* NATO jednak zmobilizuje swoje siły i wyśle tu swoje wojska (Hiszpanów czy Niemców?); którzy wyzwolą zarówno nasz jak i państwa bałtyckie spod „postsowieckiej okupacji”, Zachód jak zawsze zwycięży a ci co przeżyją będą (do końca) żyć długo i szczęśliwie.

Powyższy scenariusz jest zdaniem jego autorów bardzo prawdopodobny i tylko patrzeć jak do Wilna i Rygi będą wjeżdżać „rosyjskie tanki”, a nasi żołnierze w wykonaniu sojuszniczych obowiązków pójdą na pewną śmierć w imię obrony „zachodniej cywilizacji”, za którą w każdej chwili jesteśmy gotowi umrzeć.

Wręcz niepotrzebnie ironizując te pseudoteorie, miast nazywać je po imieniu, bo przecież są to brednie. Rosja nie zaatakuje państw bałtyckich, jeżeli przejmie nad nimi polityczną kontrolę, to zrobi to za zgodą i wiedzą Stanów Zjednoczonych, bo państwa te potrafią przehandlować swoich pseudosojuszników. Polscy żołnierze nigdy nie będą ginąć w obronie litewskich nacjonalistów, którzy naszym rodakom żyjącym w tym państwie odmawiają nawet prawa do własnego nazwiska; musi ono być przymusowo lituanizowane (kompletny nonsens), a polska klasa polityczna zachowuje się być może niezbyt estetycznie, lecz nie składa się wyłącznie z wariantów: żadnej partii nie dano legitymacji do wysłania polskich żołnierzy na z góry przegraną wojnę, zresztą nikt nie będzie chciał walczyć (bo w imię czego?).

Po co więc ktoś nas męczy tego rodzaju opowieściami? Odpowiedź jest tylko jedna: mamy się przestraszyć, wyprzedać aktywa, uciec z Polski i zasilić rzesze gastarbeiterów Starej Europy, która już wymiera i wymrze.

Ale polski biznes nie wierzy w scenariusze, a ich propagatorów traktuje się jak niegroźnych wariatów. I tak trzymać.

Witold Modzelewski

Redakcja