HistoriaO Polaków autorytetach uwag kilka

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

W XIX wieku niewoli i upokorzeń wielkiego narodu bez własnego państwa, już prawie za życia wielkim autorytetem i legendą chyba stał się Tadeusz Kościuszko. Jego portrety zawisły w wielu domach, w tym z czasem także w chłopskich chałupach, a nierzadko pod nim spędzane chwile bywały dla dzieci pierwszymi lekcjami ojczystej historii. Dlatego raczej do wyjątków jednak należy ocenić, bardzo rzetelną i trzeźwą ocenę Naczelnika, wyrażoną przez Annę z Tyszkiewiczów Potocką-Wąsowiczową (A. Potocka-Wąsowiczowa, Wspomnienia naocznego świadka, Warszawa 2013, s. 298): „… piękny marmurowy nagrobek przykrywa skromną trumnę ze szczątkami zacnego człowieka, godnego pamięci raczej dla swych cnót obywatelskich, odwagi i nieszczęść niż talentów”. Sąd może zbyt surowy, ale generał był przeciętnym strategiem, żadnym politykiem, aczkolwiek genialnym inżynierem wojskowym. Jednak portrety tego dzielnego wodza na tle armat, kosynierów i bitewnego dymu bardziej przemawiały do wyobraźni niż na przykład z cyrklem i miarą.

Czasem odbiór niektórych naszych pomników może być specyficzny, co zauważył w odniesieniu do wieszcza Adama, Stanisław Cat – Mackiewicz. Wojujący konserwatysta, redaktor wileńskiego „Słowa” już po II wojnie światowej pisał (S. Cat – Mackiewicz, Był bal, Warszawa 1973, s. 84): „Jakże zabawny był mój stosunek w dzieciństwie do Mickiewicza. Wtedy odpowiadał mi „Robinson Kruzoe” – wszystko tam było ciekawe, niespotykane, wszystko miało w tej książce autorytet rzeczy odległych. Natomiast Mickiewicz był dla mnie nieznośnie rodzinny. Upadał tak nisko, że aż wspominał o Mackiewiczach, o Pietraszkiewiczach, a przecież moja matka była z domu Pietraszkiewiczówna, wspominał ciągle nazwiska innych moich krewnych. Czytając go, czułem się co najwyżej jak w gościnie u cioci Maryni lub cioci Stefci. Trzeba wiedzieć, że Ignacy Chodźko był żonaty z Mackiewiczówną, że Edward Odyniec był żonaty także z Mackiewiczówną. Co mogło być w tym ciekawego? W Gojcieniszkach, w cudownym zameczku ochmistrzynią była stara panna Mickiewiczówna. Przystrajała ona stojące na schodach popiersie poety kwiatami i mówiła o nim „Adam”, przyznając się do pokrewieństwa. Nazwisko Mickiewicz dokoła Wilna spotyka się na każdym kroku”. Dziwić się należy małemu Mackiewiczowi, że go mickiewiczowsko-mackiewiczowskie koneksje nie zainteresowały, ale mogą być one również niezłym przyczynkiem do analizy i oceny fenomenu „małych ojczyzn” oraz rodzinnych w nich związków i powiązań. Należy tu dodać, że urodzony w ostatnie dekadzie XIX wieku publicysta musiał zetknąć się osobiście z osobami (mającymi wówczas około osiemdziesięciu lat) dobrze pamiętającymi jeszcze Mickiewicza i opisaną przez niego Litwę. Kolejny przykład na to, że prawie każdy z nas może dotknąć Historię w bardzo bezpośredni, indywidualny i osobisty sposób.

Pozostając przy postaci autora „Pana Tadeusza”, lecz w innym kontekście można przypomnieć, że zawsze wielkim i przez wielu na całe życie zapamiętanym przeżyciem była śmierć największych Polaków. Moment taki opisała Maryla Wolska, pisząc o młodości swojego ojca Karola Młodnickiego (M. Wolska, B. Obertyńska, Wspomnienia, Warszawa 1974, s. 173): „Pamiętam też niemal pewien zimowy przyjazd Tatka ze Stryja do Skolego, kiedy to naprzeciw żółtego dyliżansu (było to na zjeździe z ośnieżonej Kłódki) wyszedł dziadek Ignacy i zamiast powitania wymówił tylko dwa słowa; – Mickiewicz umarł! Czułam zawsze razem z Ojcem to nagłe ściśniecie młodzieńczego serca i niemożność wyrzeczenia słowa przez resztę powrotnej drogi” .

Na autorytety z narodowego panteonu Polaków przeważnie patrzono bezkrytycznie. A przecież posiadały one wady i zalety podobne do zwykłych, mniej sławnych ludzi swoich i nie tylko epok. Na przykład co do uwielbianego już przez współczesnych Chopina dwie anegdotyczne relacje wraz komentarzem przypomniał nam Zygmunt Kałużyński. W pierwszej z nich ten filmowy krytyk pisał (Z. Kałużyński, Pamiętnik Orchidei. Pożegnania, Michałów – Grabina 2005, s. 209): „W wypadku Chopina ów fałszywy obraz jest szczególnie trudny do pozbycia się go wobec zatwardziałej tradycji, przedstawiającej go jako symbol walki o niepodległość oraz jako romantycznego cierpiętnika konającego na suchoty. W tym względzie wręcz symptomatyczna, prawie symboliczna jest dla mnie anegdota, jaką przytacza Norwid. Odwiedził on Chopina i zastał go w łóżku. „Wyprowadzam się” – świadczył mu Chopin. Norwid, przekonany, że ma on na myśli zbliżająca się śmierć, zamierzał powiedzieć coś pocieszającego, ale Chopin dodał: „przenoszę się na ruu Vaugirad, Ti już nie można wytrzymać”. Rzeczywiście, Chopin w maniacki sposób zmieniał mieszkania, przeprowadzał się w Paryżu tuzin razy. Odwiedzający go był nastawiony patetycznie – postawa, którą i my z miejsca przyjmujemy, ale Chopin był rzeczowy”.

Zdaniem Kałużyńskiego ofiarą takiego traktowania i oceniania największego polskiego kompozytora są nawet jego portrety, chociaż (Z. Kałużyński, Pamiętnik Orchidei. Pożegnania, Michałów – Grabina 2005, s. 210)” „Zapewne fotografia Nadara z 1847 roku pokazuje go prawdziwego; ale jakże różni się od pozostałych portretów! Rysuje się tu charakter nieprzystępny, zamknięty w sobie, o spojrzeniu wręcz wrogim. Świadectwa współczesnych potwierdzają, że Chopin był właśnie taki. Niechęć wobec otoczenia, wstręt wobec kontaktu jest u niego odruchem fizycznym”. Przy tym dodam że Fryderyk był niezwykle eleganckim dandysem nie mającym nic wspólnego zarówno z materialnym niedostatkiem, jak i stereotypem o stylu życia artystycznej cyganerii. A z czego żył? Nie z koncertów czy nutowych wydawnictw, ale z belferki. Był po prostu świetnym nauczycielem gry na instrumencie, który sam opanował mistrzowsko.

Olaf Bergmann

Redakcja