Fragment wywiadu Marata Markowa z Romanem Protasiewiczem wyemitowanego przez białoruski kanał ONT 3 czerwca 2021 roku
– Zadam jednak pytanie o sprawę, na temat której huczy Internet; to pytanie o kwestię Ukrainy. Pana imię i nazwisko pojawia się w kontekście tego, że Zachód chce Pana prezentować wyłącznie jako nieszkodliwego dziennikarza w strefie tzw. operacji antyterrorystycznej. „Times” w ogóle usunął ze swojego artykułu informację, że służył Pan w neonazistowskim „Azowie”. Niech Pan powie szczerze. W jakim charakterze Pan tam w końcu był?
– Mogę opowiedzieć, jak doszło do tej sytuacji. Pierwszy raz pojechałem tam w 2014 roku. Ale byłem tam zaledwie półtora miesiąca.
– Tam, czyli gdzie?
– Na Ukrainę.
– W strefę tzw. operacji antyterrorystycznej?
– Tak.
– Był Pan przy tym oddziale?
– Tak, ale przecież nawet nie nosiłem munduru.
– W 2014 roku?
– Tak. W 2014 roku nie byłem ani razu w strefie działań wojennych.
– A dlaczego wybrał Pan właśnie ten, najbardziej podejrzany oddział?
– W rzeczywistości wszystko było proste. Byłem tak naprawdę w organizacji Białorusinów, która nazywa się „Oddział Pogoni”. Tam właściwie były tylko trzy osoby.
– Nazwaliście się szumnie „Oddziałem Pogoni”, ale wchodziliście w skład „Azowa”?
– Równie dobrze moglibyśmy wejść do „Ajdaru”, „Donbasu”, „Dniepru” czy „Tornada”. Po prostu tam nas przyłączyli.
– Panie Romanie, chciałbym, żeby skomentował Pan kilka faktów, które pozwalają przypuszczać, że Pan kłamie. Mówię wyłącznie o faktach. Chcę, żeby odpowiedział Pan, czy fotografie, które pojawiają się w Internecie to naprawdę zdjęcia, na których jest Pan.
– Tak, ale zostały zrobione na poligonach.
– Przypominam sobie wywiad, którego udzielił dla Radia Swoboda bojownik „Azowa” o pseudonimie „Kim”, dobrze? I jest zdjęcie. To zdjęcie, na którym – jak Pan teraz mówi – jest Pan, a wtedy wizerunek był zamazany. Twarz była zakryta. Teraz widzimy, kim jest ten człowiek. To pierwszy z oczywistych dziś faktów. Drugi fakt: żeby sfotografować się z karabinem maszynowym, niekoniecznie trzeba nakładać pełen ekwipunek. A Pan tam jest w ekwipunku, z trzema dodatkowymi magazynkami do karabinu. I jeszcze jedna sprawa: nagranie, które pojawiło się w Internecie, na którym stoi Pan w szeregu. Jeśli byłbym tam w roli dziennikarza, stanąłbym poza kadrem. Nie stałbym w szeregu. Ustawiałbym się z boku szeregu, przed szeregiem, tak, żeby to wszystko uwiecznić. Ale na pewno nie w szeregu. Właśnie te fakty prowadzą do przekonania, że ktoś tu kłamie. I jeszcze ten bojownik o pseudonimie „Kim”. Niech Pan powie szczerze: czy to Pan udzielił tego wywiadu?
– Tak.
– Przyznaje się Pan do tego?
– Tak. W tym wywiadzie, którego wtedy udzielałem, chciałem wyglądać jak dzielny bojownik itd. I, bądźmy szczerzy, miałem wtedy 19-20 lat. Byłem nastolatkiem, na dodatek byłem uskrzydlony napuszonym, absolutnie błędnym romantyzmem wojny. Mogę powiedzieć jeszcze tylko, że byłem po prostu dziennikarzem, choć przy oddziale zbrojnym. Później wszedłem w skład jednego z oddziałów, ale nadal zajmowałem się głównie fotografowaniem.
– Czy był Pan członkiem batalionu?
– Nie. Przecież byłem obcokrajowcem.
– Oleg Pietrenko, który służył z Panem, opublikował w Internecie film, z którego wynika, że – w odróżnieniu od wielu białoruskich dziennikarzy mediów opozycyjnych, którzy tam byli – Pan był stałym członkiem oddziału.
– Nie mogli mnie nawet oficjalnie włączyć do kadry, bo jestem obcokrajowcem.
– Ale ten karabin maszynowy, z którym się Pan fotografował, nie był Pana przydziałowym uzbrojeniem?
– Tak. Wydali mi go. Tak, tak. Ale przecież większość czasu spędzaliśmy w bazach. Szczerze mówiąc, uważam, że tak naprawdę cały mój wyjazd tam, szczególnie, biorąc pod uwagę, że nie tylko pozwalałem sobie na jakieś dziwne wypowiedzi, ale też złamałem etykę dziennikarską i przekroczyłem wszelkie granice… Ja osobiście nie popierałem takiej ideologii, ale w moim otoczeniu było wielu ludzi z taką ideologią. To był największy błąd w moim życiu. To ta jedyna rzecz, której naprawdę żałuję.
Tłum. MP