9 maja nie jest w Polsce świętem, choć to dzień obchodzony w wielu krajach poczuwających się do udziału w zwycięstwie 1945 roku i czerpiących swą tożsamościową, symboliczną siłę z militarnego rozgromienia III Rzeszy 76 lat temu.
Fakty, których nie zmieni nikt
Są jednak fakty, których nie zmieni nikt. Z historycznego punktu widzenia to Związek Radziecki, niezależnie od jego ocen, był tą siłą, która zdołała nie tylko zadać decydujący cios hitlerowskim Niemcom, ale i zdobyć ich stolicę. Nie zmienimy też faktu, że za cenę życia ok. 600 tys. żołnierzy Armii Czerwonej po drodze do Berlina ZSRR wyzwolił Polskę i wyparł Niemców z ziem, które miały wkrótce wejść w jej skład. Nikt nie jest również w stanie zaprzeczyć, że naród polski w planach niemieckich miał zostać fizycznie zlikwidowany podobnie, jak wiele innych narodów naszej części Europy. Według prof. Czesława Madajczyka, Generalny Plan Wschodni (Generalplan Ost) III Rzeszy zakładał wysiedlenie i w konsekwencji unicestwienie 80-85% ludności polskiej. To wszystko fakty, wynikające nie tylko z dokumentów, ale i realnych podejmowanych w tym kierunku działań.
Fakty te pozwalają na jednoznaczne, niebudzące żadnych wątpliwości stwierdzenie: Związek Radziecki pod przywództwem Josifa Stalina nie tylko wyzwolił Polskę spod okupacji niemieckiej, ale również uratował naród polski przed zagładą. Kto twierdzi inaczej, zaprzecza oczywistościom. Kto neguje i potępia całokształt czynu zbrojnego Armii Czerwonej, staje w jednym szeregu z autorami planu biologicznej likwidacji Polaków. Możemy uznać, że w każdym społeczeństwie zdarzają się ludzie odporni na fakty, broniący jakiejś egzotycznej wizji świata wyimaginowanego. Są ludzie wierzący w to, że światem rządzą reptilianie podszywający się pod czołowych decydentów i polityków. Są ludzie odrzucający teorię heliocentryczną. I to w ich gronie nieszkodliwych (?) wariatów powinni znaleźć się ci, którzy odrzucają kluczową rolę Związku Radzieckiego w uratowaniu Polski. Są pewnie też tacy, którym doskwiera fakt, że się urodzili. Uważają swoje życie za nieszczęśliwy przypadek, kompletną pomyłkę. Oni mogą mieć również za złe Armii Czerwonej, że ta nie pozwoliła, by ich dziadkowie umarli w obozie koncentracyjnym czy padli ofiarą kolejnej masowej egzekucji. Te dwie grupy powinny jednak stanowić margines, taki osobliwy koloryt istniejący w każdym społeczeństwie.
Format nowej Polski
Odrzucenie wagi zwycięstwa 1945 roku wiąże się zazwyczaj z tezą o początku kolejnej okupacji, tym razem radzieckiej. Wszelkie fakty wskazują jednak jednoznacznie, że Polska Ludowa nie była terytorium poddanym wyniszczeniu i planowej systematycznej depopulacji. Obecność radziecka w naszym kraju była oczywista ze względów geopolitycznych, nieunikniona po tym, co wydarzyło się w latach wojny. Ale format nowej Polski po 1944 roku to jeszcze coś innego, równie istotnego. Jak pisze prof. Andrzej Leder w swej głośnej książce Prześniona rewolucja, państwo i społeczeństwo polskie w wyniku okoliczności związanych z takim, a nie innym przebiegiem II wojny światowej po raz pierwszy poddane zostały dogłębnej modernizacji. Polska stała się nowoczesną strukturą państwową o optymalnym z punktu widzenia wszystkich czołowych teorii rozwoju kształcie terytorialnym. Społeczeństwo polskie i nasza gospodarka zaczęły wydostawać się z układu folwarcznego tkwiącego jeszcze w szlacheckiej, feudalnej Rzeczypospolitej. Symbolem tego jest pierwsza w naszych dziejach tak głęboka reforma rolna uchwalona dekretem Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z 6 września 1944 roku. Ale to też industrializacja, alfabetyzacja, scholaryzacja, objęcie po raz pierwszy w historii opieką zdrowotną wszystkich Polaków.
Format nowej Polski narzucony przez okoliczności geopolityczne i fakt, że nasza część Europy wyzwolona została spod okupacji niemieckiej przez Związek Radziecki, dały zatem nowe możliwości rozwoju, z których czerpiemy do dziś. Pomimo wszelkich zastrzeżeń, w tej nowej Polsce pracowali, uczyli się, żyli i kochali nasi ojcowie, dziadkowie i pradziadkowie. Niech ktoś spróbuje im powiedzieć, że Armia Czerwona zrobiła źle w 1945 roku, że lepiej byłoby, żeby jeszcze przez kilka lat swoją „misję” sprawowały niemieckie władze okupacyjne.
Nasze zwycięstwo
Polskie dzieje XX wieku to pasmo przerażających klęsk i narodowych tragedii, poza nielicznymi wyjątkami, jak Powstanie Wielkopolskie czy Powstania Śląskie w latach formowania się II Rzeczypospolitej. Tymczasem mamy czym się pochwalić i w okresie II wojny światowej. Fenomen Polskiego Państwa Podziemnego jest doskonale znany i może stanowić jasny dowód na to, że zdecydowana większość Polaków w kraju nie miała wątpliwości co do tego, kto stanowi egzystencjalne zagrożenie dla ich narodu. Mamy jednak i innych bohaterów, tych, którzy ramię w ramię z radzieckimi towarzyszami broni doszli do Berlina i dalej. To 1 Armia Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Zygmunta Berlinga, a następnie gen. Władysława Korczyca i gen. Stanisława Popławskiego, która brała udział w kluczowej dla Polski operacji wiślańsko-odrzańskiej, a następnie w operacji berlińskiej, by w końcu dojść aż do Łaby. To 2 Armia Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Karola Świerczewskiego, która brała udział w operacji łużyckiej i praskiej. Miała jeszcze powstać i 3 Armia Wojska Polskiego, jednak ostatecznie z tego pomysłu zrezygnowano, wcielając jej kadry do pierwszych dwóch armii.
Żołnierze tych armii wyzwalali ziemie polskie i zdobywali nowe ziemie na terenie wroga. To ich czyn bojowy wyznaczył Polsce szlak na zachód, choć oczywiście kierunek ten zdeterminowany był geopolitycznie. Kilkaset tysięcy polskich żołnierzy maszerujących na Berlin to jedyna formacja walcząca u boku armii radzieckiej pod swoim narodowym, biało-czerwonym sztandarem. To znakomita ilustracja tego, że Polacy potrafią zwyciężać.
Na temat polskiego marszu na Berlin powinny powstawać kolejne filmy, książki i inne formy kultury masowej. Dobrze, że pamięcią o nim zajmują się organizacje pozarządowe, jak stowarzyszenie Kursk Jerzego Tyca, jednak pamięć ta powinna być oficjalnie pielęgnowana na poziomie państwowym. Nowa pedagogika skoncentrowana na zwycięstwie i porzuceniu dotychczasowego cierpiętniczego przekazu na temat naszej historii pozwoliłaby wyzbyć się głęboko tkwiących w polskiej psychice kompleksów słabszego, bitego i poniewieranego, niepotrafiącego bronić się, zwyciężać i pracować narodu. Pokazałaby kolejnym pokoleniom, że uczestniczyliśmy w najważniejszych wydarzeniach historii najnowszej nie w roli płaczących nad własnym losem i winiących za wszystko złych sąsiadów mazgajów, podkreślających swą rzekomą moralną wyższość, lecz w roli tych, którzy zatknęli polski sztandar nad ruinami pokonanej stolicy wielkiego jeszcze przed chwilą, ekspansjonistycznego mocarstwa.
Aby tak się stało, odrzucić trzeba cały bagaż nie tylko zewnętrznych zależności instrumentalizujących polskie kompleksy w bieżącej rozgrywce geopolitycznej, ale również zastanowić się nad istotą polskiej tożsamości. A na to nie zdobędą się ludzie o wąskich horyzontach i stereotypowym myśleniu kształtujący polską rzeczywistość po 1989 roku, przede wszystkim zaś ci, którzy wywodzą się ze opozycji antysystemowej okresu PRL.
Mateusz Piskorski