OpinieŻadnych polemik

Wspomoz Fundacje

W ostatnich dniach pewne emocje w środowisku czytelników Myśli Polskiej wzbudzają mniej lub bardziej wysublimowane zaczepki w kierunku naszego pisma ze strony środowisk określających się jako narodowe. Nie ma co marnować tutaj energii na polemiki, w końcu jak mawia stare porzekadło „psy szczekają, karawana idzie dalej”. Warto jednak na chwilę pochylić się nad samą istotą zjawiska i jego genezą, wykraczającą w mojej ocenie poza naszą polską skłonność do kłótni i swarów.

Źródła wspomnianych, niezbyt eleganckich, ale i nieprzesadnie dokuczliwych zaczepek, należy szukać w trzech, powiązanych ze sobą warstwach. Pierwszą i najbardziej problematyczną jest warstwa ideowa. W tym miejscu wdam się w głęboką dygresję historyczną, która jest niezbędna dla zarysowania tła dzisiejszych wydarzeń. Czytelnikom niezainteresowanym wewnętrzną kuchnią naszego narodowego grajdołka polecam ominąć dwa następne akapity, ich lektura może Państwa solidnie wynudzić.

Na skutek procesów politycznych, które miały miejsce w latach 2001-2007 a wiązały się z powstaniem, rozkwitem i upadkiem Ligii Polskich Rodzin doszło w naszym obozie politycznym do zerwania więzi pokoleniowej. Niech historycy oceniają czy był to efekt świadomej decyzji kol. Romana Giertycha czy skutek jego zaniechania, jednak sam fakt jest bezsprzeczny. Mniej więcej do roku 2002 różne generacje narodowców funkcjonowały (nie zawsze zgodnie) we wspólnej przestrzeni polityczno-towarzyskiej, co umożliwiło swobodny przepływ idei ale i utwierdzało nas w przekonaniu o pewnej wspólnotowości. Pajdokratyzacja LPR i wyssanie kadry MW do pracy politycznej przy jednoczesnej marginalizacji politycznych weteranów ze Stronnictwa Narodowego doprowadziły do zerwania tych więzi. Problem pogłębiło dodatkowo realne zaprzestanie pracy formacyjnej wśród najmłodszych działaczy. Tak oto, za kadencji Radosława Pardy na stanowisku prezesa Młodzieży Wszechpolskiej, organizacja formacyjna, kształtująca umysły młodych ludzi i przygotowująca ich do odpowiedzialnej pracy na rzecz narodu, zmieniła się w prywatne wojsko Romana Giertycha. Sprawne, bezwzględne i bezrefleksyjne. Z czasem coraz bardziej zdemoralizowane. Nie piszę tego by znęcać się nad Kolegami i Koleżankami, którzy w tamtym czasie zachowywali się w sposób, którego dziś się wstydzą. Raczej sam biję się w pierś w imieniu mojej generacji. Najpierw zabrakło nam jasności umysłu, skutecznie zaślepianej blaskiem kolejnych sukcesów. Później, gdy na horyzoncie zaczęła już majaczyć katastrofa zabrakło siły i determinacji by odciąć zarażone gangreną członki. Marną pociechą jest, że chociaż spróbowaliśmy.

Niechlubny upadek Ligi Polskich Rodzin pociągnął za sobą upadek Młodzieży Wszechpolskiej. Doszło do najgłębszego w historii organizacji kryzysu zagrażającego jej istnieniu. Ocalenie MW przed upadkiem jest bezsprzeczną zasługą kolegi Roberta Winnickiego, skądinąd znacznie ważniejszą dla sprawy niż jego dalsza działalność polityczna. Niezależnie od dzielących nas różnic muszę przyznać, że to jego tytaniczna praca i konsekwencja wtłoczyły w MW nowe życie. Młodzież Wszechpolska została zbudowana de facto od nowa, jednak w przeciwieństwie do tej sprzed dekady, obecna nie posiadała już łączności z poprzednimi pokoleniami. Nie miała możliwości skorzystania z mądrości i doświadczenia Staniszkisa, Radwana czy Meissnera. Nawet nazwiska takie jak Kowalski, Engelgard czy Eckardt były jedynie odległymi echami dawnych lat. Odrodzona Młodzież Wszechpolska, organizacja która nadawała i nadaje ton całemu młodemu pokoleniu narodowców, odnalazła się… w próżni. A natura nie znosi próżni.

Tam gdzie zabrakło łączności ideowej ze stuletnim dorobkiem myśli politycznej naszego obozu pojawiły się nowe koncepcje. Czasami egzotyczne, choć na pierwszy rzut oka mieszczące się nawet w „naszym” spectrum ideowym. Jednak z perspektywy czasu wyłącznie szkodliwe, służące realizacji celów naszych nieprzyjaciół. Dziś znaczna część młodych narodowców oś swojej ideowej samoidentyfikacji buduje wokół wyklętyzmu czy idei kresowej. Na pamięć znają nic nie znaczące potyczki antykomunistycznego podziemia, tymczasem pisma Dmowskiego liznęli co najwyższej powierzchownie, Rybarskiego czy Doboszyńskiego incydentalnie a po Balickim, Popławskim czy J. Giertychu nie wiedzą zgoła nic.

Wobec zerwania ideowego DNA różnice pogłębiają się. Pojedyncze, marginalne koncepty, które zrodziły się gdzieś na marginesie naszego, niegdyś przecież niezwykle obszernego obozu, urastają do roli kamieni węgielnych. W ten sposób powstają ideowe koszmarki skutkujące obnoszeniem przez Młodzież Wszechpolską portretów… Piłsudskiego. Bo kilkadziesiąt lat temu komuś coś się zwidziało i swoją wizję przelał na papier.

Gdybym, parafrazując klasyka, był wrogiem Polski chciałbym takiego obozu narodowego, jak ten, którego reprezentantami są dzisiaj Bosak czy Winnicki. Ideowo pogubionego, sfiksowanego na punkcie kultu polskiego insurekcjonizmu, stawiającego w centrum swej aktywności marginalną kwestię kresową. Ruchu narodowego, stanowiącego politycznie jedynie zradykalizowaną wersję PiS.

Rzecz jasna gdybym był wrogiem Polski skrajnie niepokoiłbym się istnieniem innych ośrodków. Choć niewielkich to samowystarczalnych i zadziwiająco żywotnych zarówno intelektualnie jak i organizacyjnie. Wylewałbym na takie ośrodki wiadro pomyj przy każdej nadarzającej się sposobności. Najlepiej używając do tego pożytecznych idiotów, święcie wierzących, że realizują interes narodowy.

Reasumując, pierwszą z przyczyn obecnych ataków na nasze pismo i jego środowisko jest niespójność ideowa. Młodzi narodowcy odkrywszy, że istnieje żywa myśl polityczna stanowiąca personalną i ideową kontynuację stukilkudzisięcioletniego dorobku politycznego Narodowej Demokracji popadają w konsternację. Świat idei i wartości, który prezentujemy jest tak diametralnie odmienny od komiksowych opowiastek o „wyklętych” i romantycznych kresowych bajań, że musi budzić konsternację. Lecz u najinteligentniejszych jednostek także refleksję. Zatem inkryminowane ataki nie muszą stanowić jedynie bezrozumnego odruchu ale mniej lub bardziej świadomą próbę zdyskredytowania konkurencyjnego ośrodka myśli politycznej.

Druga przyczyna wspomnianych zaczepek leży w samej naturze ludzkiej. Kolejne pokolenia nieodmiennie przekonane są o własnej wyjątkowości. O wadze misji dziejowej i doniosłości starań. Oraz o tym, że robią wszystko znacznie lepiej niż poprzednicy. Tak było, jest obecnie i zapewne będzie w przyszłości.

Tą przypadłość należy niestety odchorować, nie ma na nią lekarstwa. Zaraża się tym każdy młody człowiek, który odniesie jakiś relatywnie istotny sukces, lub choćby partycypuje w sukcesie zbiorowym. Co inteligentniejsi otrząsają się z tego wcześniej, głupsi nigdy. Dziś nasi młodzi koledzy zdają się nie pamiętać, że bywały czasy kiedy mieliśmy kilkudziesięciu a nie kilku posłów (w tym nawet Krzysztofa Bosaka), rządziliśmy w największych województwach i kilkunastu istotnych miastach. I co dobrego przyszło z tego Polsce? Zgoła niewiele, by nie rzec nic. Sam sukces polityczny, niezależnie czy za jego miarę uznamy uzyskanie kilku mandatów poselskich czy współzarządzanie krajem nie ma żadnego szerszego znaczenia jeśli stanowi cel sam w sobie. Autentycznie i szczerze życzę wszystkim by zrozumieli tą pozorną oczywistość.

Trzecią przyczyną owej zadziwiającej aktywności naszych adwersarzy jest pragmatyzm polityczny. W sytuacji gdy ubiegając się o miejsce w politycznym mainstreamie zaczynają uprawiać ideologiczne i polityczne wygibasy niezależne środowisko intelektualne uwiera w bok, niczym cierń. Skoro nie da się z nim wygrać na argumenty należy je obsmarować, obrzucać fekaliami, spaskudzić. Stąd kuriozalne zarzuty na przykład o „ugodowość wobec Rosji”. Ugodowym można być wobec zaborcy czy protektora, co wcale zresztą nie musi oznaczać zaprzaństwa. Zatem „ugodowców” szukałbym raczej wśród tych, którzy zabiegają o względy ambasady naszego Wielkiego Brata.

Tymczasem nawoływanie do normalizacji stosunków z Rosją stanowi obecnie raczej przejaw nonkonformizmu. Nie tylko nie otwiera drogi na salony, ale skutecznie ją zamyka. My jednak podejmujemy tą ścieżkę świadomie. Jesteśmy pismem formacyjnym, naszym celem nie jest przypodobanie się gustom czytelników a kształtowanie ich postaw. Będąc poza bieżącą polityką nie musimy tym bardziej zabiegać o wyborców. Daje nam to niebywały komfort pisania prawdy, takiej jak ją postrzegamy, bez ubarwień i przemilczeń.

W pewnym sensie cieszą mnie te zaczepki ze strony niektórych przedstawicieli młodszego pokolenia. Przede wszystkim dlatego, że świadczą o ponownym nawiązaniu między nami interakcji. Jakkolwiek trudno nazwać tą interakcję przyjazną czy harmonijną. Tym bardziej nie ma się co obrażać o bzdury, przeciwnie trzeba robić swoje. W końcu od dyskusji już tylko krok do zrozumienia a dwa kroki do wspólnego poglądu. Kropla drąży skałę, a my mamy czas. Mnóstwo czasu.

Przemysław Piasta

 

Przemysław Piasta

Historyk i przedsiębiorca. Prezes Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego. Autor wielu publikacji popularnych i naukowych.